Pierwsze czytanie projektu ustawy budżetowej na 2026 r. przebiegło w Sejmie zgodnie z kanonami przećwiczonymi już w III RP wielokrotnie. Opozycja, pod wodzą największego klubu PiS, jak zawsze złożyła wnioski o odrzucenie budżetu w pierwszym czytaniu. I jak zawsze nie miały one jakichkolwiek szans, większość rządowa skierowała obszerny projekt zwyczajnie do prac komisyjnych. Ta szczególna ustawa, zgodnie z normami konstytucyjnymi corocznie najważniejsza, trafi do obróbki nie tylko w Komisji Finansów Publicznych, lecz do większości merytorycznych. Notabene w pakiecie z ustawą budżetową pierwsze czytanie zaliczyła również tzw. okołobudżetowa, mająca charakter uzupełniająco-proceduralny. Podczas wielogodzinnej debaty tej drugiej nikt nie poświęcił uwagi. Tak naprawdę nie wiadomo, po co kolejne ekipy rządowe od początku III RP w ogóle konstruują taki dodatek. Wszystkie przepisy ustawy okołobudżetowej mogłyby zostać zwyczajnie wszczepione do głównej, która w pierwszej części, przed tabelkami, byłaby po prostu dłuższa. W każdym razie dodatkowa również nie została odrzucona i będzie procedowana razem z główną.
Polaryzacja opinii na temat budżetu 2026 nie różniła się od prezentowanej w Sejmie w niemal każdej sprawie. Ponieważ jednak w tej fundamentalnej ustawie chodzi o ogromne pieniądze państwa, których rozdział rozstrzyga o polityce bezpieczeństwa, inwestycyjnej, społecznej i każdej innej – ostrość konfrontacji przewyższała sejmowe normy. Bazując na tych samych liczbach, strona rządowa i opozycyjna stawiały tezy różniące się o 180 stopni. Według ministra Andrzeja Domańskiego budżet 2026 jest oczywiście trudny, ale ambitny i bezpieczny, gwarantuje Polsce harmonijny rozwój i pieniądze na wszystko, chociaż limitowane poziomem dochodów. Podobnie wypowiadali się posłowie rządzącego tzw. konsorcjum 15 października. Z ich strony padały pytania szczegółowe, chociaż miały także pierwiastki krytyczne ze względu na niedostateczne zasilanie jakiejś dziedziny. Opinie posłów PiS, w szczególności ministrów poprzedniego rządu, nie pozostawiały natomiast na projekcie suchej nitki. Budżet 2026 uznali za najgorszy w dziejach III RP, wręcz za Titanic płynący na spotkanie z górą lodową. Lejtmotyw opozycji brzmiał – budżet do poprawki, a rząd do dymisji. Notabene pierwsze czytanie przeprowadzone zostało 9 października, czyli niecały tydzień przed symboliczną datą 15 października. Druga rocznica wyborów zapowiada się na przesilenie, z jednej strony samochwalby ekipy Donalda Tuska, z drugiej zaś lamentu partii Jarosława Kaczyńskiego nad staczaniem się kraju w otchłań.
Najsłabszym punktem projektu budżetu 2026 jest oczywiście jego deficyt. Mimo optymizmu ministra Andrzeja Domańskiego i sprawnego żonglowania liczbami, trudno mu zamieść pod dywan dramatyczną prawdę o stanie finansów publicznych. Przypomnę trzy najważniejsze kwoty budżetowe – dochody oszacowane zostały na 647,2 mld zł, maksymalne wydatki to 918,9 mld zł, zatem limit deficytu wynosi 271,7 mld zł. Porównanie z analogicznymi pozycjami tegorocznymi – 632,8 do 921,6, co wyznacza limit deficytu 288,8 mld zł – wskazywałoby optymistycznie na pewną poprawę, ale to efekt księgowej kreatywności. Budżet 2026 jest maksymalnie napięty i zupełnie nieodporny na tąpnięcia, a także pomija obowiązek wychodzenia Polski z procedury nadmiernego deficytu. Ogromnym zagrożeniem dla jego domknięcia jest także ostra konfrontacja dwóch krajowych ośrodków władzy. W projekcie zapisano wielkie, szacowane na około 23 mld zł, kwoty iluzorycznych dochodów z ustaw, które Karol Nawrocki jak nic zawetuje. Zapowiedział przecież, że wyklucza zwiększanie jakichkolwiek obciążeń podatkowych, nawet akceptowalnych społecznie, takich jak podwyżka CIT dla sektora bankowego czy akcyzy na alkohol. Brak tych dwóch źródeł od razu powiększy deficyt budżetu wobec PKB, może nawet o 0,4 pkt proc.