Czerwiec 2017 r. Marek G., były sportowiec, ląduje na Okęciu. Wraca z Niemiec, gdzie ma firmę. Handluje paliwami. W hali przylotów czeka na niego kilku mężczyzn. Okazują legitymacje ABW i zapraszają do samochodu. Mówią, że mają pełną wiedzę o pewnych podatkowych nieprawidłowościach w jego firmach, ale wszystko można wyjaśnić. Zapraszają na rozmowę do Ministerstwa Finansów. Samochód zajeżdża przed front budynku. Agenci prowadzą go na pierwsze piętro, do gabinetu ministra. Szef resortu powtarza to, co przedsiębiorca usłyszał w samochodzie: są przekręty na VAT, ale przecież nie o to chodzi, żeby dobijać polski biznes, bo nowa władza promuje wszystko co polskie. Rząd planuje powołanie narodowego koncernu paliwowego, na który zbierane są fundusze. Jeśli biznesmen dorzuci kilka milionów, sprawa VAT zostanie uznana za niebyłą.
Mocno zdenerwowany Marek G. zgodził się wpłacić pieniądze i szybko opuścił budynek. Gdyby nie stres, być może zorientowałby się, że coś tu nie gra: był na ul. Senatorskiej, a przecież centrala resortu finansów mieści się przy ul. Świętokrzyskiej. Spotkanie odbyło się w rzeczywistości w budynku Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego (GIF), ucharakteryzowanego na siedzibę Ministerstwa Finansów. Maskaradę zorganizował gang przebierańców, który przez trzy lata wodził za nos służby, urzędników, w tym prawdopodobnie również resortu finansów, polityków, przedsiębiorców, a także mafiozów.
Ratownik medyczny i fotograf
Proces gangu przebierańców toczy się obecnie przed Sądem Okręgowym w Warszawie. Nazwa wzięła się stąd, że jego członkowie podawali się za przedstawicieli służb: ABW, CBA, SKW, w zależności od potrzeb. W porównaniu z przebierańcami sprawa słynnego „Konsula”, Jacka Śliwy, który w latach 70. założył fikcyjny konsulat Austrii we Wrocławiu, to dziecinada. Z akt sądowych wynika, że działali z rozmachem, pomysłem i tupetem. Gang miał własną agenturę, wprowadzał swoich ludzi do urzędów i rad nadzorczych prywatnych spółek. Zatrudniał zewnętrznych ekspertów konsultantów, m.in. byłego dyplomatę. Wysyłał emisariuszy do Moskwy i Dubaju — w ramach tajnych operacji służb, które rzekomo reprezentował. Organizował karuzele vatowskie w sektorach spożywczym i paliwowym, interesował się rynkiem leków, a z dochodów budował tajny fundusz na odbudowę polskich stoczni. Miał kontakty wśród urzędników i polityków. Próbował werbować dziennikarzy i wpływać na media.
Z akt sądowych wynika, że największą rolę w gangu odgrywali Przemysław W., ratownik medyczny z dość bogatym dossier sądowym, i Adam W., fotograf kilku lifestyle’owych magazynów, który w przeszłości próbował sił w pośrednictwie finansowym. Wśród oskarżonych są też były minister sprawiedliwości za rządów SLD i znany warszawski adwokat oraz byli funkcjonariusze prawdziwych służb.
Przemysław W. przedstawiał się jako „podpułkownik” SKW. Chodził w czarnym płaszczu, z wyzierającą spod pachy kolbą pistoletu (często opowiadał o nocnych akcjach, po których nie miał czasu odstawić broni do zbrojowni). Tajemniczy, a przy tym bardzo kontaktowy. Owinął sobie wokół palca głównego inspektora farmaceutycznego, a w budynku GIF zorganizował niejako centrum operacyjne gangu.
Adam W., „kapitan”, kiedy indziej „major” ABW, z rzadka obnosił się z legitymacją (faktycznie była to tylko okładka na dokumenty). Część osób wkręconych przez gang podejrzewała nawet, że nie jest ze służb, bo nie wyglądał na agenta. Głowę do biznesu natomiast miał chyba nawet większą niż Przemysław W. To on rozkręcił potężną karuzelę VAT w branżach spożywczej i paliwowej i — jak twierdzą nasze źródła — okradł mafię, która na lewym obrocie paliwami zjadła zęby. Próbował wreszcie zrealizować w Pekao fałszywy czek o wartości ponad 645 mln zł.
Oprócz „pułkownika” i „majora” w gangu działali byli funkcjonariusze służb. Część przystąpiła do niego świadomie. To świeżo emerytowani agenci, którzy odeszli ze służby — jak wynika z naszych ustaleń, prawdopodobnie zabierając ze sobą operacyjną wiedzę o postępowaniach dotyczących przestępstw gospodarczych. Materiały były pomocne w typowaniu takich firm, jak np. należąca do byłego sportowca, który rozmawiał z „ministrem finansów”, oraz innych. Pozostali eksfunkcjonariusze zostali zwerbowani przez „pułkownika” W. do tajnej misji. Do końca wierzyli, że pracują dla prawdziwych służb. W takim przekonaniu żyło kilku biznesmenów wciągniętych do karuzel vatowskich, a także urzędnicy, którzy nieświadomie uwierzytelniali przebierańców.
Przekręt na kołowrocie…
Z akt sprawy wynika, że początki działalności gangu sięgają 2014 r. Przemysław W. miał wtedy za sobą dwa wyroki za fałszowanie dokumentów w konkursach na dyrektora ośrodka zdrowia, a potem szpitala (obydwa wygrał), a przed sobą - dość kiepskie perspektywy. Przypadkowo poznał rzecznika Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego, który zwierzył mu się z problemów, jakie GIF i w ogóle rynek mają z mafią lekową. Przemysław W. ujawnił w zaufaniu, że jest oficerem CBA. Obiecał pomoc. Został wprowadzony do GIF. Poznał Zofię Ulz, ówczesną główną inspektor farmaceutyczną. Kiedy po wyborach w 2015 r. została odwołana, nawiązał znakomite relacje z jej następcą Zbigniewem N. (aresztowany w 2020 r.). „Przemek” stał się stałym gościem GIF. Wchodził bez przepustki, z częścią pracowników był na ty. Jeden z urzędników został ojcem chrzestnym jego syna.
Wszyscy wiedzieli, że jest ze służb i że... pomaga. W GIF podejrzewano, że niektórzy pracownicy mogą współpracować z mafią lekową. „Chcieliśmy dać im sygnał, że jesteśmy groźni, mamy kontakty w służbach” — zeznał jeden ze świadków.
Za poradą Przemysława W. prezes GIF powołał komórkę bezpieczeństwa inspektoratu, żeby zapewnić osłonę wywiadowczą urzędu. Posadę objął wskazany przez niego „agent”. W rzeczywistości był to członek gangu, emerytowany pracownik ABW. Szef GIF ufał „pułkownikowi” do tego stopnia, że rzekomy agent korzystał z jego gabinetu, również wtedy, kiedy go nie było w urzędzie.
Przemysław W. korzystał z gościnności i organizował w siedzibie GIF różne spotkania, np. z polskim producentem leków, który miał problem z konkurencją i rejestracją specyfiku swojej produkcji. „Pułkownik” obiecał pomoc. W zamian producent miał zatrudnić wskazanych ludzi, którzy zapewnią osłonę wywiadowczą, i oddać połowę akcji. Dla służb. Właściciel zgodził się na 30 proc.
Innym razem Przemysław W. zajął salę konferencyjną GIF, w której przeprowadził dwa następujące po sobie spotkania. Najpierw zaprosił na rozmowę przedstawicieli firmy rosyjskiej, a kiedy wyszli — amerykańskiej. Omawiał z nimi kwestię zakupu oprogramowania dla Totalizatora Sportowego. Dawał do zrozumienia rozmówcom, że jest zorientowany w pracach nad ustawą o grach hazardowych. Z zeznań uczestników spotkania trudno wywnioskować, czy była to maskarada, mająca pokazać świadkom, jak ważną postacią jest „pułkownik”, czy stał za tym jakiś zamysł biznesowy.
W siedzibie GIF rozegrała się również zupełnie filmowa scena, będącą zwieńczeniem jednej z największych operacji przeprowadzonych przez gang. Przemysław W. zaprosił na spotkanie K., warszawskiego biznesmena. To jeden z przedsiębiorców zwerbowanych przez rzekome służby. Podpisał zobowiązanie do współpracy i był swego rodzaju kontaktem operacyjnym gangu, wykonującym różne zlecenia. Spotkał się m.in. z dziennikarzem z Poznania, żeby nakłonić go do zaprzestania publikacji negatywnych tekstów o kandydacie na wojewódzkiego inspektora farmaceutycznego. Zapewniał, że w zamian służby będą mu dostarczały inne ciekawe tematy.
K. przeszedł też dwudniowe szkolenie ze struktur mafijnych Rosji. Przeprowadził je w wynajętym przez służby mieszkaniu były dyplomata, przekonany, że to zlecenie SKW. Do Rosji poleciał inny członek gangu. Z naszych ustaleń wynika, że chodziło o nawiązanie kontaktów z lokalną mafią.
Od pewnego czasu biznesmen zabiegał o spotkanie z „pułkownikiem’’. Sprawa była pilna. Przyszedł w imieniu szefów ośmiu spółek, którym skarbówka i prokuratura deptały po piętach w związku z podejrzeniem wyłudzenia podatku VAT. Sprawa zaczęła się pod koniec 2015 r. Adam W. przekonał wtedy K., że jest najbliższym współpracownikiem Mariusza Kamińskiego, ministra koordynatora służb, i na jego zlecenie buduje fundusz do finansowania tajnych operacji. Biznesmen dał się wciągnąć do współpracy, bo miał problemy ze skarbówką, które rzekomy oficer obiecał rozwiązać.
Na polecenie Adama W. stworzył tzw. kołowrót. We wskazanych przez niego miejscowościach on oraz kilku innych przedsiębiorców założyli spółki słupy — łącznie 30. Adam W. twierdził, że zna lokalnych naczelników urzędów skarbowych i dlatego nie będzie żadnych problemów z kontrolami. Uspokajał, że jest to gra operacyjna pod parasolem służb.
Karuzela kręciła się przez rok. Z akt sprawy wynika, że Adam W. z wyłudzeń podatku pobrał kilkaset tysięcy euro w gotówce. Uczestnicy karuzeli włożyli w kołowrót kilkadziesiąt milionów złotych. Z zeznań K. wynika, że oczekiwali około 1 mld zł zwrotu podatku VAT. Ustaliliśmy, że w III Urzędzie Skarbowym w Warszawie jedna ze spółek zaangażowanych w kołowrót złożyła deklarację VAT-7k na ponad 1 mld zł. Wypłata została zablokowana. Uczestnicy kołowrotu zamiast pieniędzy zaczęli dostawać wezwania ze skarbówki, a potem z prokuratury.
…i łapówka dla Kaczyńskiego
Tymczasem Adam W. zniknął. Biznesmeni dowiedzieli się, że na osobiste polecenie ministra Kamińskiego został przeniesiony „na inny front”. K. spotka się w GIF z innym oficerem, który przejął sprawę i obiecał pomoc w odzyskaniu pieniędzy. Przekazano mu, że porozmawia z pułkownikiem służb specjalnych i „bliskim współpracownikiem Jarosława Kaczyńskiego” jeszcze „ze starego zakonu PiS”, oraz poinstruowano, jak ma się do nich zwracać.
„Zostałem uprzedzony, że za nagrywanie urzędnika państwowego grozi trzy lata” — zeznał później K.
„Pułkownik” uspokajał, że pieniądze są do odzyskania. „Znajomy Jarosława Kaczyńskiego” miał go przekonać do wydania polecenia Ministerstwu Finansów w celu zwrotu 1 mld zł VAT. Przemysław W. obiecał zorganizować spotkanie biznesmenów z szefem PiS. Uprzedził, że trzeba tylko wpłacić 10 mln zł w gotówce na fundusz PiS.
Kilka dni później poinstruował biznesmenów, jak napisać list do szefa partii. Miał również polecić K., żeby namówił pozostałych do zapisania się do PiS. Z lektury akt wynika, że „pułkownik’’ SKW polecił biznesmenom, żeby zbierali haki na Hannę Gronkiewicz-Waltz, ówczesną prezydent Warszawy, bo to może pomóc w przekonaniu szefa PiS, żeby interweniował w sprawie pieniędzy.
10 mln zł nie udało się jednak zebrać. „Pułkownik” był wściekły. Mówił, że wystawili do wiatru Mariusza Kamińskiego, Mariusza Błaszczaka i Zbigniewa Ziobrę, których umówił na spotkanie. K. zaczął jednak nabierać podejrzeń, że padł ofiarą oszustwa.
Fundusz odbudowy stoczni
„Znajomym Jarosława Kaczyńskiego” z GIF był Marek S., obecnie jeden z oskarżonych, przed laty prezes prywatnej stoczni, brat znanego kiedyś na Wybrzeżu działacza ZChN. Z akt sprawy wynika, że faktycznie mógł mieć kontakty w środowisku politycznym, gdyż w materiałach prokuratorskich jest sporo informacji o spotkaniach przedstawicieli gangu ze znanymi posłami i senatorami Zjednoczonej Prawicy. Wspólnie z Przemysławem W. urabiał ich w celu poparcia projektu reaktywacji polskich stoczni. Z akt sprawy wynika, że przebierańcy chcieli powołać spółkę, która miała przejąć „jedną, dwie stocznie”. Do rady nadzorczej został zaproszony były wieloletni prezes Lotosu.
Na projekt reaktywacji stoczni, o którym Przemysław W. opowiadał jako o patriotycznej misji odzyskania dla Polski ważnej gałęzi przemysłu, miały pójść pieniądze gromadzone z tajnej operacji prowadzonej od 2016 r. na rynku paliwowym. Adam W. i dwóch innych członków gangu skontaktowali się z właścicielami spółki D., mającej koncesję na obrót paliwami, a także problemy ze skarbówką. Obiecali pomoc. Nie za darmo — 30 proc. akcji miało trafić do służb.
Przemysław W. zapewnia, że spółka zostanie wpisana na listę firm specjalnego przeznaczenia w resorcie finansów i nie będzie podlegać kontroli służb skarbowych. Docelowo uzyska taki status jak Lotos i Orlen, stając się jednym z najważniejszych graczy na rynku paliwowym. Dla zapewnienia kontrwywiadowczej osłony „pułkownik” poleca zatrudnić w radzie nadzorczej dwóch agentów — emerytowanych byłych funkcjonariuszy CBA. Właściciele spółki byli przekonani, że to etatowi pracownicy służb.
Gang rozkręcił biznes paliwowy. Wysłał ludzi do Niemiec, pod Hanower, żeby stamtąd sprowadzić paliwo. Przymierzał się do wejścia na rynek włoski. W aktach sprawy są ślady, że gang interesował się kupnem sieci stacji paliwowych w Egipcie. Dwóch członków gangu podróżowało „służbowo” do Dubaju, choć nie wiadomo, czy w związku z handlem paliwami.
Przebierańcy byli sprawni i wiarygodni w działaniach, o czym najlepiej świadczy fakt, że udało im się nabrać ludzi ze spółki R. To specjaliści od fikcyjnego obrotu paliwami. Kilka lat temu było o nich głośno w związku z rozbiciem mafii paliwowej. Adam W. uzyskał pełnomocnictwa od spółki R. na sprzedaż paliw. Według naszych ustaleń poprzez spółkę założoną na słupa kupił od niej cały pociąg paliwa. Towar został wydany, pociąg ruszył w Polskę i zniknął gdzieś na Śląsku.
Mafia w resorcie finansów
Z zeznań oskarżonych wynika, że w projekt odbudowy stoczni miało być zaangażowane Ministerstwo Finansów. „W Ministerstwie Finansów byłem dwa razy [z Markiem S. — red.]. Raz zapisaliśmy się, raz weszliśmy bokiem. Potem spotkania odbywały się na mieście i w ministerstwie, na zmianę. Cały czas rozmawialiśmy, jak stworzyć stocznie. Były tam dziwne rzeczy” – powiedział śledczym Przemysław W.
Faktycznie, sprawa jest zastanawiająca. Inny oskarżony, kierowca gangu, zeznał o kilku wizytach Marka S. w resorcie, gdzie miał spotkać się z Arkadiuszem B., dyrektorem w ministerstwie. Jedno ze spotkań odbyło się „na mieście”. Marek S. i jeszcze jeden członek gangu byli „odbierani przeze mnie samochodem prywatnym [z dworca centralnego — red.] i byli zawożeni do siedziby Ministerstwa Finansów, gdzie spotykali się z ministrem Arkadiuszem B., bardzo dobrym znajomym Marka S. z wcześniejszych lat”.
Arkadiusz B. obecnie odpowiada przed sądem w procesie tzw. mafii VAT w Ministerstwie Finansów. Miał być jednym z organizatorów karuzeli vatowskiej. Prokuratura nie zajęła się wątkiem tych spotkań. Do osobnego postępowania została jednak wyłączona sprawa karuzel VAT.
Na pytania „PB’’, czy dochodziło do spotkań opisanych w aktach sprawy i czy resort zajmował się kwestią finansowania projektu związanego z przemysłem stoczniowym, MF odpowiedziało, że „weryfikacja zeznań osób oskarżonych w procesie sądowym nie leży w kompetencji Ministerstwa Finansów, a innych organów”.
Warto dodać, że jednym z oskarżonych w sprawie mafii vatowskiej w MF jest Andrzej S., były naczelnik urzędu skarbowego, w którym została złożona deklaracja o zwrot 1 mld zł przez spółkę z kołowrotu Adama W.
— Przebierańcy bardzo często powoływali się na kontakty w ministerstwie i możliwość wglądu w prowadzone postępowania. Być może konfabulowali. Sprawa kontaktów z Arkadiuszem B. jest interesująca, ponieważ albo przebierańcy działali wspólnie z mafią vatowską w resorcie, albo dyrektor B. dał im się nabrać. Jak wielu innych — mówi osoba znająca sprawę.
Kiedy agenci CBA aresztowali Przemysława W. w mieszkaniu na Bemowie, krzyczał, że właśnie niszczą największą tajną operację służb w historii Polski. Są tacy, którzy do dzisiaj uważają, że naprawdę był agentem, który w pewnym momencie stracił kontakt z rzeczywistością. Prawdziwym służbom zajęło kilka lat, zanim namierzyły „pułkownika’’ SKW.