W środę kurs EUR/USD poszedł w górę grubo ponad 1 proc. Podobnie zachowywał się w czwartek. Ruch w przeciwnym kierunku widać było na parze USD/PLN. Złoty umocnił się w dwa dni o około 10 groszy. Dziś po południu i na początku przyszłego tygodnia można się spodziewać kolejnych nerwowych ruchów. Rano czasu amerykańskiego (około 14.30 czasu polskiego) upublicznione zostaną dane dotyczące amerykańskiego rynku pracy. — EUR/USD może dojść do 1,13, jeśli okaże się, że dane są słabe, co jest niewykluczone, biorąc pod uwagę fakt, jak w styczniu wyglądała zima w USA. Będzie to czynnik jednorazowy, ale rynek tego nie uwzględni. Jeśli następne informacje dotyczące amerykańskiego rynku pracy będą lepsze, zareaguje po prostu w drugą stronę — uważa Daniel Kostecki, analityk rynków finansowych w HFT Brokers DM.
— Raport firmy ADP wskazuje, że dane będą zbliżone do konsensusu, który nie jest wygórowany. Gdyby okazały się słabsze od prognoz 1,13 na parze EUR/USD zobaczymy. Analiza techniczna wskazuje nawet na 1,14-1,15, ale biorąc pod uwagę czynniki fundamentalne spodziewam się raczej stabilizacji — mówiMarcin Kiepas, dyrektor działu analiz polskiego oddziału Admiral Markets. Marek Rogalski, analityk walutowy DM Banku Ochrony Środowiska, uważa, że maksymalny wzrost EUR/USD to 1,13- 1,14.
Niepewny złoty
Zmiany na parze USD/PLN to konsekwencja zmian na EUR/ USD. O ile jednak tę drugą eksperci typują dość zgodnie, to rozrzut w prognozach maksymalnego umocnienia złotego względem „zielonego” jest duży. Wynika z różnych szacunków wpływu czynników typowo lokalnych, np. ryzyka dalszych obniżek ratingu Polski. Według Daniela Kosteckiego w zasięgu złotego jest nawet 3,80. Marek Rogalski stawia na 3,88, choć przyznaje, że „teoretycznie” może to być nawet 3,85. Marcin Kiepas zakłada niewiele mniej niż 3,90, choć także on ma w zanadrzu drugi scenariusz. — Analiza techniczna sugeruje, że dolar może kosztować nawet 3,70 zł. Tyle tylko że ten scenariusz zupełnie się nie składa z analizą fundamentalną — mówi Marcin Kiepas. Nawet jeśli dzisiejsze dane jeszcze osłabią amerykańską walutę, nasi rozmówcy zgodnie twierdzą, że będzie to raczej finał korekty. — Nasze oczekiwania są takie, że dolara będziemy oglądać raczej powyżej niż poniżej 4 zł — mówi Kamil Maliszewski, specjalista od rynku walutowego w DM mBanku.
— Nie sugerowałbym nikomu gry na spadki dolara. Jest już za późno — podkreśla Marek Rogalski.
Marcin Kiepas nie zmienia długoterminowych prognoz i na koniec roku zakłada dojście pary EUR/USD do parytetu. — Obecne poziomy wydają się atrakcyjne do kupowania dolara. Nawet jeśli EUR/USD sięgnie 1,14-1,15 a USD/PLN zejdzie poniżej 3,90, to nie będzie to stała tendencja. Raczej anomalia. Długoterminowo Fed będzie podwyższał stopy procentowe, a Europejski Bank Centralny luzował politykę pieniężną — wyjaśnia Marcin Kiepas.
Efekt sprężyny
Z czego więc wynikało nagłe osłabienie dolara? Nasi rozmówcy wskazują na nałożenie się kilku czynników. Stymulatorem ruchów walut był opublikowany w środę indeks ISM dla sektora usług, poprzedzony poniedziałkowym wskaźnikiem PMI dla przemysłu. Korekta dotychczasowego trendu na EUR/USD szykowała się jednak dłużej. W grudniu rynek wyceniał w kontraktach FRA wzrost oprocentowania dolara w ciągu roku o 0,6 pkt. proc. W uproszeniu wyceniał więc dwie podwyżki o 25 pkt. bazowych w 2016 r. W środę oczekiwany wzrost oprocentowania dolara spadł do 0,16 pkt. proc., co oznacza, że inwestorzy w zasadzie nie wierzą w żadną podwyżkę stóp procentowych za oceanem w 2016 r.
— Ostanie zmiany notowań dolara to spóźniona reakcja na to, co się działo na rynku stopy procentowej w USA. Konsolidacja na parze EUR/USD trwała od dwóch miesięcy, przy czym od dawna rynek nie pozostawał w tak wąskim przedziale wahań. Ostatni ruch można w tym kontekście nazwać efektem sprężyny — mówi Daniel Kostecki.
Dlaczego sprężyna nie miałaby się jednak dalej rozprężać?
— Na dolara będą wpływały nie tylko czynniki amerykańskie, ale też euro, czyli działania Europejskiego Banku Centralnego, których można się spodziewać po ostatnich gołębich wypowiedziach Mario Draghiego — uważa Kamil Maliszewski. © Ⓟ