Wojna w Ukrainie zmieniła doktrynę, której Polska trzymała się od bardzo wielu lat. Doktryna zakładała minimalizowanie możliwości importowania energii elektrycznej, na tyle, na ile to w Unii możliwe, a już zwłaszcza importu ze Wschodu, czyli Rosji i Białorusi. Ukraina do Wschodu też się zawsze zaliczała, w związku z ryzykiem wpływów rosyjskich.
Nastąpiła gwałtowna zmiana. W trybie ekspresowym budujemy połączenie, które będzie służyło do importu energii elektrycznej z Ukrainy.
„Staramy się najszybciej, jak to jest możliwe, przywrócić połączenie z Ukrainą za pomocą linii Rzeszów-Chmielnicka na napięciu 400 kV. Ten ambitny cel jest do osiągnięcia do końca 2022 r.” – napisała 2 czerwca na Twitterze Anna Moskwa, minister klimatu.
Staramy się najszybciej jak to jest możliwe przywrócić połączenie z Ukrainą za pomocą linii Rzeszów-Chmielnicka na napięciu 400 kV. Ten ambitny cel jest do osiągnięcia do końca 2022 r.
— Anna Moskwa (@moskwa_anna) June 2, 2022
Prace już ruszyły
Poprosiliśmy o komentarz PSE, czyli operatora polskiego systemu elektroenergetycznego. To on odpowiada za inwestycje w infrastrukturę i… potwierdza.
„Wspólnie z Ukrenergo, ukraińskim operatorem systemu przesyłowego, pracujemy nad uruchomieniem połączenia pomiędzy Polską a Ukrainą poprzez linię Rzeszów-Chmielnicka” – odpowiedział operator.
Tłumaczy, że przywrócenie połączenia będzie polegało na podłączeniu linii Rzeszów-Chmielnicka do rozdzielni 400 kV w stacji Rzeszów. Dzięki temu linia będzie mogła pracować na napięciu 400 kV.
„Prace po stronie polskiej są już prowadzone: trwają prace projektowe, przetargi na zakup niezbędnej aparatury i urządzeń, a także wykonawcę robót budowlano-montażowych. Koszt przedsięwzięcia po stronie PSE jest szacowany na ok. 30 mln zł” – odpowiada PSE.
Równolegle, jak tłumaczy spółka, trwają analizy wpływu tego połączenia na zdolności przesyłowe oraz prowadzone są prace nad zasadami udostępniania zdolności przesyłowych.
„Dokładamy starań, aby połączenie zostało uruchomione do końca 2022 r.” – podaje PSE.
Doktryna przełamana
Anna Moskwa, która ogłosiła inwestycję, nie nadzoruje PSE. Firma podlega pod Piotra Naimskiego, pełnomocnika rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej. On sam głosu nie zabrał, natomiast nie jest tajemnicą, że według niego Polska powinna być energetyczną autarkią, a otwarcie systemu na Wschód uważa za niepożądane.
Wyłom w tej doktrynie jest efektem szalejących cen energii i wojny w Ukrainie. Nasi rozmówcy zauważają, że przy takich cenach każda ilość tańszej energii jest w Polsce na wagę złota. Poza tym Ukraina ma nadwyżki energii, produkowanej w elektrowni atomowej zlokalizowanej na zachodzie kraju. Jeśli je nam sprzeda, dostanie zastrzyk gotówki. Aspekt pomagania Ukrainie zmienił też podejście krajowej energetyki – kiedyś PGE uskarżała się na konferencjach na import, skądkolwiek by nie był, a dziś słyszymy: „jeśli można pomóc Ukrainie, to trzeba”. Jeśli zaś wojnę wygra Rosja, przepływ energii będzie można odciąć. Po niedawnej synchronizacji Ukrainy z systemem europejskim stało się to łatwiejsze.
Biznes chciał i ma
Połączenie energetyczne Polska-Ukraina budziło ostatnio wielkie emocje w biznesie. Jego reaktywację lub modernizację chcieli samodzielnie finansować najbogatsi Polacy: Zygmunt Solorz i Michał Sołowow, a także PKN Orlen. Argumentowali, że polski biznes marzy o prądzie tanim i bezemisyjnym, czyli np. z ukraińskiej elektrowni atomowej.
PSE odpowiadał wtedy, że inwestycje w infrastrukturę to domena operatora. Teraz zbuduje połączenie samodzielnie.