W Lusławicach żyje kompozytor. Chce zbudować unikatową akademię muzyczną. Taką, w której jego przyjaciele mistrzowie szlifowaliby diamenty.
— Komponować uczyłem się sam. Inaczej nie mogłem, bo nie było od kogo. Po dwóch latach studiów wiedziałem więcej od mego profesora. Ale ja miałem ten pęd... Do dzisiaj mam... Kiedy wstanę godzinę później, mam wyrzuty sumienia. I tak przez całe życie... Jeżeli ktoś jest młody, zdolny i ma w sobie podobny pęd, to przecież trzeba mu pomóc. Stworzyć możliwość kształcenia przez znakomitych pedagogów, dać mu ten szlif ostateczny. To najważniejsze... — opowiada Krzysztof Penderecki.
Marzenie kompozytora miało początkowo skromny kształt. Może biblioteka muzyczna? Ale wraz z żoną szybko doszli do wniosku, że taki gmach bez dydaktycznego zaplecza dla młodych muzyków nie ma sensu. Wtedy pomysł urósł do rozmiarów kampusu i sali koncertowej.
Krok po kroku
Powołano do życia Stowarzyszenie Akademia Muzyczna im. Krzysztofa Pendereckiego. Wojciech Ciurzyński, wiceprezes (na co dzień członek zarządu Centrum Finansowego Puławska) cieszy się: po pół roku udało się nabyć prawie 5 ha ziemi w Lusławicach — w sąsiedztwie parku i dworku Pendereckiego — oraz stworzyć architektoniczną wizję budowli. Stowarzyszenie zapoczątkowało też zmiany w dokumentach — w toku jest już procedura otrzymania zgody na budowę, a więc odrolnienie ziemi i stworzenie nowego planu miejscowego zagospodarowania przestrzennego. Honorowy patronat objęli państwowi dostojnicy: prezydent Aleksander Kwaśniewski, premier Leszek Miller i minister kultury Waldemar Dąbrowski.
Do tej pory inwestycja pochłonęła niemal 200 tys. zł. Tyle trzeba było wydać na projekt architektoniczny i wykup ziemi, za którą płacono gminie 1 zł za 1 mkw.
— Naprawdę bardzo tanio... Znam się na tym, bo jestem przedstawicielem dwóch spółek PKO BP, zajmujących się głównie działalnością deweloperską. Cały projekt szacuje się na 25 mln zł. To kilkakrotnie mniej niż zapłacilibyśmy za typowo komercyjną realizację — podkreśla prezes Ciurzyński.
Oszczędnie. Budynki wzniosą miejscowe firmy, które żądają znacznie niższych stawek niż konkurenci z dużych miast. I materiały budowlane stowarzyszenie zakupi w okolicy — są niedrogie i koszty transportu minimalne. Za nadzór techniczny nikt nie weźmie ani grosza. Zakład Energetyczny zadeklarował „skablowanie” linii wysokiego napięcia bez zysku. Gmina na własny koszt doprowadzi kanalizację.
Akustyka przede wszystkim
— Moja sala koncertowa? Koniecznie musi mieć dokładnie taki kształt, jak się kiedyś budowało — pudełka po butach. Bo te wszystkie sale mniej lub więcej, ale jednak były prostokątne, a także odpowiednio wysokie. Ściany z cegły. Żaden beton. I całkiem normalna, drewniana podłoga — absolutnie bez wykładziny. Muszą też być krzesła, które nie pochłaniają dźwięku. I balkon — tak, on też bardzo pomaga — opisuje Krzysztof Penderecki.
Marek Dunikowski, autor projektu akademii i dyrektor krakowskiego DDJM Biuro Architektoniczne, widzi szansę, by budowa akademickiego kompleksu ruszyła wiosną przyszłego roku. Wszystko zależy jednak od tego, w jakim czasie znajdą się pieniądze. Najpierw wykonawcy zabiorą się za wznoszenie sali i części akademickiej.
— Dałoby się cały obiekt ukończyć już zimą przyszłego roku — uważa krakowski architekt.
Dla Dunikowskiego to trudny projekt. Choćby przestrzeń. Zwykle tego typu kubatury projektował w miastach: gęsta urbanistyka, duże budynki... Tam wielkie obiekty po prostu się wtłacza. A w Lusławicach koło Zakliczyna? Sielski krajobraz: łąki, zboże, Dunajec płynie, w tle pagórki, a pośród tego bądź co bądź duża inwestycja.
Niepewnością napawa go przede wszystkim sala koncertowa. Jak mówi — jej bryły nie da się wałkować jak placka. Musi mieć właściwą wysokość. Takim gmachem rządzą prawa akustyki. A w tym przypadku prawa dyktuje Krzysztof Penderecki. Marek Dunikowski wiele z nim o tym rozmawiał. Jeździł też z mistrzem na koncerty do Finlandii, bo tam — według kompozytora — znajdują się najlepsze sale.
— Zupełnie inaczej słyszy dźwięki... W jego dźwiękach jest coś, czego nie uchwyci zwykły człowiek. Dlatego mam świadomość, że wszystko może wydawać się piękne, kiedy rysuje się model sali Pendereckiego. Tyle że dopiero obiekt w skali 1:1 powie nam całą prawdę o dźwięku — przyznaje architekt.
Gabinet po gabinecie
— Czy za granicą byłoby mi łatwiej zrealizować marzenie o akademii? Chyba tak. Wszyscy wiedzą, że na przykład w Ameryce można dar na taką moją akademię odpisywać od podatku. I ludzie wolą tak wydać pieniądze, niż płacić państwu. Gdyby podobnie było u nas, to w Polsce by powstało kilka takich uczelni. W tej chwili to bardzo trudne... — sumuje kompozytor Jutrzni.
Elżbieta Penderecka mówi poruszona, że poszukiwania funduszy na finansowanie kultury wysokiej graniczą w Polsce z żebraniną. Tkwi w niej pewien żal do rodzimych mecenasów sztuki. Niby nie wypada się skarżyć. Ale musi, bo — jak twierdzi — wiąże się to ściśle z rolą żony, która towarzyszy artyście. Taki człowiek musi mieć czas, by tworzyć. Jego druga połowa powinna się zająć życiem codziennym. Być menedżerem, doradcą, krytykiem, znać się na etykiecie, modzie, być sekretarką i Bóg wie, czym jeszcze. Ona to robi. Z wielką konsekwencją.
— Umawiam się. Wchodzę do gabinetu. Widzę miłego człowieka. Podczas rozmowy okazuje się jednak, że rozmawiamy o muzyce, której ten ktoś zupełnie nie zna. Po spotkaniu myślę: czy to wszystko właściwie ma sens? Mimo wszystko — myślę, że tak — opowiada.
Elita polskiego biznesu — z przekonaniem mówi Elżbieta Penderecka — to wspaniała, prężna grupa ludzi. Często jednak sponsorują — ich zdaniem — wielkie wydarzenia, po których nic nie pozostaje. I chociażby dlatego trzeba przynajmniej próbować zainteresować ich marzeniami największego z żyjących polskich kompozytorów muzyki poważnej. Chodzi o to, by zostawić ślad po tym, czego dokonał, by to nie poszło w zapomnienie. I służyło innym.
Muzyka, drzewa, gmachy
Michał Wojtkiewicz, starosta powiatu tarnowskiego, pytany o Akademię Muzyczną w Lusławicach mówi, że tu ludzie po prostu nie wiedzą jeszcze, jakie szczęście ich spotkało. Powtarza:
— Wszystko będzie szło od ręki. Robimy, co możemy. Prezydent, premier, minister kultury i pierwszy muzyk — światowy maestro. Ja mogę tylko bez przerwy chodzić i zamiatać... To dar niebios.
Ważne, by się zmaterializował. Także dla regionu.
— Długo zastanawialiśmy się nad tym, gdzie to zbudować. Zdecydowaliśmy się na Lusławice. Chociażby dlatego, że ich historia — od momentu gdy tam zamieszkaliśmy — jest absolutnie związana z muzyką. Tam przecież już ponad 20 lat temu odbywały się kameralne festiwale muzyki... Chcemy kontynuować tę tradycję. Mąż na pewno pozostawi po sobie muzykę i drzewa w lusławickim parku (największe prywatne arboretum w Polsce). Chcielibyśmy do tego dołączyć tę akademię. To wszystko, co możemy zrobić — mówi Elżbieta Penderecka.
Czy ktoś to zrozumie?