Raczkowanie w pościgu

Krzysztof Buczek
opublikowano: 2003-01-17 00:00

Przemysł erotyczny w Polsce

Białystok. Akcja „Bojkot pornografii”. Wkrótce wolontariusze przepatrują półki z trefnym towarem w Bydgoszczy, Ciechanowie, Częstochowie, Gdańsku, Krakowie, Lublinie, Poznaniu, Rzeszowie, Tarnobrzegu, Warszawie i Zielonej Górze.

Akcję wymierzono przeciw sprzedaży w kioskach i sklepach spożywczych pism — według chrześcijańskich aktywistów — o charakterze pornograficznym. Dochodzi — naturalnie społecznymi siłami — do weryfikacji, czy w wypożyczalniach kaset wideo nie ma filmów pornograficznych, do manifestacji przed sex--shopami, pikietownia siedziby Krajowej Dystrybucji Prasy „Ruch”, a nawet wieców przed siedzibami prokuratur. To historia — lata 1996-97...

— Prowadziliśmy ze sprzedawcami rozmowy „uświadamiające” szkodliwość... I bojkot sklepów, kiosków z takimi pismami. Promowaliśmy te, które tego nie rozprowadzały. Sprzedawcy dostawali plakietki z przekreślonym playboyowskim króliczkiem. Składaliśmy doniesienia do prokuratur — wspomina Wojciech Zawadzki, animator ruchu „Bojkot pornografii”.

Materiały erotyczne zniknęły wtedy z 1,3 tys. punktów w samym Białymstoku, a lokalny dystrybutor prasy wycofał się z ich kolportażu.

Wkrótce bojkot przygasł. Półki się zapełniły. Nikt już nie pikietuje kiosków, nikt nie chroni nas przed zgorszeniem. Nie broni przed zalewem zachodniego zepsucia. Właśnie — tylko zachodniego? Postanowiliśmy sprawdzić, czy w Polsce — wzorem zachodniej Europy, USA czy Japonii — wyrosła już branża, w której rodzimi przedsiębiorcy robią niezłe pieniądze na „erotycznym przemyśle”.

Megahurtownia International Fun Center w Warszawie. Wyobraźnia podpowiada: stary postpeerelowski fabryczny magazyn pokryty eternitem, wystawiony w szczerym polu. Rzeczywistość: duży, nowoczesny magazyn. Na stalowych półkach piętrzą się dziesiątki tysięcy opakowań z kasetami wideo (prawie 4 tys. tytułów) i filmami erotycznymi na DVD (przeszło 1 tys. tytułów).

Tu i ówdzie po hali przemyka klient z kartonami pełnymi wibratorów. Ktoś inny dźwiga pudełka z seksowną bielizną. Gdzie indziej mężczyzna w średnim wieku wkłada do auta ostatnie pakunki z zabawkami do swego sex-shopu. Godzina 9.50. Jak co dzień — zjedzie się część ze 150 stałych nabywców. Czasem wpadnie ktoś przypadkowy.

To największa w Polsce hurtownia z artykułami erotycznymi. Liczą się jeszcze Lamirex z Warszawy i Softland z Lublina. Ale to już nie ta skala...

International Fun Center sprzedaje rodakom towar za przeszło 5 mln zł rocznie. Na Zachód trafiają wyroby warte prawie 1,5 mln EUR (20 proc. obrotów firmy to eksport fikuśnej bielizny). Niezły interes.

— Na Wschodzie — tym bliskim — opanowaliśmy niemal 70 proc. rynku. W zeszłym roku rosyjscy i ukraińscy kontrahenci zostawili u nas prawie 2 mln EUR. Obiecujący rynek, ale za wcześnie na bezpośrednią działalność w tamtych warunkach... Nieźle usadowiliśmy się też w zachodniej Europie. Należy mieć tam naprawdę dobry produkt po atrakcyjnej cenie. Widać mamy, co trzeba — twierdzi Paweł Siarkiewicz, prezes i współwłaściciel spółki International Fun Center.

Włócząc się po ulicach największych polskich miast, trudno nie natknąć się na sex-shop. Od założenia pierwszego minęło już prawie 12 lat. Zazwyczaj były to małe budki lub lokaliki, wciśnięte w bramy, czasem w peryferyjne przejścia podziemne. Obowiązkowo: przyciemnione szyby i drzwi przysłonięte kotarą, często czerwoną. Po prostu taka estetyka... Importowane razem z demokracją stały się kiedyś niezłą sensacją — nie tylko zresztą w mieścinach. Takich witryn stale ubywa. Sklepy tracą klientów. Coraz mniej ludzi chce się do nich ukradkiem przemykać. Przebieranie w erotycznych gadżetach to już jakby mniejszy wstyd.

Przybywa za to dużych sklepów z artykułami erotycznymi. Wabią kolorowe witryny i towar tuż za szybą. Powoli pojawiają się u nas również sieci sex-shopów — najpierw polskie (PinkShop: 9 placówek w największych miastach), a od niedawna — zagraniczne (niemiecka sieć Beate Uhse Erotic Store — 7 sklepów).

— Połowę udziałów w naszej firmie ma największy w Europie potentat branży erotycznej — Beate Uhse Holding. To potęga — ma ponad 200 sex-shopów w Europie, a planuje otwarcie jeszcze 400 w ciągu 5 lat. My w tym czasie zaprosimy do 30 nowych sklepów Beate Uhse w całej Polsce — informuje Paweł Siarkiewicz, który wziął się także za sieciową sprzedaż detaliczną.

Także niemiecki Orion bliski jest decyzji o inwestycjach w Polsce. Warto. To przecież perspektywiczny rynek... „Niezrzeszonych” sex-shopów działa u nas jeszcze mniej więcej 230. Ale przyszłość należy do efektownych wnętrz, wypełnionych zróżnicowanym asortymentem i opatrzonych wspólnym szyldem.

Czy półki tych sklepów wypełni przede wszystkim rodzima oferta?

Ubrania i bielizna z lateksu sprzedają się na Zachodzie świetnie. Rzesza projektantów prześciga się we wzornictwie. Tymczasem w naszych sex- -shopach lateksu jak na lekarstwo. Import — niewielki. Latex nie jest tani, co dodatkowo ogranicza popyt.

Jedyna polska firma, która zabrała się m.in. za wyrób gumowych strojów: Edyta Baum z Legionowa, prawie całość produkcji wysyła do Niemiec, Holandii, USA czy za wschodnią granicę. I konkurencja — duńska firma Latexa International z pomorskiego Koleczkowa — całość kolekcji proponuje zagranicznym odbiorcom. Dla polskiego klienta pozostaje około 10 proc. produkcji Baum, ale na braki w sklepach jakoś nikt nie narzeka.

— Sprzedaż w kraju jednak rośnie. Promujemy około 300 modeli odzieży z lateksu. Na polskim rynku właściwie nie mamy konkurenta — ocenia Robert Ostaszewski, współwłaściciel Edyty Baum.

Zaledwie kilka polskich przedsiębiorstw wytwarza skórzaną odzież erotyczną i akcesoria sado masochistyczne. Ponad 90 proc. pejczy, bacików, masek, obroży i podobnych towarów trafia do Niemiec, a stamtąd — do innych krajów Wspólnoty Europejskiej. Największy w Polsce producent — firma F. P. H. Leder z Bydgoszczy — wytwarza miesięcznie od 10 do 15 tys. sztuk różnych przedmiotów.

— Wcześniej robiliśmy galanterię skórzaną. Potem kontrahent z Niemiec potrzebował tanich produktów i zainteresował się naszą firmą. Dziś akcesoria sado maso to połowa naszej produkcji. Na Zachodzie nasze artykuły sprzedaje firma Orion — największy niemiecki koncern branży erotycznej. A w Polsce... Na początku trudno było cokolwiek sprzedać i tylko kilka sex-shopów skorzystało z naszej oferty. Dziś nasz towar sprzedaje się we wszystkich większych miastach w kraju — mówi Sebastian Siemionow, współwłaściciel F. P. H. Leder.

Również producent erotycznej odzieży ze skór i elastycznych tkanin powlekanych (lack) — Ledapol z Lublińca — prawie całość produkcji wysyła w świat — choćby do krajów UE, USA i Japonii. Ledapol ma też przedstawicielstwo w Niemczech.

— Na polskie półki trafia jakiś 1 proc. naszych produktów. Tylko w Polsce działalność okazała się nieopłacalna. Za mały zbyt. I kontrahenci zazwyczaj nie chcieli płacić z góry za zamawiane towary. Skoncentrowaliśmy się na eksporcie. Dziś mamy bogatą ofertę i własną wzorcownię, a w katalogu — około 2, 5 tys. pozycji — mówi Dariusz Krawczyk, dyrektor Ledapolu.

Poszukiwania polskiego producenta wibratorów i innych gadżetów spełzły na niczym. Chińczycy (wiadomo: niskie koszty surowców i produkcji) skutecznie wyparli konkurencję.

Polskie firmy znacznie lepiej radzą sobie za to z wytwarzaniem erotycznej bielizny. Stosy wymyślnych majtek i staników, w których tkaniny prawie wcale, szyją najczęściej przedsiębiorstwa proponujące klientkom głównie zwykłe biustonosze i figi.

— To boczna linia produkcji, ale szyciem bielizny erotycznej zajmujemy się prawie od 10 lat. Granica między tzw. normalną a erotyczną bielizną nie jest duża... Właściwie obie linie mogą się wydawać tak fantazyjne, by uznać je za erotyczne. I obie dobrze się sprzedają — opowiada Edyta Wojciechowska, dyrektor ds. handlu i marketingu firmy Alles.

— Produkcję seksownej bielizny rozpoczęliśmy dopiero w tym roku. W sklepach z bielizną nie ma specjalnego powodzenia. Lepszy skutek przynosi sprzedaż w sex-shopach. Większość kolekcji zbywamy na Zachodzie, w Chorwacji i Czechach. W październiku rozpoczęliśmy kampanię reklamową... — mówi Mirosław Thiel, dyrektor działu sprzedaży firmy Kris Line.

Niektóre firmy bieliźniarskie całkowicie przestawiły się na szycie erotycznej bielizny — choćby Ivette z Międzyszyna czy Tessa z Olsztyna.

Polskie produkty jakością nie odbiegają od zachodnich. Słabością jest to, w czym się je proponuje.

— Wysokiej jakości opakowania kosztują dużo. Naszych przedsiębiorców najczęściej na to nie stać. A przecież większość klientów sex-shopów stanowią mężczyźni, którzy przy zakupie bielizny dla swoich kobiet sugerują się zazwyczaj wyglądem opakowania — zauważa Paweł Siarkiewicz.

Czy na półkach z erotycznymi lub pornograficznymi filmami można doszukać się polskich produkcji?

W roku 2002 powstało u nas jakieś pół setki (z tego Omix — 10 filmów, Pink Press — 22 tytuły, Baba Jaga — tuzin) filmów erotycznych. Budżet przeciętnego dziełka tego pokroju waha się między 10 a 15 tys. zł. Film o lepszej jakości wymaga przynajmniej 25 tys. zł. Najdroższy pochłonął 50 tys. zł. Na Zachodzie erotyczne obrazy z udziałem „gwiazd branży” kosztują nawet i 500 tys. USD.

— Większość polskich filmów opiera się na scenariuszach reżyserów, choć są takie, w których scenariusz nie jest potrzebny... Do pracy nad filmem erotycznym nie angażujemy tych, którzy wcześniej zajmowali się produkcją telewizyjną czy filmową. Dlaczego? Bo mają nawyki, które nie sprawdzają się w tego rodzaju pracy. Wolimy ludzi z doświadczeniem w kinie erotycznym — mówi Piotr Sobczyk, dyrektor zarządzający firmy Baba Jaga Produkcja Filmowa.

Ekipa filmowa to maksimum kilkanaście osób. Aktorzy, którzy dopiero zaczynają przygodę z filmami porno, mogą zarobić za rolę od kilkuset do 1 tys. zł. Gaże gwiazd (to ci ze stażem na Zachodzie) sięgają w Polsce od 3 do 5 tys. zł za film. Ale niektórzy traktują swój udział jako zabawę i — na ogół — nie oczekują zapłaty.

Niedrogo.

— Opłaca się inwestować w produkcję filmów erotycznych, ale trzeba cierpliwości, bo zysk nierzadko pojawia się po dłuższym czasie. I jeśli robi się to profesjonalnie. Trzeba zerwać z postrzeganiem polskiego kina erotycznego przez pryzmat — obecnych niestety na rynku — filmów amatorskich, kręconych kamerami VHS — dodaje Piotr Sobczyk.

Jak dotrzeć do klienta?

— Prawo nakłada duże ograniczenia w promowaniu powstających u nas filmów. Reklama musi się ograniczać do magazynów erotycznych, katalogów i wydawnictw dla wypożyczalni kaset wideo czy też stron internetowych. Udział w targach erotycznych w Polsce i za granicą to dobry sposób, by wejść na chłonne zachodnie rynki oraz pozyskać kontrahentów — np. dla koprodukcji. To atrakcyjne, bo koszty produkcji mogą być u nas kilkakrotnie niższe — sumuje Piotr Sobczyk.

O ile nowych kaset z polskimi filmami erotycznymi nie ma za wiele, o tyle rodzima prasa erotyczna — wydawałoby się — kwitnie. W Polsce istnieje kilkanaście firm, wydających magazyny erotyczne. W sumie w kioskach można nabyć prawie 50 pozycji tego rodzaju w języku polskim.

Już w połowie lat 80. niezdrowe emocje wzbudzał „Naturyzm” — pismo z nagimi pięknościami z polskich plaż. Pisemka z prawdziwego zdarzenia pojawiły się w 1989 r. Wśród zalewu importowanej „literatury” brylował polski „Peep Show”, wydawany przez katowicki Omix.

— Wtedy trudno było wprowadzić pismo erotyczne na rynek. Trzeba było obłaskawiać nawet kioskarki, by magazyn trafił do sprzedaży... — wspomina pracownik jednego z wydawnictw erotycznych.

Wraz z rosnącym popytem na świerszczyki sytuacja się poprawiła.

— Nadal trudno konkurować z wydawnictwami, przedrukowującymi zachodnie magazyny erotyczne. Dlatego część mniejszych firm pada. Miesięcznik — zwłaszcza nowy — jeżeli słabo się sprzedaje przez 3-4 miesiące, nie ma dużych szans przetrwania — dopowiada znawca branży.

Wydawany w naszym kraju erotyczny miesięcznik ma średni nakład około 100 tys. egzemplarzy.

— Strona reklamowa w erotycznym magazynie to wydatek rzędu 2,5-3 tys. zł. Reklamodawcy rekrutują się głównie z niezbyt licznych firm branży erotycznej, czasem unikających rozgłosu. Dlatego pisma erotyczne utrzymują się głównie ze sprzedanych egzemplarzy. W naszej firmie liczba zwrotów magazynów sięga 40-55 proc. — mówi Krzysztof Garwatowski, rzecznik Pink Press. Łączny nakład 16 pism tej oficyny to co miesiąc 300-350 tys. egzemplarzy.

W większości krajów europejskich festiwale i targi erotyczne to dla branży czas rozpoznawania nowej oferty producentów. Czas negocjowania i zawierania kontraktów. Pod tym względem niewiele się różnią od targów, poświęconych innym dziedzinom. W Polsce jest nieco inaczej.

W 1997 r. ruszyła pierwsza edycja polskich targów erotycznych — Międzynarodowy Festiwal i Targi dla Dorosłych — Eroticon. W 2002 r. targi (organizator: firma Pink Press) pojawiły się po raz pierwszy dwa razy w jednym roku — w Warszawie i Kołobrzegu. Ale rodzimemu spotkaniu daleko do zachodnich imprez.

Na berlińskie — piąte już — targi Venus (największe w Europie po targach brukselskich) w 2001 r. zawitało 263 wystawców z 20 krajów, 700 ludzi mediów, prawie 5 tys. handlowców oraz 16 tys. widzów. Niemiecka firma VENUS Berlin GmbH w 2 dni za bilety wstępu zgarnęła prawie 315 tys. EUR (1,35 mln zł). Tymczasem na Eroticonie wystawców nie więcej niż kilkunastu, choć widzów — obfitość (w Warszawie — około 15 tys.).

Eroticon to targi międzynarodowe. Z nazwy. Podczas kołobrzeskiej edycji nie znalazłem boksu, należącego do wystawcy innego niż polski. Chyba że za przejaw światowości uznać przemykających tu i ówdzie zagranicznych dziennikarzy.

Na polskich targach część festiwalowa dominuje nad wystawienniczą.

— Większość widzów przychodzi, by obejrzeć pokazy. Mają też okazję przyjrzeć się ofercie rynku erotycznego w Polsce. Nie ukrywam, że dobrze się na targach zarabia. Tak dalece, że w tym roku chcielibyśmy urządzić aż 8 takich imprez — mówi Krzysztof Garwatowski.

— W Polsce producenci bielizny erotycznej nie mają zbyt wielu okazji do prezentacji produktów. Eroticon to jedyna taka impreza. Wykupienie stoiska nie kosztuje dużo. A nasza firma dopiero wchodzi na rynek z kolekcją bielizny erotycznej — twierdzi Mirosław Thiel.

Widzom w Niemczech atrakcje zapewnić mają m.in. erotyczne pokazy na żywo, berek w oleju i jazda topless na byku. Na Eroticonie widzowie podziwiają polskie dziewczęta, skaczące na rurze w rytmie dyskotekowych hitów czy staczające walki w kisielu i oleju. O biciu seksualnych rekordów, seksie na żywo i minikinie porno nie wspomnę...

— Pokazy są atrakcją, która przyciąga widza. Na Eroticon o czysto wystawienniczym charakterze przyszedłby mało kto i impreza straciłaby sens — uważa Krzysztof Garwatowski.

Właśnie. Polacy mają już śmiałość pogapić się na nieobyczajne sceny. Przyzwalają na to, by się takie ukazały w prasie czy filmach (patrz: badanie OBOP). Ale długo pomyślą, nim wysupłają (wskutek wstydu, zasobności portfela) złotówki na zakup erotycznych akcesoriów.