Elektryczna retoryka usuwa się w cień. Przekonywanie do wybierania produktów uchodzących za ekologiczne powoli znika z motoryzacyjnych salonów. Przynajmniej w Europie.
Wydaje się, że taka zmiana na dwa główne powody. Pierwszym są ceny.
Samochody elektryczne są drogie. A ubieranie ich w ekologiczny garnitur
powoduje, że pierwsze, z czym się kojarzą przeciętnemu użytkownikowi, są
koszty. Oczywiście — „dla dobra planety”. Być może działa to w krajach o
wysokiej świadomości (lub jak kto woli propagandzie) ekologicznej. W
innych — nie.
Zachodziło więc niebezpieczeństwo, że klienci — przekonani o wysokich
kosztach — na dobre odwrócą się od auta, jeśli znajdą na nim choć ślad
informacji o jego „ekologiczności”. A to nie jest w interesie ani
producentów, ani UE, która już dawno obrała „zielony” kurs i nieźle na
tym zarabia. Stąd zmiana w komunikacji. Powód drugi to chęć zwolnienia
tendencji. Samochody mają swoje zalety i niezależnie od tego, że mają
też (na razie) wady, kiedyś będą jeszcze bardziej powszechne niż dziś.
Właśnie — kiedyś.
Tymczasem rynek się nieco rozpędził. Przypominał chłopaka, który na
pierwszej randce proponuje, by dziewczyna się do niego wprowadziła.
„Zwolnij, kochany”. Dlatego rynek zwalnia. Pozwala na „wybrzmienie” ery
silników spalinowych i różnego rodzaju hybryd. Co się stało? Elektryczne
auta przesunięto do drugiej linii.
Na pierwszą trafiły samochody o silnikach o małej pojemności, ale
budowanych tak, by sprawdzały się jak tradycyjne jednostki napędowe.
Zmieniła się też nieco retoryka koncernów. Firmy nie atakują
informacjami o przyjaznych środowisku rozwiązaniach spod maski (mimo że
te rozwiązania takie są), lecz mówią o niskich kosztach. Powodem wyboru
tego, a nie innego auta ma być niski koszt eksploatacji. A że przy
okazji będzie to auto niskoemisyjne, to już „wypadek przy pracy”.
Producenci muszą znaleźć sposób na to, by ekologia nie odstraszała od
motoryzacji. Przyparci do muru limitami emisji, kolejnymi normami — nie
mają wyjścia.
A i klienci niechętnie płacą za ekologiczne zapędy urzędników UE.
Kolejni producenci namawiają też, by dobierać samochód do potrzeb.
Jeździsz po mieście? Kup auto miejskie! Tym można tłumaczyć wysyp małych
pojazdów, które w codziennym, krótkodystansowym życiu doskonale się
sprawdzą. A przy okazji te małe popularne auta stają się coraz bardziej
komfortowe. Do ich kabin trafiają nowoczesne systemy inforozrywki.
Przestają być też nijakie. Dziś samochód (poza czysto budżetowymi
rozwiązaniami) musi być „jakiś”.
Mnożą się więc nisze i nisze w niszach. Oraz nadawanie autom charakteru
przez np. udostępnianie szerokich możliwości indywidualizacji wnętrza
czy zewnętrza. Poniżej (obok) kilka ciekawostek z tegorocznej wystawy
motoryzacyjnej w Genewie. Wybraliśmy te, które wpisują się w opisaną tu
tendencję, ale i te, które — naszym zdaniem — mogą się z powodzeniem
odnaleźć w firmowych stajniach.
SUZUKI CELERIO
KWESTIA CENY
Nowość od Suzuki nie wygląda jak nowość. Jest oszczędna w designie. Ale
że ma to być auto do używania, nie oglądania, więc można się z tym
pogodzić. Pod warunkiem odpowiedniej ceny. Tej jeszcze nie znamy. Co
wiemy? Że Celerio — bo tak się nazywa ta nowość — zastąpi dwa modele
Suzuki (Alto i Splash). I że jest jednym z największych aut w segmencie
A (Suzuki mówi, że to segment A+). Z tyłu mieszczą się trzy osoby i to
bez specjalnych wyrzeczeń (w segmencie A to trudne), a bagażnik ma ponad
250 l.
CITROEN CACTUS
BEZ KOLCÓW
…za to z poduszkami na drzwiach. To kolejna propozycja w popularnym
segmencie miejskich „krosołwerów”. Ciekawym rozwiązaniem są poduszki na
drzwiach (wypełnione powietrzem wytrzymałe tworzywo). Mają zlikwidować
problem poobijanych drzwi. Znajdzie zastosowanie w firmach? Nietuzinkowy
wygląd i arcyciekawe wnętrze sprawiają, że może być niezłym bonusem dla
pracownika. Ceny nieznane. Nieoficjalnie mówi się, że będą podobne do
cen C4.
MERCEDES KLASY C
EUROPEJSKA PREMIERA
Mercedes postanowił upodobnić nową klasę C do flagowej limuzyny (klasy
S). Auto jest o 5 mm dłuższe (4686 mm) i o 40 mm szersze (1810 mm) od
poprzednika. Zwiększył się, i to aż o 80 mm (2840mm), rozstaw osi. Przy
tym wszystkim auto jest też lżejsze — o ponad 100 kg (to zasługa
aluminium). Polskie ceny zaczynają się od niespełna 126 tys. zł.
SKODA VISION C
ULUBIENIEC
Ulubiona marka Polaków coraz więcej uwagi poświęca wyglądowi swoich aut.
Koncepcyjny model — VisionC — zapowiada nowy stylistyczny nurt czeskich
samochodów. Przypomina nieco VW CC lub — jak wolą przedstawiciele Skody
— Audi A7. A pod maską? Benzynowy silnik 1,4 TSI z możliwością zasilania
CNG (gaz ziemny). Skromne 110 KM ma zapewnić w miarę sprawne
przemieszczanie się. A emisja (91 g CO 2 /km) spełnić normę, która
zacznie obowiązywać w 2020 r.
FORD FOCUS
NOWA TWARZ
Focus po modernizacji otrzymał nowy przedni pas. Przestylizowano też
reflektory, zderzak i maskę. Zmiany zaszły również we wnętrzu. Na desce
rozdzielczej będzie mniej przycisków. Nowy Focus to pierwszy Ford
wyposażony w system SYNC 2 z 8-calowym ekranem dotykowym. Mówi się też,
że jest lepiej wyciszony. Pod maskę trafi nowy benzynowy silnik 1.5
EcoBoost, oferowany w dwóch wariantach mocy: 150 i 180 KM. Dostępna
będzie także nowa jednostka wysokoprężna 1.5 TDCi o mocy 95 lub 120 KM.
Model nadal będzie można zamówić z benzynowym silnikiem 1.0 EcoBoost
(100 KM lub 125 KM). W sprzedaży w połowie roku.