Roma karmi jak mama
Mania wielkości. Tak najkrócej można określić ambicje większości polskich restauratorów. Okazuje się zaś, że możliwe jest stworzenie kameralnego miejsca, w którym serwuje się doskonałe jedzenie, a gość czuje się po prostu jak w Rzymie. To miejsce nazywa się Roma.
Warszawska Roma nie jest typową restauracją. Tylko pięć stolików i bardzo domowy wystrój wnętrza. Przeurocza właścicielka nie boi się stanąć twarzą w twarz z klientem, bo nie ma się czego wstydzić. Chętnie rozprawia więc zarówno o tzw. sprawach zwykłych ludzi, jak i o dobrym winie.
Smak bez zarzutu
Kuchnia jest doskonała. Kucharz, jeśli jest Polakiem, na pewno miał sporo do czynienia z włoskimi mistrzami. To widać i czuć. Szczególne są wszystkie przystawki, a naszą ulubioną są warzywa z grilla. Palce lizać. Kuszą także wszystkie makarony. Spaghetti arabiata z pomidorami i ostrą papryką — wyśmienite. Niczym nie ustępuje mu carbonara — spaghetti z wędzonym boczkiem, czosnkiem i bazylią.
Do Romy powinien zajrzeć każdy, kto pragnie poznać prawdziwy smak tortellini. Trudno orzec, które są smaczniejsze, czy te z szynką parmeńską, czy też te z borowikami.
Z deserami też nie najgorzej. Roma z sera mascarpone i gruszek z alkoholem — bardzo oryginalna. Jednak tiramisu jadłam lepsze w kilku warszawskich restauracjach.
Kelnerki psują wrażenie
W Romie jest więc swobodnie i smacznie. Sporo gorzkich słów należy się jednak obsłudze. Znajomi panowie przekonują co prawda, że podającym tam dania paniom można wiele wybaczyć, ale ja nie mogę — pomyłek w zamówieniach, rachunkach i opieszałości. Obrusy także można by zmieniać częściej.