ROSJANIE PODCIĘLI SKRZYDŁA KOGUTOWI
Kryzys u wschodniego sąsiada uderza w fermy drobiu
MAŁO ZŁOTE JAJA: Kiedyś zarabiało się dobrze, ale państwo wszystko kontrolowało. Teraz centralnej kontroli już nie ma, za to jest silna konkurencja i nadprodukcja. Złoty interes to to nie jest — mówi o swojej kurzej fermie Władysław Kogut. fot. Grzegorz Kawecki
Czy Kogut może znosić jajka, raczej nie, ale produkować na pewno tak. W jednej z podwarszawskich miejscowości kurzą fermę prowadzą Władysław Kogut i jego bliski kuzyn Cezary Kogucik. Narzekają na kryzys w Rosji, który podciął skrzydła ich interesom.
Żółwin koło Podkowy Leśnej, mała podwarszawska wieś, jest jajczarskim zapleczem stolicy. Obok siebie funkcjonuje tutaj kilkanaście ferm drobiu. Jedną z nich, mieszczącą się przy ulicy Drobiarskiej, prowadzi Władysław Kogut.
Przyczepa jaj dla pani
— Ludzi często zaskakuje moje nazwisko. Kiedyś sprzedawałem jajka na jednym z warszawskich targów. Podeszło do mnie młode małżeństwo i chwaliło przywieziony przeze mnie towar. Kobieta zażartowała, że tak piękne jaja mogą być tylko od koguta. Spytałem więc, czy kupi wszystkie przywiezione przeze mnie w tym dniu jajka, jeżeli udowodnię, że są rzeczywiście od koguta. Pani pochopnie zgodziła się, a ja wtedy wyjąłem dowód osobisty i pokazałem swoje nazwisko. Kobieta uniosła się honorem i tego dnia zawiozłem jej do mieszkania całą przyczepę jajek — opowiada Władysław Kogut.
Jajka zamiast szkoły
Pan Kogut jaja produkuje już 20 lat. Zaczynał w połowie lat siedemdziesiątych.
— Uczyłem wtedy w szkole. Zarabiałem mało, nie potrafiłem z nauczycielskiej pensji wyżywić dzieci. W tym czasie rodzina żony rozwijała hodowlę kur pod Warszawą. Pomyślałem, że ja też spróbuje. No i tak się zaczęło — mówi Władysław Kogut.
— Za czasów PRL-u było mi trudno rozwijać firmę, bo państwo chciało wszystko kontrolować. Do diametralnej zmiany doszło po 1989 roku. Wtedy centralnej kontroli już nie było, za to pojawiła się silna konkurencja.
Kryzys podciął skrzydła
— Radziłem sobie jakoś do czasu tegorocznego kryzysu w Rosji. Na wschód wysyłałem bardzo dużo jajek. Teraz Rosjanie nie kupują ode mnie nawet 10 proc. tego, co jeszcze do niedawna im sprzedawałem, w Polsce jest nadprodukcja, a żeby wysłać jaja do Unii Europejskiej, trzeba uzyskać tyle pozwoleń i certyfikatów, że nie warto o to robić zachodu. Nie wiem, jak sobie w tej sytuacji poradzę — skarży się pan Władysław.
— Na pewno będę miał piękne włosy, bo jajka podobno bardzo dobrze na nie wpływają – żartuje Władysław Kogut.
Obecnie na jego fermie w ośmiu kurnikach, każdy 100-metrowej długości, mieszka 50 tys. kur. Każda znosi 300 jajek rocznie. Obok, również na ulicy drobiarskiej w Żółwinie, funkcjonuje ferma kur Cezarego Kogucika, bliskiego kuzyna Władysława Koguta. Tam 20 tys. niosek znosi dziennie 18 tys. jaj.
Kogucik obok Koguta
— Do jajczarskiego fachu zabrałem się trzy lata temu, za namową mojego starszego kuzyna — mówi Cezary Kogucik.
Nasz rozmówca przyjechał tutaj z Łodzi. Zajmował się handlem zagranicznym, potem wyjechał za granicę, zarobił trochę dolarów. Po powrocie zainwestował je w kurzy interes. Teraz mieszka przy kurniku. Hodowla wymaga ciągłego nadzoru. Podczas przerwy w dostawie prądu wysiada klimatyzacja. Wówczas może się zdarzyć, że wszystkie nioski pójdą na rosół.