Rok 2021 stał pod znakiem galopady cen paliw, żywności, energii i metali przemysłowych po tym, jak covidowy krach z wiosny ’20 sprowadził notowania surowców na wielodekadowe minima. Przez poprzednich kilkanaście miesięcy sektor tzw. commodities brylował w mediach , odważnym inwestorom dostarczając licznych okazji do kilkudziesięcioprocentowych stóp zwrotu. Spektakularne perturbacje przytrafiały się rynkom metali przemysłowych, drewna, węgla, uranu czy gazu ziemnego. Na to wszystko nałożyła się rosyjska napaść na Ukrainę, która w marcu wywindowała ceny ropy naftowej, gotowych paliw i żywności.
Wydarzenia z ostatnich trzech miesięcy zdają się jednak sugerować, że surowcowa hossa dobiegła końca. Wiele wskazuje na to, że pomijając kwestę gazu ziemnego w Europie ostatnia faza surowcowej paniki rozegrała się w pierwszej połowie czerwca. Tak przynajmniej sugeruje indeks CRB, mierzący ceny 19 podstawowych surowców rolnych i przemysłowych notowanych na światowych giełdach. 8 czerwca sięgnął niemal 330 pkt, wspinając się na najwyższy poziom od września 2011 r.
Mocno jednak poszedł w dół, do połowy lipca tracąc ponad 17 proc. Sierpniowe odbicie zostało z nawiązką zrekompensowane przez wrześniową przecenę. Pod koniec miesiąca indeks CRB zszedł do 264,3 pkt, co oznaczało spadek o 19,8 proc. względem czerwcowego szczytu. Umowna granica bessy obowiązująca w USA to -20 proc. od poprzedniego maksimum. W tym ujęciu sektor surowcowy jako całość tylko o włos uniknął wpadnięcia w szpony rynku niedźwiedzia.

Hossa ze wstecznego lusterka
Patrząc tylko na indeks CRB, to notowania commodities nadal utrzymują się na relatywnie wysokim poziomie, a przynajmniej znacząco wyższym, niż się do tego przyzwyczailiśmy przez poprzednią dekadę. Były to piękne czasy tanich surowców, łatwo dostępnej energii, niskiej inflacji cenowej oraz rekordowo niskich stóp procentowych. W ciągu ostatniego roku wszystko odeszło do historii.
Przez ostatnie trzy miesiące w dół poszły notowania 21 spośród 40 głównych giełdowych surowców, a 10 zdrożało o nie więcej niż 10 proc. Imponującej zwyżki doznały właściwie tylko trzy: gaz ziemny w Europie (prawie o 60 proc.), sok pomarańczowy (o 22 proc.) i pallad (o 19 proc.). Jeszcze pod koniec września ceny kilku podstawowych surowców znalazły się na wielomiesięcznym minimum. Ropa kosztowała najmniej od stycznia, wymazując całą zwyżkę wynikającą z embarga na dostawy z Rosji. To samo stało się z cenami benzyny w Nowym Jorku. Kurs miedzi — barometru światowej koniunktury — oscyluje wokół najniższego poziomu od listopada 2020 r.
Podobny obrazek zobaczymy, spoglądając na zmiany cen surowców liczonych od początku 2022 r. 17 z 40 głównych giełdowych commodities jest już tańszych niż na początku stycznia. 16 zdrożało w granicach 15 proc. Problem jest jedynie z europejską ceną gazu ziemnego, węgla kamiennego czy oleju napędowego.
Globalna recesja przytnie ceny
W średnim i długim terminie zmiany cen surowców są przede wszystkim wypadkową ich dostępności. Przez poprzednie dwa lata żyliśmy w świecie, w którym brakowało praktycznie wszystkiego — uwolniony z okowów lockdownu popyt zdawał się być niepohamowany, a dostaw węgla, miedzi czy ropy naftowej nie da się przecież zwiększyć z dnia na dzień. Zimą doszło do tego zachodnie embargo na dostawy z Rosji, ale od późnej wiosny sytuacja zaczęła się normalizować.
Po pierwsze — znacząco zaczął zwalniać światowy wzrost gospodarczy. Przez poprzednie miesiące fabryki na całym świecie produkowały „na magazyn”, obawiają się zakłóceń w łańcuchach dostaw oraz kumulując zapasy w obawie przed dalszym wzrostem cen surowców. Wiosną i latem procesy uległy odwróceniu. Popyt konsumencki generalnie osłabł, w krajach Zachodu przytłoczonych galopującym wzrostem kosztów życia realnie zaczął spadać. Po drugie — kopalnie zaczęły zwiększać dostawy, łagodząc powstające niedobory. Po trzecie — świat dopiero zaczyna odczuwać podwyżki stóp, jakie największe banki centralne serwują nam dopiero od marca. Odejście od polityki zerowych stóp procentowych przez Fed wzmocniło dolara, co było kolejnym czynnikiem osłabiającym notowania surowców. Wiele wskazuje na to, że tym razem Fed nie żartuje i zamierza stłumić inflację nawet kosztem recesji, co w dalszej perspektywie oznaczać będzie spadek popytu na elektronikę, sprzęt AGD, samochody, domy i wszystko, do czego wytworzenia potrzeba energii i metali przemysłowych.
Metale na przekór trendowi
Do niedawna osuwającym się cenom surowców przemysłowych towarzyszyły coraz niższe dolarowe notowania metali szlachetnych. Krótkoterminowa kulminacja negatywnego sentymentu do kruszców nastąpiła w połowie września, gdy kurs złota przełamał długoterminowe wsparcie leżące na wysokości 1675 USD/oz. Na fali umacniającego się dolara i oczekiwań na kolejne mocne podwyżki stóp w USA złoto coraz bardziej traciło swój blask jako tarcza antyinflacyjna. Spadek zatrzymał się dopiero na poziomie 1623 USD/oz, co oznaczało regres o ponad 11 proc. od początku roku oraz aż o 21,5 proc. względem marcowego szczytu.
Zatem jeszcze tydzień temu złoto wyglądało dramatycznie słabo — przynajmniej w ujęciu dolarowym. Zamiast ochronić przed niewidzianą od 40 lat inflacją, przyniosło straty. Zupełnie inny obraz królewskiego metalu mieli jednak inwestorzy spoza strefy dolarowej. Patrząc przez pryzmat polskiego złotego uncja złota wciąż kosztuje ponad 8000 zł i wyżej niż obecnie była wyceniana jedynie w marcu i kwietniu ’22. Nowy nominalny rekord odnotowały też ceny wyrażone w funcie brytyjskim, a w jenie japońskim wzrosły o 17,6 proc. od początku roku.
Ostatnie dni stały pod znakiem wyraźnego odreagowania na froncie metali szlachetnych. 4 października uncja złota kosztowała ponad 1710 USD, o niemal 90 USD/oz więcej niż tydzień wcześniej. Spektakularnego odbicia dokonało srebro, które tylko w poniedziałek zyskało ponad 9 proc. Był to najsilniejszy dzienny wzrost od listopada 2008 r.
Jest za wcześnie, aby ogłaszać początek nowej hossy na rynkach metali szlachetnych, warto jednak odnotować, że kurs palladu od czerwcowego minimum wzrósł już o 32 proc., a platyny o 16 proc. niż na początku września.
Reasumując, niedawne ożywienie metali szlachetnych stoi w kontrze do trendu spadkowego, który od trzech miesięcy obserwujemy na szerokim rynku surowcowym. O ile jednak surowcowa bessa jest zakładem na globalną recesję, o tyle hossa na złocie jest raczej pochodną zmiany nastawienia bankierów centralnych.
