Zaledwie tydzień po zapowiedzi aktualizacji budżetu na 2020 r. Ministerstwo Finansów przedstawiło szczegóły projektu ustawy budżetowej na rok 2021. Mimo poprawiającej się sytuacji gospodarczej rząd zakłada długotrwale utrzymujące się konsekwencje kryzysu, na które budżet państwa będzie musiał odpowiedzieć zwiększonymi wydatkami. W tej sytuacji deficyt budżetowy w 2021 r. sięgnie 82,3 mld.

Resort finansów założył, że po spadku w tym roku o 4,6 proc. PKB w kolejnym wzrośnie o 4 proc. Inflacja z 3,3 proc. ma gwałtownie spaść, i to poniżej celu NBP, bo do 1,8 proc. Gospodarkę ma ciągnąć konsumpcja — zakładane spożycie prywatne w ujęciu nominalnym ma być wyższe aż o 6,3 proc. względem bieżącego roku, mimo że pensje mają urosnąć jedynie o 2,8 proc.
Dochody budżetu sięgną 403,7 mld zł. 181 mld ma wpłynąć z podatku VAT (wzrost o 6,5 proc. względem znowelizowanej ustawy budżetowej na 2020 r.), 71,7 mld zł z akcyzy (wzrost o 4,8 proc.), 68,1 mld z podatku dochodowego od osób fizycznych (wzrost o 6,2 proc.), zaś z CIT — 36,9 mld (spadek o 4,1 proc.). Zakładany spadek dochodów z podatku dochodowego od osób prawnych ma związek z planowanym wprowadzeniem tzw. estońskiego CIT, czyli zwolnienia z opłacania podatku przez małe i średnie przedsiębiorstwa, o ile cały zysk przeznaczają na rozwój działalności. Z podatku od supermarketu, który po długich bataliach w Brukseli w końcu wejdzie w życie, rząd zakłada wpływy na poziomie 1,5 mld zł.
Wolna ręka rządu
Przy omawianiu wydatków budżetu warto podkreślić, iż tym razem rząd miał praktycznie wolną rękę wobec ich skali — nowelizacja stabilizującej reguły wydatkowej pozwala w czasie pandemii na rozmycie jej obostrzeń, a Komisja Europejska zawiesiła funkcjonowanie unijnych reguł budżetowych (deficyt maksymalnie 3 proc., dług publiczny 60 proc.). Jedyną przeszkodą mógłby być konstytucyjny limit zadłużenia na poziomie 60 proc. PKB, jednak krajowa metodologia pozwala na ukrywanie długu poza tym wskaźnikiem, z czego obecny rząd skrupulatnie korzysta. Mając to na uwadze, Rada Ministrów zdecydowała się zwiększyć w 2021 r. wydatki na inwestycje publiczne w ramach Funduszu Inwestycji Publicznych, aby łagodzić skutki spodziewanego spadku inwestycji prywatnych.
Ważną część budżetu nadal będzie stanowiło finansowanie Rodziny 500+ — 41 mld zł. Mimo kryzysu rząd zamierza też zwiększyć o 12,9 mld zł (o 104 proc.) wydatki na ochronę zdrowia, osiągając 5,3 proc. PKB, a także zwiększyć wydatki na zbrojenia do 2,2 proc. PKB. Waloryzacja rent i emerytur, szczególnie ważna w erze wysokiej inflacji w 2020 r., pochłonie 10 mld zł. W sumie rząd chce w przyszłym roku wydać aż 486 mld zł.
Dobry deficyt
Ignacy Morawski, ekonomista i szef platformy SpotData, tłumaczy, że wysoki deficyt także w kolejnym roku to dobry pomysł, bo nie pozwala gospodarce rozpocząć „swobodnego spadania”, które przyniosłoby wieloletnie konsekwencje. —
Utrzymanie wysokiego deficytu budżetu i całych finansów publicznych jest niezbędne w warunkach takiego wstrząsu w gospodarce. W przyszłym roku wpływ epidemii powinien być mniejszy, ale na ożywienie inwestycji — kluczowy warunek nadrobienia zaległości z czasu epidemii — trzeba będzie poczekać i bardzo możliwe, że będą one potrzebowały wsparcia z budżetu. Trzeba zrobić wszystko, by nie dopuścić do trwałego utrzymania PKB wyraźnie poniżej ścieżki przedkryzysowej. Im dłużej będziemy na niskiej ścieżce, tym większe będą straty w zasobach kapitałowych i ludzkich i trudniejsze osiągnięcie wysokiego wzrostu gospodarczego w przyszłości. Na etapie wychodzenia z kryzysu trzeba więc bardzo mocno wesprzeć popyt, by PKB nie utknął na zbyt niskiej ścieżce — uważa Ignacy Morawski.
Przed pandemią rząd oskarżany był przez część ekonomistów o nadmierny optymizm w prognozach i założeniach budżetowych. Tymczasem, podkreśla Karol Pogorzelski, starszy ekonomista ING Banku Śląskiego, teraz nastąpiła wyraźna zmiana.
— Moim zdaniem tak duży deficyt na 2021 r. w świetle lepszych niż oczekiwane danych z gospodarki jest konserwatywnym szacunkiem. Rząd zabezpiecza się na wypadek ewentualnej drugiej fali pandemii, albo szykuje jakieś cięcia podatków lub inne impulsy fiskalne. Nie powinniśmy się jednak spodziewać cięć wydatków — to narzędzie po kryzysie z 2008 r. niejako „wyszło z mody”. To, czego potencjalnie możemy się obawiać, to podwyżki podatków za kilka lat, gdy będzie trzeba zapłacić za dzisiejsze programy fiskalne, a zadłużanie się nie będzie już tak tanie jak obecnie — twierdzi Karol Pogorzelski.
52,9 proc. Tyle ma wynieść dług publiczny według definicji krajowej na koniec roku 2021…
64,7 proc. …a tyle dług sektora finansów publicznych, który przekroczy 1,5 bln zł.