Samochody stały się tańsze, a nawet zdrożały

Marcin Bołtryk
opublikowano: 2009-04-16 00:00

Powinno być taniej, jest drożej. Ceny samochodów szaleją.

A osoby ustalające politykę cenową w samochodowych koncernach stoją przed nie lada wyzwaniem.

ahania kursów walut poważnie zdezorientowały sprzedawców aut. Część liczy na umocnienie złotego względem euro, część — przeciwnie. W efekcie jedni mocno ceny podwyższają, drudzy obniżają, a jeszcze inni je zamrozili.

Groch z kapustą

Z dużych producentów jedynie Skoda zadeklarowała, że do końca kwietnia 2009 r. utrzyma ceny z 2008 r. Podwyżki na razie nie objęły również Fiata. Mocno po kieszeni dostali za to klienci, którzy nastawiali się na zakup aut z wyższej półki. W marcu Mercedes-Benz Polska podniósł ceny o prawie 10 proc. O 5 proc. natomiast zdrożał infiniti, luksusowa marka Nissana. Ceny podnoszą wszyscy producenci, którzy mają fabryki w strefie euro.

— W ostatnim czasie na rynku motoryzacyjnym zmiany następują dość gwałtownie. W związku z wahaniami kursu euro ceny nowych samochodów w Polsce znacznie spadły w porównaniu z zagranicą. Zmniejszył się import samochodów używanych, co spowodowało, że wzrosły ceny na rynku wtórnym, dzięki czemu pojazdy nowe zyskały na atrakcyjności. Większość producentów zachowała ceny na poziomie obniżonym jeszcze w zeszłym roku. Dodatkowo wprowadzała wiele ofert jeszcze bardziej obniżających cenę bądź poszerzających wyposażenie — opowiada Mikołaj Małecki, dyrektor zarządzający w firmie Auto-Boss.

Ceny na huśtawce

Wystarczy przeprowadzić proste porównanie dzisiejszych cen wybranych modeli samochodów z obowiązującymi kilka miesięcy temu. Co się okaże?

Toyota Auris z benzynowym silnikiem o pojemności 1,4, w październiku 2008 r. kosztowała 55,2 tys. zł. Do dziś zdrożała o 13 proc. do około 63,4 tys. zł. Poważnie zdrożały również Audi i Subaru. Są jednak auta, które tanieją. Liderem tej drugiej grupy jest z pewnością volvo XC 60, które w najtańszej odmianie staniało o 7 proc. (ze 142,9 tys. zł w październiku zeszłego roku do 133,9 tys. zł obecnie). Od czego to zależy?

Za styczniowe podwyżki cen aut z silnikami ponaddwulitrowymi należy winić podniesienie akcyzy na takie pojazdy z 13,6 do 18,6 proc. Do tego doszły wahania kursu euro oraz w przypadku aut Japońskich — jena, który w ostatnim czasie bardzo się umocnił. W szczególnie trudnej sytuacji jest Mazda, która wszystkie auta produkuje w Japonii. Kurs jena odbił się negatywnie na cenach wszystkich jej modeli sprzedawanych w Polsce. Do tego doszła, mieszająca w cennikach wyprzedaż.

Wszystko to powoduje, że dziś największym wyzwaniem dla sprzedawców jest skalkulowanie takiego cennika, który zapewniłby zyski firmie, ale nie odstraszył kupujących.

To nie marketing

W przeciwieństwie do lat ubiegłych podwyżki i obniżki cen aut nie są związane z działaniami marketingowymi producentów, ale z niestabilną pozycją złotego względem walut obcych i coraz mocniej odczuwalnym kryzysem finansowym. I niestety wszystko wskazuje na to, że sytuacja nie zmieni się w najbliższym czasie.

— Producenci stoją przed szalenie trudnym zadaniem — koniecznością pogodzenia ze sobą różnych, a czasem nawet przeciwstawnych interesów. Muszą bowiem utrzymać konkurencyjność swoich produktów, lojalność klientów i ich zaufanie do marki — czemu nie sprzyjają nawet najbardziej racjonalne zmiany. Trzeba też utrzymać rentowność — tłumaczy Marcin Klimczewski z Volvo Auto Polska.

Podwyżkę cen aut mogłaby zrekompensować rządowa dopłata, podobna do stosowanej w Niemczech (wynosi tam 2,5 tys. euro pod warunkiem złomowania starego samochodu), jednak prace nad nią utknęły na etapie konsultacji między ministerstwami gospodarki, finansów i środowiska. Przeciwko udzielaniu dopłat z budżetu państwa jest resort finansów. Tłumaczy się brakiem pieniędzy. Ten decyzyjny impas wyhamowuje popyt na nowe auta, bo wielu potencjalnych nabywców liczy, że dopłaty jednak się pojawią i wstrzymuje się z decyzją o zakupie.

W ciągu najbliższych dwóch-, trzech miesięcy większość modeli dostępnych na rynku będzie można kupić w wersji ciężarowej z tzw. kratką, co pozwoli na odpis 22 proc. podatku.

— To spore kwoty, a zatem i oszczędności. Dla przykładu przy zakupie samochodu ford focus o wartości około 60 tys. zł w kieszeni zostanie około 11 tys. zł — mówi Mikołaj Małecki.

Jest więc na co czekać. Tylko że wyczekiwanie nie pomaga rynkowi aut.