Sieciowe zakupy jeszcze długo będą raczkować
Sklepy internetowe to raczej hobby, a nie biznes
SAMI PRZYJDĄ: Ostatnio coraz więcej dystrybutorów akcesoriów komputerowych oraz różnych wydawnictw chce nawiązać ze mną współpracę. Bardzo mnie to cieszy, bo wreszcie zauważyli istnienie sklepów internetowych. Jeszcze niedawno współpraca w dużymi firmami nie układała się najlepiej, bo traktowały nas jak intruzów — mówi Tomasz Hipisz, właściciel firmy HBZ Internet Publicis. fot. Borys Skrzyński
Obroty wszystkich sklepów internetowych są porównywalne z wynikami jednego supermarketu. Ich atrakcyjność jest wątpliwa, bo nawet mimo częstych akcji promocyjnych za towar trzeba zapłacić więcej niż w zwykłym sklepie.
Serwery katalogujące zasoby sieci w Polsce informują o istnieniu kilkuset wirtualnych sklepów, jednak tylko nieliczne z nich zasługują na takie miano. Większość serwisów WWW nazywanych dumnie sklepami to jedynie statyczna prezentacja asortymentu z załączoną informacją o możliwości złożenia zamówienia. Na dodatek wyłącznie telefonicznie lub faksem! Pojawiające się nowe placówki nie są odzwierciedleniem potrzeb rynku. Szacuje się bowiem, że wszystkie transakcje przeprowadzane za pośrednictwem sklepów wirtualnych osiągają wartość porównywalną z przychodami jednego supermarketu. Właściciele sklepów niechętnie mówią o finansach, jednak są zgodni co do kiepskiej pozycji ich branży na rynku.
— Po pierwsze dostęp do sieci jest w naszym kraju nadal utrudniony, po drugie ceny połączeń z Internetem są wręcz zaporowe. Odbiera nam to wielu potencjalnych klientów, szczególnie z mniejszych miast — twierdzi Wojciech Grabski, dyrektor Wirtualnego Sklepu.
Sklepikarzom trudno jest określić nawet liczbę internautów, którzy mogliby być zainteresowani robieniem zakupów w ich sklepach. Nikt nie wie, ile osób ma rzeczywiście dostęp do sieci, nie wiadomo też, ile z nich jest rzeczywiście aktywnymi internautami.
Żmudne szukanie
Sklepikarze chwalą się natomiast liczbą odwiedzin swoich placówek. Najpopularniejsze witryny ogląda nawet 20-30 tys. osób miesięcznie.
— Reklama i promocja sklepów internetowych odbywa się głównie za pośrednictwem najpopularniejszych serwisów informacyjnych i pocztą elektroniczną. Niestety, jej koszt pochłania znaczną część obrotów i na inne formy promocji brakuje środków — mówi Tomasz Hipisz, właściciel firmy HBZ Internet Publicis.
Zdaniem Olafa Gajla, wiceprezesa firmy Polska OnLine, dotarcie do sklepów internetowych jest trudniejsze dla mniej zapalonych użytkowników sieci. Za główną przyczynę wciąż niskiej popularności sklepów wirtualnych nasz rozmówca uważa brak dostatecznej informacji w prasie codziennej. Przypuszcza się, że osoby sporadycznie korzystające z Internetu nie mają czasu przedzierać się przez gąszcz stron w poszukiwaniu ciekawego sklepu.
Sklepikarz hobbystą
Tylko kilka grup produktów zdobyło znaczącą popularność.
— Najlepiej sprzedają się książki, płyty kompaktowe, filmy wideo oraz akcesoria komputerowe. Raczej rzadko trafiają się zamówienia na towary w cenie powyżej 2 tys. zł — dodaje Wojciech Grabski.
Powodzeniem cieszą się też produkty niszowe, np. hobbystyczne. Wirtualni handlowcy przyznają, że poniekąd sami są hobbystami i właściwie żaden sklep, nawet dobrze prosperujący, nie przynosi dochodów pozwalających się z niego utrzymać. Niską rentowność motywują polityką cenową i promocyjną.
— Wysokość naszych marż jest uzależniona od produktu, lecz staramy się, żeby były one jak najniższe. Wszystko zależy od indywidualnych umów z dystrybutorami i sklepami, które dostarczają towar klientom. Przy niskich obrotach, rzędu 50 tys. zł miesięcznie, nie opłaca się prowadzić własnego magazynu ze względu na jego koszty — stwierdza Tomasz Hipisz.
Trzeba zauważyć, iż odrobinę niższa cena katalogowa jest później powiększana o koszty przesyłki i nawet dodatkowy gadżet dodany do zakupów nie zawsze rekompensuje wyższej ceny. Handlowcy deklarują jednak optymizm na przyszłość, podkreślając przy okazji swoje znaczenie dla prowincji, gdzie zapewniają klientom większy wybór towarów niż zwykłe placówki.