Skrzypek bez dachu

Marcin BołtrykMarcin Bołtryk
opublikowano: 2012-09-28 00:00

Muzyk, istota delikatna. Bokser — raczej potężna. Na kogo postawicie, jeśli staną naprzeciw siebie w ringu?

Odkąd mama przestała prasować moje tetrowe pieluchy, wiedziałem, że do jazdy jest coupe, a do lansu — cabrio. Wiedziałem też (i nadal wiem), że Porsche 911 nie jest samochodem. Kilka tygodni temu los przetasował karty i zweryfikował moje podejście do tych tematów. A było tak:

Smaki dzieciństwa

Kojarzysz to uczucie? To, które towarzyszy wizycie po latach w miejscu, w którym jako pacholę spędzałeś wakacje? Niby wszystko się zmieniło, a jednak nie masz wątpliwości, że to pod tym właśnie drzewem całowałeś namiętnie w policzek tę rudą, której imienia już nie pamiętasz. Szczegóły umknęły, ale nie emocje. Smak czerwonej oranżady z przeźroczystej torebki, frytek podanych na przetłuszczonej tacce i gofrów z bitą śmietaną i jagodami. Kupujesz, próbujesz, ale to nie to samo. Za to twojemu synkowi smakuje. Teraz on zbiera smaki do przyszłych wspomnień. I to ich będzie szukał przy tej samej budce z goframi za dwadzieścia lat. Smutno ci? Jeśli tak, idź do salonu Porsche. Tam czarują! Porsche — model 911 — nie jest samochodem. Dla miłośników motoryzacji to zaklęcie. Wyznacznik standardów. Dłuto motoryzacyjnego światopoglądu. I właśnie stoję przed tym dłutem. W najnowszej odsłonie. Tyle, że bez dachu. Trochę mnie to mierzi. Zaraz usłyszę, że jestem lanserem, synem z zawodu. Że przedłużacza potrzebuję. Co mi tam! Gotów przyjąć na siebie te inwektywy, zasiadam za kierownicą. I od razu czuję to, czego ty nie poczułeś przed budką z goframi. Jest tak, jak kiedyś.

Sztuka postępu

Gdyby postęp wszelaki odbywał się według szkoły Porsche 911, nie raziłby nikogo. Nikt nie powiedziałby, że „kiedyś było lepiej”. Dlaczego? Bo Porsche przy 911 szanuje przeszłość. Nie jest agresywnym deweloperem, lecz raczej konserwatorem. Konkluzja: odnajdziesz smak dzieciństwa. Twój syn radość poznawania. Słowem, kupcie sobie takie. Jedyne auto na rynku, które dba nie o jedno, a co najmniej o dwa pokolenia jednocześnie. Ale zacznijmy od wyglądu. Stojące przede mną brązowe cabrio wygląda jak brązowe coupe. Słowem, skrzypek w rękawicach boksera. Nawet dałem się zwieść jego stylistycznej delikatności. Oszukał mnie, by za chwilę powalić na deski przyspieszeniem. Ale o tym potem. Jeszcze trochę się porozpływam nad aparycją. Otóż 911 coupe i 911 cabrio nie różnią się od siebie. Oczywiście poza tym, że jeden jest coupe, a drugi cabrio. Nowatorski dach, do konstrukcji którego wykorzystano aluminium i magnez, nie tylko obniża masę, ale też zapewnia kompaktowe wymiary skomplikowanej strukturze. Dach skręca się w chińskie osiem w jakieś 12 sekund i chowa pod subtelną niczym altówka pokrywą. Owa subtelność to majstersztyk inżynierii. Dach, choć chucherkowaty, można rozkładać (i składać) podczas jazdy. I niestraszne mu nawet 50 km/h. Są i odważniejsze urządzenia. Taki windshot. Można go wysunąć do prędkości 120 km/h. Elektrycznie — do czego dzięwięćsetjedenastka zdążyła już nas przyzwyczaić — wysuwany jest również spojler. Można go uruchomić ręcznie — przy każdej prędkości (to dla lanserów). Kiedy dodatkowy docisk tylnej osi robi się potrzebny (od 120 km/h), spojler sam wypełźnie z norki, by z gracją się do niej schować, gdy auto zwolni.

Nadmorski klimat

Cała reszta jest identyczna jak w wersji coupe. Taka sama jakość (wysoka), identyczna ilość miejsca, takie same profilowane fotele itd. Byłbym zapomniał — kabriolet, w odróżnieniu od coupe, ma jeszcze pałąki przeciwsabotażowe i boczne poduszki powietrzne wbudowane w panele drzwi, które w przypadku kolizji mają chronić głowy kierowcy i pasażera. Są też specjalne wzmocnienia. Na tym różnic koniec. Serio. To nie jest bulwarowe autko, znaczy, nie tylko bulwarowe. Nowa 911 świetnie się czuje, prężąc muskuły w słońcu, ale też świetnie korzysta z nich na torze. Dodatkowe wzmocnienia, o których wspominałem, sprawiają, że auto jest o 18 proc. sztywniejsze niż poprzednia 911 bez dachu. To, że porsche prowadzą się wyśmienicie, wiadomo. To, że kabriolety tak się prowadzą, to nowość. Dotychczas różnica między 911 z dachem a 911 bez była bardziej zauważalna. Teraz jej nie ma. Wybór silników, skrzyń biegów i dodatkowych pakietów jest taki sam dla modelu z blachą nad głową i dla tego z brezentem (o przepraszam, magnezem i aluminium). Konstrukcja zawieszenia jest żywcem przeniesiona z coupe. Auto ma taki sam rozstaw osi — 2450 mm (większy o 10 cm od poprzedniej generacji), rozstaw kół i układ przeniesienia napędu, a jazda nim dostarcza nie mniejszych emocji. I to bez względu na to, czy prowadzi się podstawową wersję Carrera z 6-cylindrowym bokserem 3,4 o mocy 350 KM, czy też Carrerę S z 400-konnym silnikiem 3,8.

Wirtuoz

Nowe 911 cabrio dorównuje temperamentem bokserowi przed walką. Jednocześnie jest pełne delikatności i jeśli nie liczyć wsiadania i wysiadania — luksusu. Skrzypek, znaczy. Wirtuoz. Ale taki, który po godzinach łazi się bić. I wychodzi mu to nieźle. Śmiem twierdzić, że 911 bez dachu jest miejscami lepsza od wersji coupe. Powody? Dźwiękowe, oczywiście. Podczas przyspieszania słychać radosne, nieco basowe mezzo piano, wystarczy zdjąć nogę z gazu, by z wydechu wydobył się gardłowy pomruk. Efekt podczas jazdy bez dachu w tunelu oszałamiający. Wystarczy jednak wdusić przycisk systemu Sound Sympozer, by porsche zagrało mezzo forte.

Złowrogo oznajmiło, kto tu karty rozdaje. A rozdaje ono właśnie. W słabszej odmianie sprint do 100 km/h zajmuje mu 5 s, a jeśli ową słabszą odmianę doposażyć w pakiet Sport Chrono i 7-biegową przekładnię PDK — w 4,6 s. Mocniejsza odmiana osiąga setkę po odpowiednio 4,7 lub 4,3 s. Te kilka dziesiątych sekundy wymaga wyłożenia kilku dodatkowych tysięcy euro. Ale to będą naprawdę świetnie wydane pieniądze. Skrzynia PDK to dwusprzęgłowe ustrojstwo, które błyskawicznie zmienia biegi, a każdej redukcji towarzyszy pięknie brzmiąca przegazówka.

Pean w pokrowcu

Na trasie, w zakrętach. Na prostej i na torze. Cabrio z numerem 911 prowadzi się jak coupe 911. Żadnych deficytów, trzasków, stuków czy trzeszczeń. Tylko basowa muzyka boksera, który jest skrzypkiem, i czysty profesjonalizm marki. W mieście? Też jest dobrze. Basowo ryczący i ogniem plujący wydech wywoła w każdym nutkę zazdrości. Fakt, większość zazdrośników pośle pod adresem kierowcy przytyki o przedłużaniu tego i owego. Wystarczy wtedy wyłączyć Sound Sympozer, zamknąć dach i z przedłużacza uczynić pokrowiec. Prawda. Auto jest drogie. Suma nie chce mi przejść przez… klawiaturę. A wersja bez dachu jest jeszcze droższa (o 15 tys. euro), ale warto. Bo to jeden z niewielu przykładów w motoryzacyjnym świecie, gdy skrzypek leje boksera. Pytanie tylko: co to oznacza? Upadek sportu czy renesans kultury?