Absolutnie wykluczone jest w szczególności porozumienie co do przyczyn katastrofy, jako że dwie przeciwstawne wersje nakładają się na elektoraty duopolu symbolizowanego przez Prawo i Sprawiedliwość oraz Koalicję Obywatelską, obecnie z aliantami. Większość wyborców PiS da się pokrajać, że 15 lat temu dokonany został zamach, bez zaprzątania sobie głowy szczegółami – czyli przez kogo oraz w jaki sposób technicznie. Zwróćmy uwagę, że nawet Antoni Macierewicz w tej bardzo niewygodnej dla niego kwestii przez tyle lat nie śmiał skonkretyzować choćby przypuszczeń. Większość wyborców innych partii teorie upowszechniane przez piewcę zamachu uważa za piramidalne brednie obrażające przede wszystkim prawa fizyki. Złośliwcy zarzucają autorowi zamachową obsesję, ale to fejk – naprawdę realizowana jest od 15 lat na zimno bardzo inteligentna strategia zdobywania poprzez Smoleńsk punktów i głosów wyborczych.
Rocznice katastrofy przypadające w latach podzielnych przez pięć wpisują się w kampanie prezydenckie. To podtrzymanie specyficznej tradycji, albowiem trzeba pamiętać, że rocznicowa uroczystość 10 kwietnia 2010 r. na polskim cmentarzu w Katyniu miała być zarazem ostrym startem kampanii słabnącego wtedy sondażowo Lecha Kaczyńskiego w jego walce o prezydencką reelekcję. To właśnie dlatego na pokład Tu-154M zaproszona została tak zróżnicowana reprezentacja społeczeństwa, a także partyjnie „ekumeniczna” delegacja klasy politycznej. Na liście 96 ofiar znalazły się wszystkie opcje i środowiska, ale numerem jeden rzecz jasna był prezydent RP rodem z PiS. Dlatego to właśnie ta partia wizerunkowo przejęła pamięć o katastrofie. W rozkręcającej się obecnej kampanii rocznica Smoleńska oczywiście konsoliduje emocjonalnie elektorat Karola Nawrockiego. Środowisko bliskie Rafałowi Trzaskowskiemu – ograniczam listę do obu faworytów wejścia do drugiej tury – z pełnym szacunkiem dla pamięci konkretnych ofiar utrzymuje dystans.
Przez 15 lat pisałem o katastrofie smoleńskiej już masę razy. Czuję wyjątkowe uprawnienia, albowiem w środę, 7 kwietnia 2010 r. byłem w Smoleńsku i Katyniu z wyprawą premiera Donalda Tuska, lądującą bezproblemowo nie we mgle, lecz w pełnym słońcu. Notabene widziałem również lądowanie Tu-154M, identycznego do naszego rządowego, premiera Władimira Putina. Tupolewy w biało-czerwonych barwach, zarówno nieszczęsny z numerem 101, jak też bliźniaczy 102 znałem od podszewki, jako że w latach 2000-10 siedząc w medialnym ogonie zaliczyłem w nich łącznie cztery razy równik. Po Smoleńsku wszyscy uczestnicy lotów – zarówno z 7 kwietnia, jak też 10 kwietnia – otrzymali od prokuratury status pokrzywdzonych i masę materiałów (z tego drugiego lotu – rodziny ofiar). Poza tym przez dekadę dwa razy gościnnie zaliczyłem start i lądowanie w kokpicie Tu-154M, siedząc równie nieformalnie co cichutko w kącie na piątym fotelu, który pozostał z dawnej epoki jako miejsce radiooperatora. Dlatego w odróżnieniu od setek wypowiadających się – naprawdę znam wszystkie realia z autopsji i od podszewki. Od razu 11 kwietnia 2010 r. napisałem w „Pulsie Biznesu” tekst pod tytułem „Tragiczna szarża”, który w tych dwóch słowach oddał najprawdziwszą prawdę o katastrofie.
A co do bezpośrednich wykonawców wyimaginowanego zamachu chętnie dodam ostatnie ogniwo brakujące Antoniemu Macierewiczowi i Jarosławowi Kaczyńskiemu. Otóż mogły nimi być tylko zdradzieckie mikroby, które z dokładnością mikrosekundową wiedziały kiedy odpalić bombę. Na dodatek wiedziały, że mają zniszczyć tylko lewe skrzydło, a nie oba, bo słusznie założyły, że właśnie po tej stronie znajdzie się tnąca niezwykle delikatną konstrukcję płatu nośnego gruba brzoza.