Snowkiting coś dla rozsądnych z wyobraźnią

Karolina Guzińska
opublikowano: 2003-01-10 00:00

Połączenie latawca ze snowboardem lub nartami. Wiatr. Śnieg. Albo lód. I rozległa, płaska przestrzeń — bez drzew, słupów energetycznych, pojazdów, budynków, zwierząt. Bez ludzi. Co najmniej 200 metrów swobody. Tego potrzeba zimą, by wzbić się w powietrze, okiełznać demona prędkości i poczuć radość kontaktu z naturą.

— Wrażenia, jakich dostarcza snowkiting są niesamowite. Absolutna lekkość i wolność, obcowanie z żywiołem — wiatrem, śniegiem, zimnem... Skoki i loty sprawiają, że adrenalina szybko dochodzi do maksymalnego poziomu — przekonuje Andrzej Aftowicz, właściciel firmy Olaf z Dzierżoniowa, produkującej akcesoria do kiteboardingu, windsurfingu, snowboardingu.

— Człowiek czuje, że ma w rękach kawał żywiołu — dzikiego, nad którym nie do końca panuje. Adrenalina skacze. A o to przede wszystkim chodzi — dopowiada Magda Puciata, redaktor naczelny magazynu „Windsurfing” z Gdańska.

Snowkiting to w Polsce nowinka. W Niemczech, Austrii, Szwajcarii, USA czy Kanadzie, sport ten jest równie popularny jak jego letni odpowiednik — kiteboarding (jazda po wodzie na desce windsurfingowej lub wakeboardowej z latawcem). Mistrzostwa Europy w snowkitingu rozgrywa się od ośmiu lat (ostatnio w Szwajcarii). W naszym kraju nielicznych snowkiterów oglądamy dopiero od dwóch sezonów. Barierą była łagodna — jak dotąd — zima. Bawią się w to głównie ludzie, którzy złapali bakcyla latem — na kiteboardzie. Aby przedłużyć sobie sezon, zimą zaprzęgają latawiec jako siłę pociągową dla deski poruszającej się nie po wodzie, lecz na śniegu lub lodzie. Snowkitera łączy z latawcem linka przymocowana do pasa trapezowego na klatce piersiowej. Sterując skrzydłem za pomocą półmetrowego baru trzymanego w rękach, kieruje siłę ciągu w dowolnym kierunku. Daje mu to możliwość nie tylko jazdy (z prędkością nawet 80 km na godzinę), ale i skoków, salt i innych ewolucji. Tego sportu można szybko się nauczyć — już po kilkunastu godzinach ćwiczeń z instruktorem.

— Kto nabrał apetytu na mroźne chwile w przestworzach, musi zainwestować w miękki latawiec, tzw. komorowy. Taki, który nie uszkodzi się w kontakcie z podłożem. Narty lub snowboard mogą być zwykłe, choć producenci już proponują specjalistyczny sprzęt. Jeśli ktoś chce jeździć po lodzie, nie potrzebuje nart, ale deski z płozami, tzw. iceboardu — twierdzi Robert Sobociński, właściciel szkoły Kite.pl z Torunia.

Snowkiting to — dla osób lubiących nowe wyzwania, obcowanie z żywiołem, skoki adrenaliny — ciekawa odmiana w porównaniu z innymi sportami zimowymi. Bo można go uprawiać blisko miejsca zamieszkania — trzeba tylko znaleźć łąkę, pole, czy zamarznięte jezioro (co najmniej 30 cm grubości lodu!).

Chętni muszą jednak pamiętać, że to niebezpieczna dyscyplina. Średnia sprawność fizyczna i psychomotoryczna nie wystarczy. Najważniejszy jest rozsądek i wyobraźnia. Bo narażają nie tylko siebie, ale i osoby postronne.

— Latawiec ma linki 30 metrowej długości i 1-1,5-milimetrowej grubości. Mogą zrobić krzywdę, jeśli pociągną snowkitera w niekontrolowanym kierunku, czy zaplączą się np. wokół czyjejś głowy. Sterowania latawcem trzeba się nauczyć. Opanować kilka zasad. Jedna z nich to puszczenie drążka w sytuacjach niebezpiecznych — by latawiec stracił ciąg i padł jak upuszczona chorągiew, nie robiąc nikomu krzywdy. Ale podświadomość każe ludziom kurczowo trzymać się latawca — mówi Robert Sobociński.

Snowkiter musi kontrolować również siłę wiatru.

— Ostre podmuchy mogą znieść człowieka na drogę, drzewo czy słup wysokiego napięcia. Siłę latawca trudno do końca przewidzieć. Dlatego trudno mi sobie wyobrazić, by sport ten mógł uprawiać ktoś słabo jeżdżący na nartach czy desce. Miałby zbyt wiele rzeczy do skoordynowania — zauważa Magda Puciata.

Według Andrzeja Aftowicza, warto skorzystać z letniej szkółki kajtowej (chociaż są i szkolenia zimowe). Bo najbezpieczniej uczyć się tego — bądź co bądź urazowego — sportu na wodzie, amortyzującej upadki.

— Zimą polecam też odpowiedni strój — kask, ochraniacze na łokcie i kręgosłup, spodnie z elementami piankowymi. Czyli zabezpieczenia, jakie stosują snowboardziści — radzi Andrzej Aftowicz.