Szczyt Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego (NATO), czyli dosłownie posiedzenie Rady Północnoatlantyckiej na najwyższym poziomie szefów państw i rządów, w trudnych czasach odbywa się corocznie. Cieplarniana końcówka XX wieku po rozpadzie Związku Radzieckiego, gdy władcom Zachodu wystarczało zbieranie się nieregularne, nawet co trzy lata, i kopiowanie ogólnikowych deklaracji ze szczytu na szczyt, to już przeszłość. Tegoroczna zbiórka odbywa się we wtorek i środę 24-25 czerwca w Hadze. Holandia należy do założycielskiej dwunastki sojuszu sprzed 76 lat, ale szczytu nie gościła jeszcze nigdy. Nic dziwnego, że obejmując w 2024 r. stanowisko sekretarza generalnego NATO wieloletni holenderski premier Mark Rutte zadbał o nadrobienie tej zaległości i pierwszy szczyt na nowym stanowisku zlokalizował po prostu u siebie. Notabene paradoksem jest okoliczność, że kierując rządem w okresie 2010-24 w kwestii wydatków obronnych trzymał bardzo jadowitego węża w kieszeni. Holandia wydawała znacznie poniżej progu przyzwoitości 2 proc. PKB, ustalonego jeszcze w 2014 r. w walijskim Newport. Ale oto w najnowszym raporcie NATO za 2024 r., przygotowanym już przez holenderskiego sekretarza, jego kraj opuścił strefę skąpców z wynikiem 2,06 proc., zatem może gościć sojusz bez wstydu. Czyli cuda, chociażby tylko statystyczno-księgowe, się zdarzają… Szczyt w Hadze ma zakończyć się uchwaleniem niebotycznego poziomu wydatków obronnych aż… 5 proc. PKB, przy czym osiągnięcie tego celu zostanie rozpisane na długie lata.
Rok temu jubileuszowy szczyt 75-lecia NATO gościł w Waszyngtonie przez trzy dni prezydent Joseph Biden. Teraz do Hagi przyjeżdża, tylko na niecałą dobę, Donald Trump. Od pięciu miesięcy przekonujemy się, że wraz ze zmianą gospodarza Białego Domu rozpoczęła się naprawdę nowa era polityczna w dziejach nie tylko USA, lecz również świata, w tym oczywiście i NATO. W 2019 r. byłem w Londynie, a dokładniej w Watford na jego przedmieściach, na szczycie 70-lecia NATO – notabene sojuszowi najlepiej ze wszystkiego wychodzi celebrowanie jego własnej chwały. Współczesny 47. prezydent USA bardzo wyraźnie różni się od goszczącego wówczas 45., chociaż fizycznie jest to ta sama osoba. W drugiej kadencji Donald Trump realizuje politykę totalnego chaosu i nieakceptowania jakichkolwiek krępujących go międzynarodowych porozumień wielostronnych, do których oczywiście należy traktat waszyngtoński sprzed 76 lat.
Najważniejsi decydenci Zachodu mają okazję do grupowych spotkań bezpośrednich w odstępie tygodniowym. W kontekście konfliktów zbrojnych w kilku zapalnych punktach świata to okoliczność bardzo sprzyjająca przynajmniej wymianie poglądów, jako że o zwarciu szyków nie ma mowy. Tydzień temu szczyt G7 w kanadyjskim kurorcie górskim Kananaskis realnie rozpadł się po pierwszym dniu, ponieważ prezydent USA nagle wyjechał, zostawiając zastępczo ministra. Teraz w Hadze takiej wolty nie powtórzy, bo jak można zerwać posiedzenie Rady Północnoatlantyckiej, które po miesiącach przygotowań jest z góry zaplanowane na… trzy godziny. W tygodniu rozdzielającym Kananaskis i Hagę zdarzył się taki drobiazg, jak wydanie przez Donalda Trumpa rozkazu do ataku potężnej armady powietrznej na instalacje atomowe Iranu. Na razie nie istnieją obiektywne analizy jego skuteczności.
Atak przeprowadzony został siłami amerykańskimi całkowicie poza strukturą NATO. Prezydent USA nie powiadomił o nim nawet trzech najważniejszych sojuszników, czyli prezydenta Francji, premiera Wielkiej Brytanii i kanclerza Niemiec. Oczywiście nic nie wiedzieli również ci z drugiego kręgu, do którego należą na pewno Polska i Turcja. Nawet trudno się dziwić, wszak bezpośrednio przed atakiem prezydent USA ostro zbeształ rządy europejskie za inicjatywę rozmów z Iranem, która przeszkadzała jego planowi. Takie pęknięcie rządów USA i Europy również wewnątrz NATO – niezależnie od wiszącej wojny handlowej – to rzeczywiście nowa jakość, jeśli w ogóle wypada nazywać to jakością.