Spadochroniarz się spakował

Jacek Zalewski
opublikowano: 2003-05-29 00:00

Jedynym komentarzem do decyzji ministra skarbu Piotra Czyżewskiego o odwołaniu prezesa PZU Zdzisława Montkiewicza powinno być pytanie — dlaczego to trwało tak długo?! Odpowiedź formalna brzmi — ponieważ prezes złożył dymisję, a jego następca Cezary Stypułkowski dopiero od wtorku ma czas na zajmowanie się sprawami PZU, firma ta zaś jest zbyt ważna, aby ogarnęła ją kadrowa prowizorka.

Wersja rzeczywista jest inna. Doświadczenie wyniesione z wojskowych służb specjalnych nauczyło Zdzisława Montkiewicza, że w życiu opłaci się stawiać tylko na mocnych protektorów oraz na rzeczywistych, a nie papierowych decydentów. Szef PZU cieszył się absolutnym zaufaniem premiera Leszka Millera, podobnie jak w roku 1994 — premiera Waldemara Pawlaka. Mało kto już pamięta, ale gdy wówczas obejmował w gorącej atmosferze prezesurę Ciechu, wicepremier Grzegorz Kołodko odniósł się do „spadochroniarza z Hortexu” (i taki epizod Montkiewicz zaliczył) z wielką rezerwą. Mimo to zrzutek miękko wylądował i szybko przykrył swoim spadochronem ówczesną największą centralę handlu zagranicznego. Po powrocie zaś do rządów koalicji SLD-PSL wykonał kolejny desant — tym razem na PZU, najbardziej zaskakując tym... ministra skarbu Wiesława Kaczmarka.

Jest oczywiste, że minister Czyżewski musiał dla swojej decyzji uzyskać co najmniej milczącą akceptację premiera Leszka Millera. Ciekawe, czy miał na to jakiś wpływ planowany do druku tuż po 8 czerwca artykuł „Rzeczpospolitej” o interesach Leszka Millera juniora, syna premiera. Kilka akapitów ma zostać poświęconych właśnie Zdzisławowi Montkiewiczowi. Można domniemywać, że lektura tego owianego już legendą tekstu ożywi dyskusję na temat zmiany rządu...

Dalsze losy prezesa Zdzisława Montkiewicza zależą od politycznych wiatrów i noszeń. W każdym razie sprzęt złożył zgodnie z kanonami spadochroniarskiej sztuki.