Norwegowie nie mają już ochoty budować gazociągu do Polski. Mogą współpracować z PGNiG, ale w mniejszej skali.
Porozumienie Rosji i Niemiec w sprawie Gazociągu Północnego pod dnem Bałtyku sprawiło, że politycy — szczególnie z prawej strony — z sentymentem wspominają projekt podmorskiego gazociągu, który miał tłoczyć gaz z norweskich złóż do Polski. Był to sztandarowy plan dywersyfikacji dostaw gazu, jaki forsował rząd Jerzego Buzka.
Wczoraj o konieczności powrotu do tego projektu mówił Lech Kaczyński, kandydat na prezydenta Polski z ramienia PiS, a niedawno Jacek Saryusz-Wolski, typowany na ministra spraw zagranicznych z ramienia PO. Jest tylko jeden problem: Statoil nie jest zainteresowany tak gigantyczną inwestycją.
Rachunek ekonomiczny
Norweski koncern — w przeciwieństwie do Gazpromu, który nie liczy się z kosztami — ocenił, że podmorska rura nie byłaby opłacalna.
— Opierając się na naszych prognozach, możliwe obecnie wielkości dostaw gazu do Polski nie wydają się z ekonomicznego punktu widzenia uzasadniać budowy dużego gazociągu norweskiego. Nawet jeśli dodatkowo tłoczyłby on gaz do Danii, Szwecji i wzięto by pod uwagę rozwój rynku w południowo-wschodniej Norwegii, to takie ilości dostaw byłyby zbyt małe dla tak dużej inwestycji — twierdzi Kjersti T. Morstol, dyrektor ds. kontaktów zewnętrznych Statoil.
Przedstawiciele norweskiej firmy podkreślają, że są zainteresowani współpracą z Polskim Górnictwem Naftowym i Gazownictwem (PGNiG), ale w mniejszej skali.
— Skupimy się na innych opcjach, a szczególnie na wykorzystaniu istniejącej już infrastruktury gazowej lub rozwijaniu jej, ale tylko wtedy, kiedy będzie to konieczne — dodaje Kjersti T. Morstol.
Obecnie gaz z Norwegii płynie do Polski z Emden przez terytorium Niemiec i odbierany jest w Zgorzelcu w ilości 0,5 mln m sześc. rocznie.
Dobrymi chęciami...
Gazociąg z Norwegii miał być dużą inwestycją. W latach 2008-24 miał przesłać do Polski około 74 mld m sześc. gazu. Porozumienie w sprawie budowy podmorskiej rury rząd Jerzego Buzka podpisał we wrześniu 2001 r., tuż przed wyborami. Po długich negocjacjach i oczekiwaniu na rozpoczęcie budowy w grudniu 2003 r. Statoil ogłosił, że nie ma podstaw do realizacji kontraktu.
Głównymi powodami rezygnacji były przedłużające się negocjacje strony polskiej z Rosją o zmniejszeniu dostaw z tego kierunku oraz fakt, że Norwegowie nie znaleźli odbiorców na dodatkowe 3 mld m sześc. paliwa rocznie. Oficjalnie podawano wówczas, że gazociąg ze Skandynawii byłby opłacalny, gdyby transportowano nim około 8 mld m sześc. gazu rocznie.
Przedstawiciele PGNiG twierdzą, że początkowo strony rozmawiały o 10 mld m sześc. Polska z tej puli miała odbierać 5 mld m sześc. Taka ilość stwarzała więc konieczność renegocjacji umów z Rosją, gdyż Polska nie byłaby w stanie zużyć gazu z dwóch tak dużych kontraktów. Tym bardziej że obu dotyczyła klauzula „bierz lub płać”. W 2001 r. Polska zużyła 11,3 mld m sześc. gazu, a w 2002 r. już 11,1 mld m sześc. W tych latach wydobycie gazu krajowego wyniosło 4,0 mld m sześc., a import z Rosji odpowiednio 6,9 i 6,7 mld m sześc. Obecnie Polska kupuje z Rosji ponad 5,7 mld m sześc. tego paliwa.
Bezpiecznie, ale drożej
Zgodnie ostatnimi z prognozami w okresie najbliższej dekady zużycie gazu w Polsce ma wzrosnąć do 24 mld m sześc. Obecnie jest to 13,5-14 mld m sześc. Wzrośnie też — według prognoz — zapotrzebowanie na import gazu do 17-18 mld m sześc. Problem w tym, że gdyby nawet Norwegowie zmienili zdanie, to ich gaz jest drogi. Marek Kossowski, prezes PGNiG, twierdzi, że dzisiaj kosztowałby 320-340 USD za 1000 m sześc. Cena gazu rosyjskiego to około 200 USD. Droższe nośniki energii wpłynęłyby na spadek konkurencyjności gospodarki.
Czy marzenia polityków o zagraniu Gazpromowi na nosie norweską rurą należy uznać za nierealne? Wiele na to wskazuje. W sprawach tego gazociągu, rurociągu Amber czy Jamał II musimy bowiem liczyć się z potężnymi właścicielami złóż gazu, czyli z Norwegią i Rosją. To głównie one zaopatrują w gaz Europę. Przewagą Rosji jest ciągle jeszcze niższa cena. Niemcy wybrały więc tego dostawcę, Wielka Brytania także chce z nim współpracować. PGNiG w tej sytuacji zamierza zabiegać o gaz ze środkowej Azji.
Okiem b. prezesa
To było do przewidzenia
Pomysł na dywersyfikację dostaw do Polski był klarowny — chodziło o uzyskanie dostępu do złóż. W Europie można bowiem czerpać gaz tylko z dwóch kierunków: z Rosji i Morza Północnego. Trzecia możliwość to wybudowanie terminalu LNG, ale w latach 1999-2001 był to projekt nieopłacalny. Pół roku przed podpisaniem kontraktu z Norwegami i pół roku przed wyborami SLD zapowiadał, że gdy dojdzie do władzy, odstąpi od umowy. Norwegowie, słysząc to, nie czuli się zdeterminowani do znalezienia odbiorców na 3 mld m sześc.
gazu ponad to, co zakontraktowała Polska. Ich znalezienie było warunkiem realizacji projektu.
Kontrakt norweski zawierał klauzulę, umożliwiającą renegocjację ceny na rok przed uruchomieniem dostaw, jeżeli okazałaby się niekorzystna. Należy jednak pamiętać, że najdroższy jest zawsze ten gaz, którego brakuje, a zabrakło go w lutym 2004 r., gdy Gazprom zakręcił kurek.
Nie sadzę, aby Norwegowie chcieli wrócić do rozmów z Polską. Straciliśmy w ich oczach wiarygodność. Poza tym przygotowują się do ekspansji na rynku brytyjskim, podobnie zresztą jak Gazprom.
Andrzej Lipko, były szef PGNiG