Stworzymy dobry klimat dla biznesu

Tomasz SiemieniecTomasz Siemieniec
opublikowano: 2015-11-25 22:00

Chcemy szeroko otworzyć drzwi dla kapitału zagranicznego, zwłaszcza tego, który wspiera wzrost, rozsądnie dbać o polski przemysł, promować rodzime firmy w zgodzie z regułami UE i umacniać wspólnotę, sprawiedliwie dzieląc korzyści z rozwoju – deklaruje Mateusz Morawiecki, wicepremier i minister rozwoju.

„Puls Biznesu”: Jest pan bohaterem najgłośniejszego w Polsce transferu z biznesu do polityki ostatnich 25 lat. Skąd taka decyzja?

DOBRE SŁOWO:
DOBRE SŁOWO:
Wicepremier Mateusz Morawiecki nie wspo- minał o warszawskiej giełdzie podczas prezentacji swojego planu, ale teraz zapewnia, że rząd nie będzie jej osłabiał, tylko ją wzmocni. Szczegółów na razie brak – być może pojawią się w strategii, która ma powstać „w ciągu kilku miesięcy”, która ma powstać „w ciągu kilku miesięcy”.
Marek Wiśniewski

Mateusz Morawiecki, wicepremier i minister rozwoju: Prawdę powiedziawszy, to nie była trudna decyzja. Zawsze chciałem pracować dla Polski. Służba publiczna jest dla mnie wyzwaniem, ale przede wszystkim zaszczytem. Nie wahałem się podjąć tego zadania. Cieszę się, że mogę w szerszej skali pracować dla dobra wspólnego.

Czy wejście do rządu to definitywny rozbrat z biznesem? Wiele osób z sektora prywatnego ironizuje, że będzie pan teraz zarabiał jak starszy specjalista w banku.

Nie planuję powrotu do sektora prywatnego. Chcę się skoncentrować na pracy dla państwa i gospodarki.

Jest pan szefem superministerstwa gospodarczego i wicepremierem. Jak rozumieć tę rolę i zadania?

Ministerstwo będzie super, kiedy będziemy jak najbliżej pracować z innymi ministerstwami i z biznesem. Dlatego wolę mówić: „my” niż „ja”. Będziemy się koncentrować na pracy zespołowej, na projektach i to powinno być częścią naszego DNA. Współpraca z ministrem finansów i innymi resortami gospodarczymi: cyfryzacji, skarbu czy nauki i szkolnictwa wyższego, jest niezbędna dla powodzenia operacji pod hasłem „szybszy i zdrowszy rozwój gospodarczy”. Będę się starał koordynować pracę pomiędzy poszczególnymi ministerstwami, instytucjami i podmiotami gospodarczymi. Chcemy redukować myślenie „silosowe”, czyli odchodzić od tzw. Polski resortowej. Wszyscy koncentrują się na swoich celach, ale ten swoisty egoizm poszczególnych instytucji nie może przesłaniać celów przekrojowych. Dlatego dla dużych i przekrojowych tematów będziemy starali się powoływać horyzontalne, międzyministerialne mechanizmy synchronizacji

Jak idzie modelowanie grupy pana najbliższych współpracowników? Czy ma pan już kandydatów na wiceministrów rozwoju?

To będą ludzie zarówno z biznesu, jak i administracji. Do resortu trafią wysokiej klasy fachowcy znający się na funduszach unijnych, obrocie i regulacjach gospodarczych. To będzie bardzo dobry miks osób z rynku, ale z doświadczeniem w samorządach, ludzi z administracji publicznej i z doświadczeniem międzynarodowym. Myślę, że w ciągu kilku dni będzie gotowa kompletna lista wiceministrów.

Co będzie priorytetem dla ministra rozwoju w pierwszych 100 dniach rządu?

Po pierwsze — kwestia integracji różnych podmiotów zajmujących się rozwojem oraz nadanie im spójnych ram działania. Trzeba uporządkować elementy istniejącej architektury rozwoju gospodarczego. Po drugie — ustawa o zamówieniach publicznych. Do kwietnia przyszłego roku musimy ją znowelizować i dostosować do wymogów prawa unijnego. W przeciwnym razie nie będziemy mogli ruszyć z wieloma projektami z perspektywy budżetowej 2014-20. Przy tej okazji chciałbym wprowadzić tam jak najwięcej rynkowych mechanizmów „promocji” polskiego biznesu, zgodnych z polityką unijną. Poprzez duże i bardzo duże inwestycje chcielibyśmy dać szansę również firmom mniejszym i średniej wielkości. Nie stoi to w sprzeczności z regułami Unii Europejskiej, bo w europejskich wytycznych jest wiele sugestii, żeby procedury były prostsze i zawierały mniej kryteriów, co pośrednio wzmacnia przy przetargu małe i średnie firmy. Trzecia kwestia to odwieczny temat regulacji i deregulacji dla biznesu. Ponadto wspólnym mianownikiem wielu naszych działań będzie wypracowanie mechanizmów transparentnej współpracy z przedsiębiorcami.

Był pan przez blisko 10 lat prezesem Banku Zachodniego WBK. Co pan sądzi o ciągłości sprawowania władzy w spółkach skarbu państwa? Mam na myśli filozofię zarządzania majątkiem, a nie kwestie personalne.

Warto zdefiniować mechanizmy utrzymujące pewnego rodzaju ciągłość, na poziomie niezbędnym dla zachowania strategicznych kierunków rozwoju danej firmy. Aby taką ciągłość uzyskać, nasz model zarządzania spółkami skarbu państwa powinien opierać się bardziej na konsensusie politycznym, a nie konfrontacji. Nie jest to łatwe, ale przykłady ze Skandynawii czy Niemiec potwierdzają, że to możliwe. W kilku obszarach, takich jak np. duże inwestycje energetyczne, pewne decyzje powinny być wyjęte poza nawias bieżącego sporu politycznego.

Jak pogodzić interesy mniejszościowych akcjonariuszy największych spółek skarbu państwa notowanych na GPW ze służebną rolą tych spółek wobec państwa?

Właściciel, który ma większość albo chociaż pakiet kontrolny, ma pewne prawa. Tak jest też w świecie komercyjnym. Akcjonariusz mniejszościowy, kupujący akcje firmy, musi się liczyć z pewnymi strategicznymi kierunkami, które właściciel dominujący będzie chciał realizować. Jeśli plany są dobrze sprecyzowane, to mniejszościowi udziałowcy nie mogą mieć pretensji, że spółka porusza się w jakimś określonym nurcie. Na pewno będę się starał z ministrem skarbu Dawidem Jackiewiczem i innymi ministrami skłonić spółki, poprzez mechanizmy ładu korporacyjnego, do tworzenia kroczących strategii, które będą jasnym sygnałem dla wszystkich akcjonariuszy, z czym muszą się liczyć.

Nadal jesteśmy krajem importującym kapitał. Chcemy, żeby był on jak najwyższej jakości. Ma pan jakieś przesłanie dla inwestorów zagranicznych?

W wielu krajach w ramach różnych strategii rozwoju pozyskiwany jest kapitał zagraniczny, zwłaszcza taki, który temu rozwojowi służy. Polska już nie jest na etapie rozwoju z lat 90., kiedy cieszyliśmy się z każdego inwestora stawiającego sklep czy galerię handlową. Chcemy jak najszerzej otworzyć drzwi dla kapitału zagranicznego, szczególnie tam, gdzie wokół niego będą tworzyć się firmy kooperujące, będą rozwijane nowe technologie, a sprzedawane produkty będą się cechować coraz wyższą marżą. Chodzi nie tylko o najwyższe technologie, ale też np. o sektor, któremu „Puls Biznesu” poświęca szczególnie dużo uwagi, czyli szeroko rozumiane usługi dla biznesu. Nasze drzwi są jak najszerzej otwarte dla wszystkich firm, które chcą u nas budować takie centra obsługi na Europę czy świat. W tym sektorze zachodzi też pozytywna ewolucja. Lokują się w Polsce coraz bardziej zaawansowane usługi. Coraz częściej mamy do czynienia nie tylko z usługami z obszaru back-office, które też są potrzebne i ważne, ale również middle- i front-office, jak sprzedaż, doradztwo, usługi strategiczne, project management, R&D, zarządzanie ryzykiem, danymi itp.

Premier Beata Szydło bardzo mocno akcentowała w exposé potrzebę wspierania polskich firm. Czy to znaczy, że rząd będzie realizował ideę patriotyzmu gospodarczego?

Chcemy promować zdrowy i akceptowalny w ramach legislacji unijnej patriotyzm gospodarczy. Najlepiej można to pokazać na jednym z kluczowych elementów polityki rozwoju, jakim jest promocja eksportu polskich firm. Dzisiaj polskim instytucjom daleko do prawdziwych agencji wsparcia eksportu, które istnieją we Francji, Niemczech czy Hiszpanii. Chcemy wzorować się na tych rozwiązaniach i budować silną markę Polska SA, tak jak Niemcy tworzyli swoją Deutschland AG. Polska gospodarka może działać jak sprawnie zarządzana firma. Taka agencja wspierania eksportu nie powinna być tak konserwatywna w działaniu jak dzisiaj Korporacja Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych (KUKE). Będzie miała szerszy wachlarz instrumentów dla przedsiębiorców, którzy szukają nowych rynków eksportowych. Chciałbym nawet, aby w ministerstwie nasi ludzie, eksperci byli dedykowani do wsparcia poszczególnych firm czy grup firm albo branż. Częścią aktywnego wsparcia powinny też być wydziały promocji handlu i inwestycji działające w 50 miejscach na świecie. Chciałbym, żeby były one mocno zakorzenione w realnej gospodarce i nagradzane za efekty swoich działań, zależnie od poziomu eksportu do danego kraju czy krajów, który jest obiektywną miarą jakości wsparcia.

Eksport w czasie kryzysu stał się siłą naszej gospodarki. Ekspansja zagraniczna to jednak również kapitał. Czy jest pomysł, jak wspierać polski biznes w przejęciach czy działaniu na rynkach zagranicznych?

Wiadomo, jak krótka jest historia polskiej przedsiębiorczości. Mimo to dzisiaj często z sukcesem konkurujemy z markami, które mogą się pochwalić historią sięgającą czasem XIX wieku. Dlatego chcemy powołać polski fundusz ekspansji zagranicznej dla przedsiębiorstw. Jego zalążek już dzisiaj jest w Banku Gospodarstwa Krajowego. Teraz pracujemy nad tym, jak skoordynować wszystkie instytucje, które służą naszej ekspansji gospodarczej wewnątrz kraju, poza jego granicami oraz eksportowi. Mam na myśli m.in. KUKE, ARP, BGK, PIR, PAIIZ, TF Silesia czy PARP. Te swoiste „wyspy wspierania rozwoju” już istnieją, a koordynacja między nimi zapewni nam większe możliwości. Musimy stworzyć mechanizmy wyjścia z gospodarki peryferyjnej i wejść na wyższy poziom rozwoju. Musimy osiągać wyższe marże w sprzedaży naszych produktów i usług.

Co z pomysłem połączenia działań BGK, PIR i ARP w jednej instytucji?

Tej koncepcji trzeba się przyjrzeć, mając na uwadze to, żeby nie przytłoczyć takiej instytucji rozwoju bankowymi procedurami BGK. Dziś PIR czy ARP mają większą elastyczność działania. Na pewno chcemy, żeby te instytucje działały w sposób skoordynowany, więc będziemy się takim rozwiązaniom przyglądać. Również opcjom integracji na różnych poziomach.

Rząd ma już pomysł wsparcia eksportu i ekspansji zagranicznej firm, a co z budowaniem tzw. narodowych czempionów?

Te spółki podlegają dziś przede wszystkim ministrowi skarbu. Właściciel ma prawo wskazywać im kierunki rozwoju, zwłaszcza tam, gdzie wydaje się, że nie ma w Polsce miejsca na zbyt wiele firm z jednej branży. Nie chcę się posługiwać konkretnymi przykładami, ale w krajach większych, bogatszych i bardziej dojrzałych są jedna, dwie lub trzy firmy w danym sektorze, a u nas to rozproszenie jest większe. Dlatego należy się zastanowić, czy nie lepiej mieć większe i potężniejsze firmy, które stać na wydatki na badania i rozwój, czy na przejęcia, i które mają łatwiejszy dostęp do taniego kapitału. Kilku takich narodowych czempionów już mamy i dobrze, że nie pozbyliśmy się wszystkich. Szczegółowa polityka dalszej integracji powinna jednak podlegać rygorom zasadności biznesowej, wpisywaniu się w strategię gospodarczą branży czy kraju. Widzę sens w dalszej integracji niektórych podmiotów, dzięki której mogłyby się stać ważniejszymi graczami na rynku europejskim czy globalnym. Istnieje już wiele krajowych podmiotów za dużych wyłącznie na krajowy rynek, zbyt małych na świat, ale wystarczająco silnych, by podbijać np. rynki naszego regionu czy Europy. I to zjawisko warte jest aktywnego wsparcia ze strony polskiego państwa.

Zna pan świetnie raport Doing Business Banku Światowego. Jest w nim mapa drogowa deregulacji gospodarki i lista największych barier dla firm. Czy to będzie drogowskaz dla rządu?

To na pewno będzie jeden z wyznaczników naszych dalszych działań. W ostatnich kilku latach udało nam się zanotować w rankingu Doing Business pewien postęp, chociaż jego część wynikała ze zmian metodologii. Mam świadomość, że w kilku kategoriach da się jeszcze poprawić naszą pozycję, m.in. w zakresie przyłączania do sieci elektroenergetycznej, prawa budowlanego czy w obszarze płacenia podatków. To będą priorytety we współpracy horyzontalnej z innymi resortami. Na pewno chcemy być w czołówce krajów budujących dobrą atmosferę dla biznesu.

W ostatnich latach w Unii Europejskiej przez wszystkie przypadki odmieniane jest słowo reindustrializacja. To też jeden z priorytetów rządu. Jak rząd chce zwiększyć udział przemysłu w gospodarce i dlaczego nie stawiać w większym stopniu na usługi, jak to robią na Zachodzie?

Świat zachodni buduje swoje PKB na podstawie usług, ale tych o najwyższej wartości dodanej: marketingowych, doradczych, finansowych czy informatycznych. Sprzedaje swoje wypromowane w ostatnich 20, 50 czy 100 latach marki. My za to płacimy. Sami nie mamy aż takiej skali i trudno sobie wyobrazić, że np. w usługach finansowych będziemy drugim Londynem czy Nowym Jorkiem. Dlatego stawiamy na model rozwojowy, który z sukcesem realizowały kraje, które 20-30 lat temu były na podobnym poziomie jak my obecnie. Mam na myśli Koreę, Hiszpanię czy Finlandię. Tam postawiono bardzo mocno na rozwój poszczególnych branż przemysłu i zaproszenie kapitału zagranicznego do konkretnych sektorów gospodarki. Wspierano przy tym lokalny biznes w ekspansji i eksporcie, tam gdzie uzyskiwał on już pewne przewagi konkurencyjne. Dzisiaj trudno wskazać kraj udanej transformacji, który przez dłuższy okres nie odnosiłby sukcesów eksportowych. Te sukcesy zaś muszą opierać się na nowoczesnym przemyśle. Dlatego cieszę się z odradzającego się przemysłu stoczniowego czy dobrze sobie radzącej branży farmaceutycznej. Powinniśmy jednak zasypywać też dziury w bilansie handlowym w innych sektorach, np. chemicznym, gdzie notujemy 7-8 mld EUR deficytu co roku. Mamy instytuty badawcze, firmy, ale potrzeba sprzężenia tego wszystkiego w jeden mechanizm. Reindustrializacja to nie jest moda — uważam, że trzeba rozsądnie dbać o polski przemysł. Jednocześnie przy wsparciu państwa i samorządów powinniśmy mądrze wspierać powstawanie takich miejsc, jak np. nasza Dolina Lotnicza. Mamy szansę również na — może nieco bardziej rozproszoną — Dolinę Kolejową z udziałem m.in. Pesy, Newagu czy Solarisa.

Co ze wspieraniem inwestycji nad Wisłą? Firmy mają wolne miliardy złotych, ale nie ma pomysłu, jak zachęcić je do zwiększenia nakładów inwestycyjnych.

Udział inwestycji w naszym PKB wynosi ok. 19 proc., w sąsiednich Czechach jest to 25 proc. i myślę, że co najmniej do takiego poziomu powinniśmy dążyć. Inwestycje to funkcja oszczędności i aktywizacji kapitału, w tym również zagranicznego. Chcemy udrażniać mechanizmy inwestycyjne firm, promować partnerstwo publiczno-prywatne, zachęcić mały i średni kapitał przez szerokie programy poręczeń i gwarancji, jak choćby program de minimis. Mam nadzieję, że stworzymy korzystny klimat dla inwestycji, zwłaszcza że wkraczamy w nową perspektywę finansową UE, która duży nacisk kładzie na inwestycje innowacyjne poprzez program operacyjny Inteligentny Rozwój. W tym kontekście ma też sens integracja Ministerstwa Gospodarki z dawnym Ministerstwem Rozwoju Regionalnego w dzisiejsze Ministerstwo Rozwoju.

Czy rząd ma pomysł, jak skłonić do współpracy światy nauki i biznesu?

To jest kolejne ważne zadanie koordynacyjne. Myślę, że rok po roku powinniście nas rozliczać z kwot wydawanych na badania i rozwój. Jesteśmy w absolutnym ogonie Europy, jeśli chodzi o stosunek tych wydatków do PKB. Chcemy, żeby ten udział z dzisiejszych 0,8 proc. urósł w ciągu 6-8 lat do co najmniej 1,5 proc.

Większość programu gospodarczego PiS opiera się na wsparciu konsumpcji, a pan mówi o modelu rozwoju opartym na eksporcie i inwestycjach. Jak to pogodzić?

To jest program komplementarny, spójny i potrzebny Polsce. Proszę zauważyć, że patriotyzm gospodarczy jeszcze kilka lat temu był koncepcją niszową i tylko nieliczni mówili o nim głośno. Dziś to właśnie patriotyzm gospodarczy staje się głównym nurtem nie tylko w Polsce, ale również na całym świecie. Chcemy budować w Polsce społeczną gospodarkę rynkową, zgodnie z konstytucją. Nasz rząd zauważa, że owoce wzrostu mogą być bardziej sprawiedliwie dzielone. Ten tort wciąż nie jest bardzo duży, ale elementy społeczne programu powinny służyć lepszemu jego podziałowi. Nie polega to na wydawaniu na ten cel co 3 lata kolejnych dziesiątków miliardów złotych. Chcemy wspierać najmniej zarabiających i mamy na uwadze, że te pieniądze pójdą na konsumpcję podstawowych towarów produkowanych w kraju, a część zasili oszczędności. Program działań rządu zakłada przecież także poprawienie efektywności systemu podatkowego. Dzięki temu programy prospołeczne nie muszą stać w sprzeczności z dbałością o dobrą kondycję finansów publicznych.

Trochę to przypomina funkcjonowanie państwa według zasady: „kapitalizm na dole, socjalizm na górze”.

Niezupełnie. Wszystkie wysoko rozwinięte, uprzemysłowione kraje czerpią moc z fuzji sił wolnorynkowych i aktywności państwa. Internet czy kawa rozpuszczalna to produktydla wojska — inicjowane przez państwo, ale przyjęte z sukcesem przez rynek — które służą społeczeństwu i gospodarce. Wielość instrumentów służących rozwojowi to zaleta nie wada. Mądrze pomyślane programy solidarnościowe także są inwestycją w rozwój. Solidarność państwa z obywatelami i przedsiębiorcami to nic innego jak europejski model kapitalizmu, który opisywał swego czasu Jeremy Rifkin jako „europejskie marzenie”. Dla nas jest ono wciąż aktualne.

Wolny rynek nie jest w stanie spełnić marzenia o dobrobycie?

Sam rynek nie buduje sprawiedliwego społeczeństwa, potrzeba wyraźnych działań prospołecznych, które zakłada misja naszego rządu. Po ćwierćwieczu wolności około 60 proc. Polaków nie stać na żadne oszczędności, więc wciąż mamy spore pole do poprawy. Nasza polska droga do wyższego poziomu rozwoju może być bardziej zrównoważona i uwzględniać potrzeby społeczne, potrzebę solidarności i sprawiedliwości. Gospodarka to nie tylko wypracowywanie wzrostu gospodarczego, to część społecznej układanki. Musi służyć interesom ogólnonarodowym. Wszyscy chcemy, żeby wskaźniki ekonomiczne Polski były jak najlepsze. Równie ważne jest, by wszyscy Polacy czerpali z tego korzyści — przedsiębiorcy, pracownicy, ludzie starsi, młodzi, rodziny. Gospodarka musi umacniać naszą wspólnotę — tak rozumiem rozwój.