Dziś miał minąć termin wyłączności na prywatyzację Stoczni Gdynia i Stoczni Szczecińskiej Nowej. Chętnym był Amber należący do Przemysława Sztuczkowskiego, szefa Złomreksu. Był.
— Wycofaliśmy się, projekt nie dopinał się finansowo — mówi Przemysław Sztuczkowski.
Nie ujawnia kwot, ale rynek szacuje, że musiałby dołożyć do stoczni kilkaset milionów złotych, by wyprowadzić je na prostą. Sztuczkowski zrezygnował także dlatego, że miał problem z oszacowaniem rentownego portfela zamówień za kilka lat.
Bez inwestora stoczniom grozi upadłość. Komisja Europejska domaga się zwrotu wielomiliardowej pomocy publicznej, jeśli spółki w najbliższych tygodniach nie staną się prywatne.
Co zrobi skarb — jeszcze nie wiadomo. W Gdyni może wrócić do rozmów z armatorem Rami Ungarem, który także startował w prywatyzacyjnym wyścigu, ale dotychczas nie było politycznej woli rozmów z nim. W Szczecinie natomiast Amber był jedynym potencjalnym inwestorem, więc tu po jego rezygnacji szybka prywatyzacja byłaby cudem.
Bankructwa obawiają się stoczniowcy. Zorganizowali wczoraj pikietę przed kancelarią premiera, domagając się szybkich decyzji prywatyzacyjnych. Za klęskę sektora obwiniają zarówno rządy SLD, jak i PiS, ale fiasko prywatyzacji pokazuje, że także obecna ekipa nie uratuje branży.
KAP