Wydaje się, że niestety wyczerpują się właśnie jego główne źródła, czyli przede wszystkim niskie koszty pracy, odnowiony w okresie transformacji park maszynowy czy tania energia, które pozwoliły nam odnieść sukces w takich segmentach, jak produkcja odzieży, mebli czy żywności. Wykorzystując te przewagi, staliśmy się tanią fabryką dla Europy jak — toutes proportions gardées — Chiny dla świata, a przy okazji spichlerzem dla naszego kontynentu. Europa to jednak obszar, który cechuje się najwolniejszym tempem wzrostu i niestety nic nie wskazuje, by ta sytuacja miała się zmienić. W efekcie, choć siła nabywcza regionu jest duża i ciągle kusząca, to utrzymanie wysokiej dynamiki wzrostu eksportu jest mało realne.

Ostatnie lata to także dynamiczny eksport usług, m.in. transportowych i budowlanych. Tymczasem zachodzące zmiany regulacyjne i technologiczne powodują, że już niedługo będzie nam trudno utrzymać obecną pozycję. Nie mówiąc o długoterminowych wyzwaniach związanych choćby z demografią i brakiem pracowników. Podpisuję się więc pod wyrażanym od lat apelem — który wciąż nie znajduje odzewu wśród polskich przedsiębiorstw — o dywersyfikację kierunków eksportu. Z perspektywy KUKE najbardziej uderza niestety brak świadomości bądź niechęć do korzystania przez polskich eksporterów z dostępnych instrumentów finansujących i zabezpieczających transakcje handlowe oraz inwestycje zagraniczne. A to właśnie — obok siły marki kraju i konkretnego producenta — staje się coraz istotniejszą przewagą innych potęg eksportowych. Nasi eksporterzy to jednak szybko uczący się i przedsiębiorczy ludzie, więc jestem przekonany, że i z tym wyzwaniem są w stanie sobie poradzić i stawić zwycięsko czoła konkurencji.