Tako rzecze albakora

Stanisław Majcherczyk
opublikowano: 2007-11-30 00:00

Docierały słuchy, że restauracja Chief w Szczecinie jest smakowym wydarzeniem na rybnej mapie Polski. Te wodne stworzenia bliskie są naszym sercom, więc postanowiliśmy tam zajrzeć. No i…

Restauracja Rybna Chief

Już przy wejściu wnętrze nie pozostawiało wątpliwości, że ryby grają tu szczególną rolę. Gdzie spojrzeć — ściany udekorowane wszelkiego rodzaju muszlami. Z jednej zaś groźnie zezowały na nas rybie łby. A w akwarium kokieteryjnie wdzięczyły się złote rybki.

Sięgnęliśmy po menu

Szok! Niespotykane — dziesiątki potraw z ryb! Niektóre z tych zwierząt miały niebywale oryginalne nazwy. Już mieliśmy zamówić brzytwę morską w maślano-pietruszkowym sosie, gdy na stół wniesiono tatar ze świeżej albakory (46 zł). Dyskretnie wyjaśniono nam, że użyto wyłącznie jej polędwiczek, a albakora to tuńczyk żółtopłowy, grasujący głównie w wodach równikowych i zwrotnikowych. Jak to zwykle bywa, tatar obowiązkowo na głowie miał żółtko. Od razu wyczuliśmy, że albakora przed wejściem na stół zdecydowanie się wyperfumowała. Truflami. Spróbowaliśmy — bajka... Gdy zaczęliśmy studiować kartę win, w kieliszki nalano francuza Domaine Millet A. C. Sancerre, Val de Loire, Francja 2003 (220 zł). Pełni obaw oczekiwaliśmy rezultatu spotkania. Dobrze było! A może teraz zdecydować się na — podawaną tu od 30 lat — słynną zupę segedyńską? Lecz w tej chwili bezceremonialnie pojawił się sum z wody otulony sosem chrzanowym (58 zł). Wytworny i delikatny. Dbając o dobre maniery, od razu postanowiliśmy zapoznać go — z nadal tryumfującym po pierwszym daniu — francuzem. Szedł na spotkanie z sumem na luzie, pewny kolejnego sukcesu. A doszło do wyraźnej przepychanki na podniebieniu. Na koniec mało się ze sobą nie pożarli. Warcholił głównie chrzan. Trzeba było jakoś udobruchać suma... Poprosiliśmy o Włocha. Podano Pinot Grigio I. G. T. Veneto, 2005, DAC & G. MARANO (18 zł kieliszek). Zdecydowanie właściwy wybór.

Kulinarna symfonia

Na gorącym talerzu wniesiono turbota (70 zł). Prosto z wodnej parówki, w pelerynie z sosu holenderskiego, przyozdobionej czerwoną kawiorową broszą. Jak nam wyjaśniono w tajemnicy, kawior w żadnym przypadku nie mógł być pierwszy lepszy. Turbot toleruje — podobno — jedynie ten z pacyficznego łososia kety (dla dociekliwych łac. Oncorhynhus keta). Nie mogliśmy się pohamować, by nie spróbować od razu tej kulinarnej symfonii. Pełne szaleństwo... Gdy zastanawialiśmy się nad stosownym winem, zauważyliśmy, że Sancerre po klęsce bardzo się jakoś ożywił. Dawał wyraźnie znaki, by stworzyć mu jeszcze jedną szansę. Czemu nie? I tym razem była to wyśmienita decyzja.

Wreszcie nadeszła pora deseru. Sugerowano pampuchy z konfiturą owocową (18 zł). Ale „złapaliśmy haka” i — ku zdziwieniu obsługi — postanowiliśmy jeszcze raz zaćwiczyć rybkę.

Konkret zamiast deseru

Wybraliśmy fu-fu z irlandzkiego łososia z przyprawami o wyraźnie azjatyckiej proweniencji (38 zł). Chociaż — trzeba przyznać — były w tym daniu także powiewy ostrygowo-miodowe. Do fu-fu zaproponowano następnego francuza, tym razem z Alzacji. Gewurztraminer Reserve, PIERRE SPARR et scs Fils (160 zł). Dobre trafienie! Usatysfakcjonowani rozglądaliśmy się po lokalu. Było tak miło, że w pewnym momencie odnieśliśmy nawet wrażenie, że łby na ścianie zaczęły się do nas uśmiechać. Wychodząc, nie mieliśmy wątpliwości, iż Szczecin w naszej smakowej pamięci zawsze kojarzyć się będzie z Chiefem.

Satysfakcja na podniebieniu

Rybka lubi pływać... Zwłaszcza w alzackim winie!

Co nas ominęło?

Pampuchy w konfiturze.

Oparliśmy się im. Fakt. Z pewnością jest czego żałować...

Wizytówka Pomorza