TIR-y odjechały lokomotywom

Bartłomiej MayerBartłomiej Mayer
opublikowano: 2017-05-16 22:00
zaktualizowano: 2017-05-16 19:43

Drogami w Polsce przewozi się kilkakrotnie więcej ładunków niż koleją. O dominacji decydują czas i koszty

Debata dotycząca krajowego rynku przewozów cargo była gorąca — przedstawiciele transportu szynowego mieli żal, że mają znacznie gorsze warunki funkcjonowania, i to dlatego samochodowi rywale ich przegonili. Jak daleko? — W Polsce, ale także w innych państwach Unii Europejskiej, takich jak choćby Francja, koleją transportowanych jest zaledwie 15-17 proc. towarów — mówił Maciej Libiszewski, prezes PKP Cargo.

Starcie gigantów

Dowodem na to, że może inaczej, są jego zdaniem Stany Zjednoczone, gdzie po szynach przewozi się około 40 proc. ładunków.

— O tym, jaki rodzaj transportu jest wybierany przez klientów, decydują dwie rzeczy: czas i koszt — argumentował Adam Rams, wiceprezes Delta Trans Logistik, firmy, której działalność logistyczna opiera się na taborze samochodowym. Według niego, choć TIR-ami przewozi się kilkakrotnie więcej ładunków niż pociągami, nie należy mówić o dominacji transportu drogowego, ale po prostu o podziale rynku.

— Gdyby transport samochodowy miał w Polsce takie warunki funkcjonowania, jak obecnie ma kolej, to na drogi nie wyjechałby ani jeden TIR — stwierdził Zygmunt Sierkiewicz, członek zarządu Związku Niezależnych Przewoźników Kolejowych (ZNPK), i przytoczył na to wiele argumentów.

Chodzi przede wszystkim o wysokość opłat, które muszą ponosić przewoźnicy drogowi i kolejowi. Ci pierwsi płacą za użytkowanie niespełna 3,33 tys. km autostrad, dróg ekspresowych i krajowych objętych systemem viaTOLL. Za korzystanie z dróg wojewódzkich, powiatowych czy gminnych nie płacą. — Dla przewoźników kolejowych wszystkie tory, których jest 19 tys. km, są płatne — argumentował Zygmunt Sierkiewicz.

— Co więcej — musimy płacić nawet za korzystanie z parkingów, czyli torów odstawczych — wtórował mu Maciej Libiszewski. — Efekt jest taki, że my, jako przewoźnicy, jesteśmy drożsi, nawet jeśli zestawiamy pociągi z 40 wagonów. Drożsi, i to znacznie. Nasze koszty przewozu na trasie Gdańsk — Katowice są trzy razy wyższe niż koszty transportu samochodowego. Jak mamy konkurować w tych warunkach? Dlatego chcemy równych warunków — mówił przedstawiciel ZNPK.

Szef PKP Cargo podkreślał, że choć transport w Polsce rośnie w tempie około 5 proc. rocznie, to beneficjentem tego wzrostu są wyłącznie przewoźnicy drogowi, którzy dodatkowo co roku odbierają konkurentom kolejowym około 2 proc. ich przychodów.

— Też jestem za tym, żeby warunki dla drogowców i kolejarzy były takie same, ale proszę nie wymagać ode mnie, żebym się tego domagał. Byłbym wtedy jak karp, który chce przyspieszenia świąt Bożego Narodzenia — odbierał zarzuty konkurentów Adam Rams.

Malutki brat

Zwaśnione strony próbował godzić Łukasz Greinke, prezes Zarządu Morskiego Portu Gdańsk.

— W zeszłym roku mieliśmy w naszym porcie 500 tys. ciężarówek i 250 tys. wagonów. Masa przetransportowanych towarów była więc w obu przypadkach porównywalna. Jednak i tak znacznie większy wolumen przypada na transport... rurą, chodzi o przesył paliw — wyjaśniał szef największego portu morskiego w Polsce. Swoje problemy mają również polscy przewoźnicy lotniczy. Ich udział w transporcie towarów jest minimalny, bo zaledwie 1-2-procentowy. Byłby pewnie większy, gdyby w kraju funkcjonowały huby lotnicze z prawdziwego zdarzenia.

— Teraz połowa frachtu, który mógłby wylatywać z Polski samolotami, jest wywożony na lotniska w Europie Zachodniej — tłumaczył Artur Tomasik, prezes Związku Regionalnych Portów Lotniczych.