Gdy premier Miller przygotowywał się w Atenach do złożenia podpisu pod traktatem akcesyjnym, stołeczny Stadion Dziesięciolecia zamykał kolejny dzień handlu. Niby normalny, ale jednak w rozmowach z przedsiębiorcami słychać było sporo niepewności.
Mali i trochę więksi handlowcy ze stadionu, kolebki warszawskiego kapitalizmu, podzielili się z grubsza na dwa obozy. Eurosceptycy zajęli tzw. aleję „W”, biegnącą od ronda Waszyngtona do korony największego na zachód od Stambułu bazaru. Z kolei eurozwolennicy (a nawet euroentuzjaści) rozlokowali się przy tzw. alei „Z”, prowadzącej od skrzyżowania Zamoyskiego i Zielenieckiej do serca stadionu. Ale podziały nie miały li tylko „geograficznego” uzasadnienia. W pierwszej grupie byli detaliści, w drugiej — hurtownicy.
Pan Mariusz, właściciel srebrnego Mercedesa i kilku budek z ciuchami w alei „W”, roztacza mroczne wizje. Oczami duszy widzi, że po wstąpieniu do Unii bazar zostanie zamknięty, a bezrobocie poszybuje w górę. Niemniej pesymistycznie patrzy na sprawę pan Krzysztof, który na swoim stoisku udanie łączy branże telekomunikacyjną z cukierniczą.
— Po wejściu do Unii niewiele się zmieni, a jeśli już, to na gorsze. Politycy i tak zrobią swoje, a ja nie mam na to żadnego wpływu — twierdzi pani Aleksandra, sprzedająca fajerwerki przy samym rondzie.
I rzeczywiście stadion nie ufa politykom. Handlarze mają pretensję do władzy o zatrzymanie handlu z Rosją, wyprzedaż Polski obcemu kapitałowi czy nadmierny fiskalizm.
Ale nie wszyscy sprzedawcy z alei „W” są nastawieni antyunijnie.
— Unia ułatwi życie młodzieży, a ja prawdopodobnie zagłosuję „za” — właśnie dla niej. Boję się tylko, że będziemy traktowani jak ludzie drugiej kategorii — twierdzi pani Zofia, sprzedająca tekstylia ze stolika przy koronie.
Podobnie uważa pani Jadwiga, która oferuje ubrania w alei „Z”.
— Nam nie będzie łatwiej, ale naszym dzieciom tak. O warunkach wejścia wiem tyle, ile napisali w prasie. Nie mamy na nie wpływu i będziemy musieli się dostosować. Jednak w referendum zagłosuję na „tak” — twardo deklaruje.
— A ja jestem za — entuzjastycznie dopowiada pan Krzysztof chwilę po przyjęciu pięćdziesięciozłotowego banknotu od dwóch Duńczyków.
Jak twierdzi, lepiej być ubogim krewnym niż najbogatszym z żebraków.
— Może po wejściu do Unii spadną podatki — rozmarza się, po czym wylewa kubeł pomyj na rządową kampanię informacyjną, na którą sam miałby wiele lepszych pomysłów.
Ale i aleja „Z” ma swoją czarną owcę.
— Jestem przeciw — twardo deklaruje pan Wiesław, który sprzedaje ciuchy i dodatki.
Jego zdaniem, po wejściu bezrobocie wzrośnie o 100 proc., bo polskie firmy będą produkowały wyłącznie na polski rynek. Dlatego ma dla naszego kraju gotową alternatywę geopolityczną.
— Powinniśmy wejść do spółki z Amerykanami, wziąć od nich technologie i dopiero na ich bazie gonić Unię. Bez tego będziemy tylko rynkiem zbytu dla Unii — twierdzi pan Wiesław.
Przedsiębiorcy ze stadionu przyznają, że niewiele wiedzą o podpisanym wczoraj traktacie.
— W tej chwili bardziej interesuje mnie sprawa Rywina — ucina pani Monika, sprzedająca koszule w alei „W”.