Łukasz Włodarczyk i Robert Jaś, założyciele warszawskiej firmy Metropolitan Investment (MI), która ma około ćwierć miliarda złotych długów wobec inwestorów z tytułu obligacji i udziałów w działających na rynku nieruchomości spółkach celowych, nie mają powodów do zadowolenia. Poznański sąd właśnie oddalił ich zażalenia, co oznacza, że pozostaną w areszcie co najmniej do stycznia 2021 r. Nie mogą więc bezpośrednio odnieść się do zarzutów oszukania prawie 1,5 tys. osób na ponad 250 mln zł, jakie przedstawiła im Prokuratura Regionalna w Poznaniu. Za pośrednictwem obrońców twórcy MI odpowiedzieli jednak przynajmniej na część pytań „PB”.
Łukasz Włodarczyk, prezes, i Robert Jaś, od 2016 r. do końca 2018 r. wiceprezes, a potem szef rady nadzorczej MI, zgodnie zapewniają, że są niewinni, a ich zamiarem nigdy nie było oszukanie inwestorów. Przekonują, że wszystkich klientów MI jest około 800 (tyle że część z nich inwestowała równocześnie w różne projekty i spółki grupy), a w wartość łącznej szkody śledczy niesłusznie wliczają kwoty z emisji obligacji, które są jeszcze niewymagalne. Za nieprawdziwe uznają też twierdzenia z komunikatu CBA o „nielegalnych transferach środków pieniężnych”, jakich mieli się dopuszczać. Podkreślają, że nie ma o nich mowy również w prokuratorskich zarzutach.
List z aresztu
W odręcznie napisanym w areszcie oświadczeniu dla „PB” Łukasz Włodarczyk przyznaje, że MI utracił płynność w III kw. 2019 r. w konsekwencji opóźnień w realizacji kilku dużych projektów oraz „na skutek nieefektywnych lub błędnych działań” w przypadku części nowych przedsięwzięć. Zapewnia jednak, że plan naprawczy, opracowany w wyniku audytu finansowo-operacyjnego, pozwolił w pierwszej połowie 2020 r. zmniejszyć stan zobowiązań MI wobec inwestorów o 16 mln zł.
W rezultacie, według prezesa MI, w czerwcu 2020 r. grupa posiadała około 200 mln zł zobowiązań z obligacji, zapadających od sierpnia 2019 r. do października 2021 r. (z czego część zabezpieczona była na nieruchomościach o łącznej wartości 96 mln zł), a także około 50 mln zł z tytułu wykupu udziałów w spółkach celowych o zapadalności od marca 2021 r. do grudnia 2024 r.
- W dużym uproszczeniu plan naprawczy zakładał spłatę 96 mln zł obligacji poprzez sprzedaż nieruchomości do marca 2021 r., zmniejszenie zobowiązań obligacyjnych i udziałowych o 20 mln zł do końca 2020 r. oraz 30 mln zł do końca 2021 r. – twierdzi Łukasz Włodarczyk.
Dodaje też, że spłata wyżej wymienionych około 50 mln zł ma nastąpić „poprzez realizację ośmiu nowych projektów z grupą obecnych inwestorów MI, których część niezabezpieczonych wierzytelności stanowiłaby wkład w nową inwestycję”. Co jednak z pozostałymi 100 mln zł zobowiązań? Miałyby zostać spłacone w ciągu trzech kolejnych lat dzięki „wzrostowi obrotów realizowanych na nowych projektach oraz pozyskaniu finansowania zewnętrznego typu private equity lub mezzanine”.
Podzieleni inwestorzy
Zdaniem wspólników MI cały plan został zaprzepaszczony przez ich aresztowanie w lipcu 2020 r., które zdaniem Łukasza Włodarczyka „podzieliło inwestorów na tych, którzy nas wspierają, oraz takich, którzy stracili nadzieję na pozytywny scenariusz odzyskania zainwestowanych w MI środków”.
Z rozmów „PB” z Janem Hamburą, zarządcą przymusowym MI, ustanowionym przez prokuraturę w sierpniu 2020 r., a także pełnomocnikami poszkodowanych inwestorów wynika, że większość z klientów jest w drugiej z grup wymienionych przez prezesa MI. Tej, która jest przekonana, że została oszukana, a aktywa pozostałe w grupie Metropolitan są zdecydowanie niższe niż jej zobowiązania. Robert Jaś przekonuje jednak, że według jego wiedzy uwolnienie twórców MI miało poprzeć „ponad 200 inwestorów, reprezentujących ponad połowę kapitału”, dodając, że władzę nad majątkiem powinni mieć wciąż twórcy MI, a nie Jan Hambura.
- To my znamy te projekty i to my reagowaliśmy, gdy potrzebowały zmian w ich prowadzeniu. Zarządca przymusowy z reguły nie ma na celu poprawienia wydajności projektów, tylko raczej tzw. fire sale, czyli ich zbycie jak najszybciej, bez uwzględnienia interesów akcjonariuszy – twierdzi Robert Jaś.
Jeden wspólny worek
Były wiceprezes Metropolitanu zapewnia, że wszystkie środki pozyskane od inwestorów „były przekazywane wyłącznie na inwestycje opisane w warunkach emisji obligacji”. Prokuratura twierdzi jednak, że to nieprawda. Inwestorzy i ich prawnicy dodają, że Łukasz Włodarczyk na spotkaniach z klientami, które odbywały się przed jego aresztowaniem, sam przyznawał, że pieniądze inwestorów trafiały niejako do „jednego wspólnego worka”. Pytanie o ten wątek prezes MI pozostawił bez odpowiedzi, zapewniając jedynie, że wszystkie projekty, na które emitowane były obligacje, „zostały przeprowadzone albo są prowadzone” i są „realne”.
Z informacji „PB” wynika jednak, że sytuacja poszczególnych inwestorów (obligatariuszy i udziałowców) oraz poszczególnych spółek z grupy MI jest diametralnie różna. Są takie (choćby Projekt Sarmacka czy Metropolitan Outlet), które są winne inwestorom kwoty rzędu kilkunastu czy kilkudziesięciu milionów złotych, a jedynym ich majątkiem są pożyczki „wewnętrzne”, udzielone MI oraz innym spółkom z grupy.
- MI jako spółka matka wykonywała poszczególne zadania zlecone w ramach realizacji projektów i dostawała środki tytułem pożyczek. Formułowanie z tego powodu zarzutu świadczy jednak o zasadniczym, podstawowym niezrozumieniu przepisów przez prokuraturę – twierdzi Robert Jaś.
Czy jednak inwestorzy takich firm, jak Projekt Sarmacka czy Metropolitan Outlet (a w grupie jest ich — jak wynika z informacji „PB” — więcej), mają jakiekolwiek szanse na odzyskanie pieniędzy? Jeśli tak, to w jaki konkretnie sposób? Na te pytania twórcy MI nie odpowiedzieli.
Nieprzekonane sądy
W oświadczeniu przesłanym „PB” Łukasz Włodarczyk zapewnia jednak, że jego podejście do spłaty zobowiązań MI się nie zmieniło.
- Cały czas czuję się odpowiedzialny za przeprowadzenie do końca działań naprawczych oraz spłatę wszystkich zobowiązań spółki. Posiadam plan działania i wrócę do jego realizacji niezwłocznie po odzyskaniu wolności – twierdzi Łukasz Włodarczyk.
To może jednak nastąpić, jak już pisaliśmy, najwcześniej w styczniu 2021 r.
- Prokuratura twierdzi, że nie może sobie poradzić z naszą sprawą, a my mamy być w areszcie, mimo braku jakichkolwiek dowodów naszej winy – mówi Robert Jaś.
Trzeba jednak pamiętać, że kilkakrotne już decyzje o stosowaniu tymczasowego aresztowania wobec założycieli MI podejmowali nie poznańscy śledczy, lecz sądy. Uznając tym samym każdorazowo m.in., że istnieje „duże prawdopodobieństwo”, że popełnili zarzucane im przestępstwa.
