Ukraińcy nie zalali Polski żywnością

Michalina SzczepańskaMichalina Szczepańska
opublikowano: 2017-08-07 22:00
zaktualizowano: 2017-08-07 20:06

Nie taka Ukraina straszna, jak ją malują rodzime firmy spożywcze. Import rośnie, ale jego skala nadal jest niewielka. Nie słabną jednak obawy o jutro

Zguba dla polskich spożywców i rolników — taki obraz Ukrainy od 2-3 lat malują przedstawiciele branży. W środowym „PB” pisaliśmy, że rosnącą obecność ukraińskiej konkurencji czują producenci słodyczy — m.in. wzmożony import z tego kierunku winią za pierwszy od lat spadek krajowej produkcji wyrobów z czekoladą. Rzeczywiście od stycznia do maja tego roku ich import z Ukrainy urósł o 108 proc. — wynika z analizy serwisu SpotData. Nadal jednak był marginalny w skali rodzimej produkcji — 1,1 tys. ton wobec 153 tys. ton, z czego jedna trzecia trafia na eksport. W 2013 r. w ogóle go jednak nie było, a wcześniej pojawiał się incydentalnie na skalę rzędu 17-70 ton. Od zera do kilkuset ton urósł natomiast import mięsa i podrobów (głównie z ptactwa). Branża drobiarska alarmowała, że ukraińskie mięso nawet po doliczeniu cła jest tańsze od naszego, bo tamtejsi hodowcy mają dostęp do znacznie tańszych zbóż, zakłady drobiarskie — nieporównywalnie większą skalę i tańszych pracowników. Polska jawiła się jako główny rynek zbytu, bo wywóz do dalszych krajów unijnych może się nie opłacać. Choć obecna skala importu nie daje powodów do niepokoju, zdaniem drobiarzy, szybko może się to zmienić. Dotychczas największy wolumenowo był import zbóż. W tym roku spadł, ale rolnicy martwią się o przyszłość, świadomi możliwości produkcyjnych Ukrainy i geograficznej bliskości, która czyni z nas pierwszego odbiorcę tego towaru. Mniej hałasu wokół ukraińskiego importu robili przedstawiciele innych części przemysłu rolno-spożywczego. Widać wprawdzie zwiększony napływ m.in. miodu, owoców, olejów i kwiatów, ale przedstawicieli tych segmentów rynku to nie martwi, bo skala jest mała. Nasi producenci zwracają jednak uwagę na zagrożenia związane ze sztucznym nakręcaniem produkcji poprzez subsydiowanie producentów, co prowadzi do wypychania nadwyżek na rynki zagraniczne, m.in. do Polski.

SONDA
Nakręcanie produkcji

WALDEMAR ŻÓŁCIK, prezes Unii Owocowej Stowarzyszenia Polskich Dystrybutorów Owoców i Warzyw

Pilnie monitorujemy rosnący import owoców do Polski. W tym roku przymrozki i gradobicia zniszczyły nasze zbiory, więc mówimy o zapełnieniu luki, ale w roku urodzaju nie byłoby to nam na rękę. Niepokoi nas schemat sztucznego rozbudzania koniunktury na Ukrainie. Przez jakiś czas producentom płaci się za owoce znacznie powyżej stawek rynkowych, a oni zarabiają, inwestują i zwiększają produkcję. Później, jak w przypadku czarnej porzeczki, mają do zaoferowania znacząco zwiększone wolumeny, którymi próbują konkurować także u nas. W dłuższym terminie takie sterowanie produkcją może być dla nas poważnym problemem.

Brak przewag
ADAM STĘPIEŃ, dyrektor generalny Polskiego Stowarzyszenia Producentów Oleju

Przy krajowej produkcji na poziomie 1,1-1,2 mln ton rocznie import nie osiąga skali, która może zmieniać rynek. Jego wzrost w pierwszym półroczu wynika ze słabych zbiorów rzepaku w Polsce w poprzednim sezonie. W tym roku powinno jednak być znacznie lepiej. Ukraina nie jest mocna w produkcji oleju rzepakowego, który u nas dominuje, wytwarza natomiast olej słonecznikowy i sojowy, których produkujemy mało, bo w Polsce nie rozwinął się rynek surowców.

Niższe ceny
JAROSŁAW PTASZEK, prezes JMP Flowers

Import kwiatów z Afryki i Holandii jest tak duży, że ich napływ z Ukrainy ginie w tłoku. Na tym etapie nie widać zagrożenia, przynajmniej na rynku róż, choć w przyszłości może pojawić się problem. Z naszych analiz wynika, że Ukraińcom tylko czasowo opłaca się sprzedawać do nas, bo zazwyczaj są w stanie uzyskać za kwiaty lepsze ceny na rynkach wschodnich.

Efekt kuli śnieżnej
FELIKS KULIKOWSKI, prezes Indykpolu

Na razie nie odczuwamy obecności ukraińskiego drobiu w Polsce, ale w tym roku import przyhamowała ptasia grypa. Boimy się efektu kuli śnieżnej — polski eksport na początku też był mały, potem większy, a później staliśmy się największym producentem w Europie. Gdy na jednym z wczesnych etapów tej drogi Niemcy obawiali się rosnącej sprzedaży do ich kraju, uspokajaliśmy ich małą skalą. Problemem jest otwarcie się na Ukrainę na nierynkowych warunkach, co oburza również innychunijnych producentów drobiu. Kraj dostaje fundusze pomocowe, a rząd rozdaje subsydia i dotacje, umożliwiając tamtejszym zakładom osiąganie niewyobrażalnej marży. Jednocześnie rezygnuje się z obciążeń celnych, choć normalnie w takich przypadkach korzysta się z ceł wyrównawczych.

Wentyl bezpieczeństwa
RAFAŁ MŁADANOWICZ, prezes Krajowej Federacji Producentów Zbóż

Ukraina na razie nie wykorzystuje kontyngentu na zboża, wynoszącego około 1 mln ton, ale w promieniu 150 km od granicy rolnicy mocno odczuwają import. Ryzyko, że tamtejsi rolnicy zwiększą eksport, destabilizując nasz rynek, jest realne. Tegoroczny spadek nas cieszy. To skutek słabych zbiorów, m.in. we Francji — ukraińskie zboże zamiast do nas trafiło do jej stałych odbiorców. W przyszłym roku jednak Polska może stać się znowu ważnym rynkiem zbytu. Tym ważniejsze są inwestycje w infrastrukturę portową, zwiększające nasze możliwości eksportowe. Na szczęście rodzimi przetwórcy, m.in. producenci makaronów, przyznają, że polski surowiec ma wyższą jakość. Dlatego zrezygnowali z importu, choć go rozważali. Z drugiej strony, w razie krajowego niedoboru warto mieć sąsiada, który jest w stanie wypełnić lukę na rynku.