Z drabinek „PB” wyszło, że w finale Korea Południowa nieznacznie pokonuje Australię. Na boisku obie te reprezentacje zajęły akurat ostatnie miejsca w grupach. Podsumowując fantastyczny piłkarsko mundial, podtrzymam jednak projekcję wyników stricte bramkowych na szersze tło.

Wydarzeniem rzeczywiście historycznym było zdobycie mistrzostwa świata pierwszy raz na kontynencie amerykańskim przez drużynę z Europy. W ogóle ze zsumowania czterech starć na szczycie turnieju — półfinałów oraz meczów o medale — wychodzi, że Unia Europejska, reprezentowana przez jej współzałożycieli Niemcy i Holandię, wygrała 3:1 z Mercosur, reprezentowanym również przez państwa założycielskie, Argentynę i Brazylię. Oczywiście trzeba pamiętać, że w dziele integracji Ameryki Południowej tamtejszy wspólny rynek, istniejący od 1991 r., znajduje się na poziomie dawnej Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej.
Oba państwa latynoskie należą także do G20, ale ze względu na wielkość ich gospodarek, a nie wskaźniki wzrostu. Niemcy również są podczas tych szczytów odrębnym podmiotem, ale Holandia na stałe nie, uczestniczy jedynie pośrednio pod firmą UE, tak jak Polska. U nas przebijają się ambicjonalne postulaty wpisania kraju na listę G20 pod odrębną flagą biało- -czerwoną, a nie unijną. W kontekście pośrednictwa nasuwa się naturalne pytanie, czy podczas mundialu chociaż w małym procencie czuliśmy regionalną solidarność i dumę z tego, że triumfowali „nasi”, unijni. Zdecydowanie dominująca w Polsce odpowiedź brzmi: nie! Podobnie odczuwali to zawiedzeni własnymi porażkami Francuzi, Włosi etc. Unijne społeczeństwa mentalnie są jeszcze daleko od zaakceptowania idei Stanów Zjednoczonych Europy.
Poniżej przypominam tytuł komentarza na otwarcie mundialu. Podkreślałem wtedy niesamowitą presję psychiczną odczuwaną przez piłkarzy Brazylii, którzy po 64 latach mieli zmazać ogólnonarodową hańbę i wyrwać z kalendarza kartkę 16 lipca 1950 r. Poniesiona wtedy na Maracanie w obecności 199 954 widzów porażka 1:2 z Urugwajem na zawsze pozostanie największym w dziejach narodowym nieszczęściem spowodowanym przez sport. Ale wtedy nie było telewizji. Obserwowana 8 lipca 2014 r. przez miliardową widownię klęska Brazylii aż 1:7 z Niemcami ma inny wymiar — stała się największym w historii sportowym poniżeniem nie drużyny, lecz całego państwa. To paradoks i zarazem dramat, że zadłużona i mająca tak wiele problemów społecznych Brazylia zapłaciła tyle miliardów za przeżycie tak strasznego narodowego upokorzenia. Czytaj też na str. 20
JUŻ PISALIŚMY „PB” z 12.06.2014 r. : Kto ma wygrać i dlaczego Brazylia