Z tej okazji w Brukseli spotykają się – oby nie czysto kurtuazyjnie, lecz przede wszystkim merytorycznie – Roberta Metsola, przewodnicząca Parlamentu Europejskiego (PE), Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej (KE), oraz António Costa, przewodniczący Rady Europejskiej (RE). Wybory do PE w 27 państwach odbyły się w długi weekend 6-9 czerwca 2024 r., relacje partyjnych międzynarodówek ukształtowały się podczas sesji inauguracyjnej 16-19 lipca, zatem powołania władz wykonawczych obywatele UE mieli prawo oczekiwać najpóźniej we wrześniu. Unijna machina jednak co pięć lat wycina po wyborach niemal półrocze z realnej pracy, albowiem odchodząca KE już tylko administruje. Tę okresową jałowość w niewielkim stopniu skompensowała okoliczność, że Ursula von der Leyen w lipcu wywalczyła reelekcję i stała się międzykadencyjnym łącznikiem jako przewodnicząca stara/nowa. Dodatkowym pechem UE była natomiast okoliczność, że na okres prowizorki rotacyjna prezydencja w ministerialnej Radzie UE przypadła akurat Węgrom. Traktowany przez unijne stado niczym czarna owca premier Viktor Orbán bez jakichkolwiek podstaw traktatowych wykorzystał sytuację i samozwańczo poczuł się decydentem w imieniu całej UE, zwłaszcza w polityce zewnętrznej.
Statystyczny obywatel nie rozróżnia kompetencji unijnych instytucji, wszystko zlewa się w pojęciową „Brukselę”. A przecież jak w każdym demokratycznym ustroju najwyższe organy mają swoje zadania, kompetencje oraz oczywiście wielkie ambicje. Koniecznie trzeba pamiętać, że unijna legislacja realizowana jest dwuizbowo. Wybierany proporcjonalnie w stosunku do liczby mieszkańców PE to tylko jedna izba, dyrektywy i rozporządzenia współtworzone są razem z drugą, czyli wspomnianą Radą UE, w której 27 rządów reprezentowanych jest zgodnie z zasadą: jedno państwo – jeden fotel. Wyłączność wnoszenia projektów aktów prawnych traktatowo posiada KE, co oznacza, że wszystkie mają charakter rządowy, natomiast poselskie są wykluczone. PE od lat uważa takie traktatowe ustalenie za dyskryminację, ale raczej nie ma szans na zmianę. Notabene procedurę dodatkowo komplikuje ucieranie finalnych wersji unijnego prawa w tzw. trilogu, gdzie oprócz dwóch wymienionych izb legislacyjnych znaczący głos zachowuje projektodawca, czyli KE.
W związku z rozłożeniem kompetencji na kilka organów kapitalne znaczenie dla UE mają relacje między nimi. Upraszczając – między kierującymi nimi ambitnymi politykami. Roberta Metsola z Malty reprezentuje chadecką Europejską Partię Ludową (EPL), przy czym marszałkinią PE będzie jedynie przez 2,5 roku, w styczniu 2027 r. zgodnie zasadą połówkowej rotacji fotel przejmą socjaldemokraci. Ursula von der Leyen z Niemiec to również polityczka EPL, na czele KE jako unijna premierka będzie stała przez całą pięciolatkę 2024-29. António Costa z Portugalii to socjalista, od niedzieli jest przewodniczącym RE, czyli kolegialnej głowy UE. Na szczytach 27 prezydentów i premierów nie ma prawa głosu, jedynie słynny dzwonek spikera prowadzącego obrady. Przypuszczalnie będzie sprawował funkcję przez całą kadencję, chociaż w jej połowie RE zdecyduje o przedłużeniu mu mandatu. Podobno Ursula von der Leyen i António Costa wzajemnie czują chemię, mimo różnic partyjnych. Jest zatem nadzieja, że nie powtórzy się fatalna sytuacja z kadencji zakończonej, w której relacje szefowej KE z Charlesem Michelem, belgijskim liberalnym przewodniczącym RE, nie były nawet szorstką przyjaźnią, lecz lodowatą ambicjonalną rywalizacją. Notabene w korytarzach gmachu Europa – gdzie obradują cokwartalne szczyty RE – krąży opinia, że portugalski socjalistyczny przewodniczący jest przyjacielem wszystkich unijnych przywódców, ale niestety najmniej lubi… Donalda Tuska.
