Nie 5 lub 8 proc., ale zawsze 8 proc. — taką interpretację wydał resort finansów w sprawie dań oferowanych przez placówki gastronomiczne. Wcześniej skarbówka wypowiadała się w tej kwestii różnie, zależnie od regionu, a o stawce decydowało to, czy chodzi o usługę, czy o dostawę towarów. Teraz interpretacja jest jednoznaczna, ale jej wpływ na gastronomiczny biznes — nie.

Kto za to zapłaci
— Stosujemy stawkę 8 proc., więc nie ma to dla nas znaczenia — ucina Adam Ringer, współtwórca Green Caffe Nero. Stawki 5 proc. nie stosuje też największa sieć restauracji w kategorii casual dining, czyli Sfinks Polska (właściciel lokali pod szyldem Sphinx, Wook i Chłopskie Jadło). Wśród gigantów fast foodów panują jednak inne nastroje.
— Stosujemy 5-procentową stawkę. Analizujemy informacje płynące z Ministerstwa Finansów, ale sprawa jest zbyt świeża, by je komentować. Polski klient jest wciąż bardzo wrażliwy na cenę, więc przeniesienie podwyżki na niego mogłoby mieć negatywny wpływ na sprzedaż. Z drugiej strony, branża restauracyjna nie ma niebotycznych marż, więc to spora zmiana i dylemat dla przedsiębiorcy: czy wziąć podwyżkę na siebie, czy przerzucić na klienta. Różnica między 5 a 8 proc. jest zauważalna — mówi Wojciech Mroczyński, członek zarządu AmRestu, który rozwija lokale m.in. pod markami Burger King, KFC, Starbucks i Pizza Hut.
Utracone korzyści
Wojciech Goduński, właściciel sieci franczyzowych pizzerii Biesiadowo, jest przeciwnego zdania. — To prawie nieodczuwalna zmiana. Gastronomia wciąż ma na tyle wysokie marże, że nie pogorszy to szczególnie warunków prowadzenia biznesu. Nasi franczyzbiorcy jako przedsiębiorcy sami się rozliczają, więc trudno ocenić, ilu z nich dokładnie będzie płacić inną stawkę. Niektórzy pewnie zdecydują się na podwyżkę cen, ale większych zmian to nie spowoduje. Klienci oczywiście porównują ceny, ale wątpię, by kilkadziesiąt groszy różnicy przekonało ich do wyboru innego miejsca — mówi Wojciech Goduński, właściciel sieci franczyzowych pizzerii Biesiadowo.
Inny z dużych sieciowych graczy widzi sprawę jeszcze inaczej. Jak twierdzi, „ma mocne papiery” i będzie walczył o rozliczanie po stawce 5 proc., bo to dla niego duża różnica. Nie chce wypowiadać się pod nazwiskiem, żeby „nie kojarzono go z walką z urzędem skarbowym”. Franczyzowa sieć pizzerii DaGrasso właśnie pracowała z doradcą podatkowym nad stworzeniem wzoru, m.in. tego, po jakich stawkach się rozliczać.
— Interpretacja, która się pojawiła, postawiła pod znakiem zapytania część efektów tych prac. Chcieliśmy dać naszym franczyzobiorcom wskazówkę, jak skorzystać z niższej stawki. W naszym przypadku wchodzi w grę utrata przyszłych korzyści — wyjaśnia Magdalena Piróg, wiceprezes DaGrasso.
Podatkowy pretekst
Jarosława Frontczaka, analityka z firmy badawczej PMR, nie dziwią skrajne opinie restauratorów. Przewiduje, że branża skorzysta z okazji, żeby wprowadzić podwyżki. — To dodatkowy koszt z punktu widzenia przedsiębiorcy, ale dotyczy tylko części oferty, a nie np. napojów. To też dodatkowy impuls do podniesienia cen — zaczęły się wakacje, popyt na jedzenie na mieście w wielu regionach kraju rośnie, napędzany jest ponadto przez 500+, więc wydaje się, że konsument powinien bez trudu przełknąć nieznacznie wyższą ceną posiłku.
Relatywnie większe znaczenie ta zmiana będzie miała dla krajowych gigantów, jak AmRest i McDonald’s, którzy operują ogromnymi wolumenami. Ścigają się na promocje, więc będą wyczekiwać na ruch konkurenta. Sytuacja finansowa branży jest jednak na tyle dobra, że wzięcie kosztów nie będzie bardzo bolesne — komentuje Jarosław Frontczak. © Ⓟ