Vedia robi wejście smoka II

Małgorzata GrzegorczykMałgorzata Grzegorczyk
opublikowano: 2013-10-28 00:00

Wszyscy marzą o kapitale z Chin, tymczasem polski producent elektroniki z fabryką w Shenzhen szuka pieniędzy na inwestycje w Państwie Środka

Żyd otwiera stację benzynową. Przychodzi drugi i otwiera obok myjnię. Trzeci — sklep. Kolejny — warsztat samochodowy. Inaczej z Chińczykami. Gdy jeden otworzy stację benzynową, drugi stawia obok też stację, trzeci i czwarty też. To chiński kawał, którym Mirosław Włodarczyk, współzałożyciel firmy Vedia, tłumaczy swój sukces. Na ostatnich targach w Hongkongu stoisko Vedii, jedynej polskiej firmy z branży elektronicznej z fabryką w Shenzhen, było oblegane.

WIEDZIAŁ, GDZIE:
 Produkować trzeba w Shenzhen. Tylko tu w jednym miejscu są wszyscy poddostawcy. Jeśli chce się zrobić nowy produkt, w jeden dzień można obdzwonić wszystkich i zamówić elementy — mówi Mirosław Włodarczyk, który kieruje w Chinach fabryką tabletów i e-czytników.
 [FOT. WM]
WIEDZIAŁ, GDZIE: Produkować trzeba w Shenzhen. Tylko tu w jednym miejscu są wszyscy poddostawcy. Jeśli chce się zrobić nowy produkt, w jeden dzień można obdzwonić wszystkich i zamówić elementy — mówi Mirosław Włodarczyk, który kieruje w Chinach fabryką tabletów i e-czytników. [FOT. WM]
None
None

— Wszyscy chińscy producenci mieli tablety podobne do iPada firmy Apple. Poszliśmy krok dalej i zaproponowaliśmy fablet — urządzenie, które jednocześnie jest tabletem i telefonem. To potencjalny hit — mówi Mirosław Włodarczyk.

Czytnik, tablet, fablet

Jeszcze kilka lat temu sprowadzał z Chin elektronikę do Polski. Uznał, że przy niewielkich ulepszeniach — bardziej wytrzymałej baterii i ładniejszej obudowie — można zrobić dużo lepszy produkt. Nie chciał inwestować we własną markę, został dostawcą OEM (firm sprzedających do końcowego użytkownika). Dziś produkuje dla spółek z wielu części świata. Tzw. producenci elektroniki zwykle składają zamówienia w Chinach. Nie mają tam własnych fabryk. Vedia jest wyjątkiem.

— Miałem kontakty w Chinach. Założyliśmy spółkę i weszliśmy na NewConnect. Udało się rozpalić wyobraźnię inwestorów. Zebraliśmy na giełdzie 4 mln zł. Pojechałem do Chin otwierać fabrykę — opowiada Mirosław Włodarczyk.

W 2011 r. Vedia — inaczej niż pozostałe dziesiątki fabryk z Shenzhen skoncentrowanych na tabletach — zajęła się produkcją e-czytników i ma dziś na tym rynku trzecią pozycję w Chinach. Kiedy klienci się do nich przekonali, Vedia zaproponowała im tablety, które dziś stanowią ponad połowę sprzedaży. W e-czytnikach ma coś, czym na świecie może pochwalić się tylko gigant — Pocket Book — urządzenie z kolorowym e-inkiem. Jednym z potencjalnych klientów jest Wal-Mart, największa na świecie sieć supermarketów. W Vedii kręcą nosem.

— Duże sieci chcą, żeby im kredytować zakupy. A przecież my już zamrażamy gotówkę na dwa miesiące, bo tyle trwa produkcja zamówienia. Wolę kilku mniejszych dystrybutorów, którzy zapłacą przy odbiorze — mówi Dariusz Kwiatkowski, współzałożyciel i członek zarządu Vedii.

Vedia nie pracuje jednak tylko z mniejszymi firmami. W Rosji, która przynosi 60 proc. sprzedaży firmy, ma pięciu bardzo dużych klientów: sieci DNS, Texet, Rytmix, Effire i Asbis — czołową sieć dystrybucji elektroniki w Europie Środkowej i Wschodniej. Sam Asbis może w przyszłym roku zamówić tabletów za 30 mln zł. Vedia obawia się dużego zamówienia, bo i kapitał obrotowy jest niski.

— Chcielibyśmy zebrać z rynku 4-6 mln zł na zwiększenie kapitału obrotowego. To nam pozwoli skokowo zwiększyć produkcję — szacuje Dariusz Kwiatkowski.

Wykupić Chińczyka

Fabryka Vedii w Shenzhen trzy lata temu miała 5 mln zł przychodów, dwa lata temu 45 mln zł, a w 2012 r. — 65 mln zł. W tym roku zatrudniający 200 osób zakład może wypracować 5 mln zł zysku, wyprodukować 80 tys. urządzeń miesięcznie i przynieść jeszczewyższe od ubiegłorocznych obroty.

Na razie Vedia musi dzielić się zyskiem z chińskim partnerem, do którego należy jeszcze 40 proc. spółki New Dragon Electronics, właściciela fabryki Smart Blue. Jego obecność była potrzebna przy zakładaniu spółki. Vedia powoli go wykupuje. Jego pakiet wycenia na 6,7 mln zł. Połowę trzeba zapłacić od razu, resztę w ratach przez dwa lata.

— Chcemy zdobyć z rynku 3 mln zł na wykup partnera — wyjaśnia Dariusz Kwiatkowski.

Czarna karta

Wydawałoby się, że inwestorzy powinni przyklasnąć i wyciągnąć pieniądze, ale… Vedia to, niestety, nie tylko pasmo sukcesów. W kwietniu tego roku miała do spłacenia 4 mln zł obligacji, które wyemitowała w 2011 r. na budowę fabryki. Chciała je zrolować i zdobyć 6 mln zł.

— Na przełomie lat 2012 i 2013 zmieniliśmy audytora w Hongkongu. Audytor najpierw szczegółowo zbadał dokumenty za 2012 r., podniósł nawet wynik, a potem… zaczął badać 2011 r. Ponieważ audytor spóźnił się o dwa miesiące z rocznym raportem, nie mogliśmy refinansować obligacji. Inwestorzy wycofali się, a musieliśmy spłacić dług. Trochę spóźniałem się z produkcją, połowę dołożyli inwestorzy, którzy objęli nową emisję akcji, i po trochu spłaciliśmy obligacje — mówi Mirosław Włodarczyk.

Aby uniknąć takich problemów w przyszłości, Vedia zamierza przejść na międzynarodowe standardy rachunkowości. Jednak historia niespłaconych obligacji ciągnie się za spółką, chociaż nie ma już długu.

— Tydzień temu spółka opublikowała prognozę przychodów za trzeci kwartał, które powinny być o 75 proc. wyższe od ubiegłorocznych. To niesłychane, że polscy dystrybutorzy elektroniki nie mają problemów z pozyskaniem kapitału z giełdy, a Vedia, która jest dostawcą kilku z nich i jako producent ma nie 2-3, lecz 25 proc. marży, ma kłopot z pieniędzmi niezbędnymi do rozwoju — uważa Irek Rymaszewski, jeden z akcjonariuszy Vedii.

OKIEM EKSPERTA

Rodzynek w Hongkongu

MARIUSZ BOGUSZEWSKI

konsul RP w Hongkongu

Vedia to jedyna polska firma, która produkuje w Shenzhen, ogromnej strefie ekonomicznej dedykowanej w głównej mierze przemysłowi elektronicznemu. Polskich firm w Hongkongu jest bardzo mało, wymiana handlowa jest zdecydowanie poniżej potencjału i mniejsza niż np. Czech. Polscy przedsiębiorcy nie są zbyt zainteresowani tym rynkiem i bez bodźców w postaci wsparcia misji i udziałów w targach z funduszy unijnych czy też z Ministerstwa Gospodarki ciężko byłoby w ogóle ich na ten rynek ściągnąć. Dotychczas takie próby podejmowały firmy z branż kosmetycznej i spożywczej. W większości się nie przebiły. Namówiłem prezesa Włodarczyka, by wziął udział w planowanym przez konsulat seminarium dla polskich przedsiębiorców zainteresowanych współpracą z partnerami z Hongkongu. Jest on najlepszym przykładem, że nawet bez znajomości języka chińskiego można zbudować firmę, która nieźle prosperuje.