
Zawsze chciał mieć własną firmę. Był dyrektorem ekonomicznym i inwestycyjnym państwowej Łódzkiej Centrali Nasiennej i jedynym w całej branży członkiem Solidarności. Odmówił podpisania tzw. lojalki i wiedział, że oznacza to koniec kariery. Dostał odprawę – trzy pensje – i przydział na wartburga, o który wystąpił dwa lata wcześniej. Był rok 1982.
– Ówczesna reforma zakładająca zmniejszenie administracji w firmach pozwoliła mi, w dużym uproszczeniu, na otwarcie zakładu rzemieślniczego. Wcześniej mój ojciec, przedwojenny inżynier rolnik, kupił gospodarstwo rolne, tzw. resztówkę. Tu otworzyłem zakład Przetwórstwo Tworzyw Sztucznych Wiesław Kozanecki. Bardzo mi pomógł zastrzyk finansowy od stryja, a zarazem chrzestnego – Stanisława Kozaneckiego. Pierwsi zaczęliśmy produkować okładki na dokumenty. Część z nich, choć w wersji zmodyfikowanej, nadal funkcjonuje na rynku. Później poszerzyliśmy ofertę o okładki na legitymacje uczniowskie i wizytowniki – teraz ten produkt odchodzi do lamusa – opowiada Wiesław Kozanecki.
Realia PRL

W pierwszych latach działalności jego firma miała większy problem z zaopatrzeniem niż ze sprzedażą.
– Po rozmowach w Centrali Handlu Zagranicznego Rzemiosła natychmiast dostałem kontrakty na Rumunię, Bułgarię i Kubę. Rozwijaliśmy się błyskawicznie, w krótkim czasie zatrudniliśmy 15 osób, na co mieliśmy pozwolenie. Dzięki temu, że miałem samochód, przywoziłem suwaki z Cieszyna, które zgrzewałem z folią – tak powstawały kosmetyczki w serduszka – wspomina przedsiębiorca.
W stanie wojennym rzemieślnicy mogli wyjechać na zachód, by kupić surowce i wzory, z czego i on skorzystał. Na przełomie listopada i grudnia 1982 r. pojechał do Belgii.
– Trafiłem do sklepu papierniczego przy rue Neuve w Brukseli. Zobaczyłem, jak piękne przedmioty można zrobić z folii, i kupiłem kilka wzorów, które wdrożyliśmy do produkcji w kraju. Początkowo wyroby były dość drogie, bo sprowadzaliśmy surowiec wysokiej jakości, ale ze względu na jakość i wzornictwo przyjęły się bardzo dobrze. Razem ze mną przyjechał z Brukseli kontener darów dla internowanych, które rozprowadziliśmy wśród ich rodzin przed świętami – opowiada Wiesław Kozanecki.
Dziś jego firma zatrudnia ponad 60 osób, a w ofercie ma kilka tysięcy artykułów biurowych, szkolnych i reklamowych, które dostarcza do wszystkich sieci hipermarketów w Polsce.
Projekty, idee i praca społeczna

Wiesław Kozanecki podkreśla rolę rodziny. Z żoną Danutą, współwłaścicielką i wiceprezeską spółki, poznali się, mając po kilkanaście lat.
– Nasze dwie córki Małgorzata i Dominika właściwie wyrastały w zakładzie, bawiąc się na trawie dawnego gospodarstwa. Po skończeniu studiów zaczęły pracę jako szeregowe pracownice produkcji. Zięć Michał, który przejmuje po mnie stery, też przeszedł całą tę ścieżkę – uważam, że to naturalna kolej rzeczy i najzdrowsza droga sukcesji. Sobie zostawiam rolę doradczą, a rodzina w pracy zwraca się do mnie: szefie – mówi przedsiębiorca.
Podkreśla, że jego specjalistyczna, bardzo wąska branża musi się opierać na solidnym zapleczu kapitałowym. Trzeba też liczyć się ze stosunkowo niską rentownością.
– Świat się zmienia, jedne towary umierają, drugie się rodzą, a my musimy poszerzać portfolio, by istnieć. Kiedyś zaopatrywaliśmy głównie biura, teraz najlepszym czasem jest sezon szkolny, reagujemy też na kolejną potrzebę – artykuły kreatywne dla dzieci i pokolenia silverów, których jest coraz więcej – wskazuje Wiesław Kozanecki.
Ma 74 lata i jest bardzo aktywny nie tylko zawodowo.
– Byliśmy jedną z siedmiu firm, które powołały Izbę Gospodarczą Producentów Branży Biurowo-Szkolnej. Przez osiem lat byłem jej prezesem, teraz jestem prezesem honorowym. Byłem tez jednym z założycieli Klubu Rotary w Łodzi – to ludzie, którzy chcą zrobić coś dobrego dla społeczności. Cieszę się, że mogę się skupić na projektach, ideach i pracy społecznej – podkreśla przedsiębiorca.
Od kilku lat prężnie współpracuje z Biurem Rzecznika Małych i Średnich Przedsiębiorców i przewodniczy Radzie Konsultacyjnej przy Rzeczniku Małych i Średnich Przedsiębiorców w regionie łódzkim, która wraz Łódzką Izbą Przemysłowo-Handlową organizuje m.in. Dzień Przedsiębiorcy, gromadzący kilkuset gości.
Korzenie

Na ścianie gabinetu prezesa wisi obraz – drzewo genealogiczne rodu Wąż-Kozaneckich sięgającego korzeniami XIV wieku. Zawieruchy historyczne spowodowały, że wiele pamiątek rodzinnych zaginęło albo uległo zniszczeniu, a drzewo było odtwarzane na podstawie ksiąg parafialnych. Według przekazywanej tradycji herb został nadany jednemu z przodków za to, że niczym wąż prześlizgnął się z wojskiem między wrogami. Pałac w Kozankach dawno przeszedł w inne ręce, z pamiątek rodzinnych zostały rogi łosia i rodowy sygnet – u rodziny stryja w Belgii.
– Trzeba wiedzieć, kim jesteśmy i jakie wartości nam przyświecają, dlatego warto znać dzieje rodziny. Wiemy, że jeden z przodków był zarządcą majątku rosyjskiego generała w Sędziejowicach. Na cmentarzu jest pomnik rodzinny z tablicą, którą mój ojciec znalazł pod podłogą kościoła – nie wiadomo, dlaczego została tam schowana. W Łodzi pradziad miał hurtownię tkanin, zbankrutował, później został komornikiem w Sandomierzu. Rodzina ze strony mamy miała fabryczkę w Zduńskiej Woli. Produkowała siewniki, które zdobywały nawet złote medale na przedwojennych Targach Poznańskich. Chyba po nich odziedziczyłem tego bakcyla przedsiębiorczości… – zastanawia się Wiesław Kozanecki.
Prezes Panta Plastu uważa, że największą wartością, jaką udało się zbudować, jest utrzymanie firmy w rękach rodziny. Według statystyk tylko kilkanaście procent firm rodzinnych jest przejmowanych przez kolejne pokolenia.
– Stworzyliśmy firmę opartą na solidnych podstawach – mówię zarówno o biznesie, jak i wartościach. Przez 40 lat udało się ją prowadzić w zgodzie. To uważam za największy sukces – podsumowuje biznesmen.

