W LPP rusza zmiana pokoleniowa

Marcel ZatońskiMarcel Zatoński
opublikowano: 2021-06-29 15:02

Do zarządu odzieżowego giganta wszedł Marcin Piechocki, syn założyciela spółki, zarządzający już wcześniej markami Mohito i Sinsay. Stawia na internet i stabilizację

Przeczytaj i dowiedz się:

  • jaki jest plan pokoleniowej zmiany w LPP.
  • jakie są strategiczne cele spółki w okresie postpandemicznym,
  • jak pozycję rynkową LPP widzi jej nowy członek zarządu,
  • jak Marcin Piechocki przygotowywał się do nowej roli

Pierwsze pokolenie polskich miliarderów zaczynało budowę biznesów na początku lat 90. Na początku lat 20. coraz częściej do gry wchodzą ich córki i synowie. Tak dzieje się w odzieżowym gigancie LPP. Na wtorkowym walnym zgromadzeniu do zarządu powołano Marcina Piechockiego, rocznik 1989, jedno z czwórki dzieci Marka Piechockiego, prezesa i założyciela spółki.

- Moje wejście do zarządu było planowane od kilkunastu miesięcy. To element przygotowania do sukcesji w spółce, która ma zachować charakter firmy rodzinnej. Będę odpowiadał przede wszystkim za marki Mohito i Sinsay, którymi kieruję już od dwóch lat. W mojej gestii są też sprawy komunikacyjne. Czy i kiedy zostanę prezesem? To nie jest pytanie do mnie. W ubiegłym roku w prawyborach w Partii Demokratycznej w USA walczyli ze sobą kandydaci koło osiemdziesiątki, więc sądzę, że tata jeszcze przez wiele lat może zarządzać spółką – mówi Marcin Piechocki.

Pandemiczne perturbacje

LPP miało w ostatnim roku finansowym, kończącym się w styczniu, 7,85 mld zł przychodów, czyli o prawie 15 proc. mniej niż rok wcześniej. Zanotowało przy tym 190 mln zł pandemicznej straty netto.

- Po raz pierwszy w historii mieliśmy tak znaczący spadek sprzedaży, a prawie 200 mln zł straty mówi samo za siebie, więc nie ma się co oszukiwać, że dobrze przeszliśmy przez pandemię. Mogło być jednak znacznie gorzej. Wcześniej inwestowaliśmy sporo w technologię i to się nam bardzo przydało. Nie mieliśmy też problemów z płynnością, bo tata chyba już wcześniej wyczuwał, że trzeba mieć poduszkę gotówkową na ewentualny kryzys. W pierwszym kwartale tego roku wyniki wstydu już nam nie przynoszą, sprzedajemy też przy dobrej marży. Niemałym sukcesem jest na pewno szybki wzrost przychodów w internecie – mówi Marcin Piechocki.

Internetowe przyspieszenie

Handel w internecie rzeczywiście rozkwitł. Sprzedaż w kanale e-commerce w LPP sięgnęła w ubiegłym roku 2,23 mld zł, co oznaczało, że segment ten miał w przychodach całej grupy udział na poziomie 28,4 proc. To wzrost o ponad 106 proc. w porównaniu do 2019 r.

- E-handel do 2019 r. miał udział w sprzedaży na poziomie około 10 proc. Teraz w przypadku niektórych marek to 30-50 proc., szczególnie wyraźnie widać to w asortymencie dziecięcym. Oczywiście po otwarciu galerii handlowych wynik ten będzie mniej spektakularny, ale klienci przyzwyczaili się do nowych warunków i popularność e-handlu będzie duża, a kluczowym elementem strategii grupy jest nadal mocne wsparcie tego kanału sprzedaży. Chcielibyśmy utrzymać trzycyfrową dynamikę wzrostu, choć łatwo nie będzie - mówi nowy członek zarządu LPP.

Po wybuchu pandemii część zaopatrujących sklepy stacjonarne centrów dystrybucyjnych LPP błyskawicznie przestawiła się na obsługę zamówień i zwrotów od klientów internetowych. To właśnie na poprawie logistyki są skoncentrowane inwestycje spółki, które mają zwiększyć wyniki w e-handlu.

- Studiowałem na Politechnice Warszawskiej, z wykształcenia jestem inżynierem elektronikiem. Myślę, że to mi teraz pomaga w pracy. Gdy słyszę hasła w stylu internet rzeczy czy algorytmy do analizy big data jako cele inwestycyjne, to wiem, że chodzi tak naprawdę o bardzo proste rzeczy, a nie o jakieś magiczne rozwiązania. W IT inwestujemy w backend i frontend, bardzo ważne są systemy do zarządzania stanami magazynowymi i zorganizowanie logistyki tak, by zapasy dało się błyskawicznie przerzucać między różnymi rynkami. Może nie będziemy w stanie w jeden dzień przerzucać ich ze sklepów w Chorwacji do Murmańska, ale dużo rzeczy można poprawić, optymalizując dzięki temu koszty i zwiększając sprzedaż – mówi Marcin Piechocki.

Jak budowano rodzinnego giganta

Początki LPP sięgają 1991 r. W Gdańsku Marek Piechocki i Jerzy Lubianiec założyli wtedy firmę, która zajmowała się hurtową sprzedażą odzieży, głównie sprowadzanych z Turcji swetrów. Siedem lat później postanowiono zbudować własną sieć detaliczną i otwarto pierwsze sklepy pod szyldem Reserved. W 2001 r. LPP weszło na warszawską giełdę, pozyskując z emisji ok. 14 mln zł i sprzedając akcje po 48 zł za walor. Rok później rozpoczęto ekspansję zagraniczną, a w 2003 r. przeprowadzono kolejną ofertę akcji, pozyskując tym razem 50 mln zł na rozwój sieci. Kolejne lata to stworzenie marki Cropp i wchłonięcie w 2008 r. krakowskiego Artmana wraz z markami Mohito i House. Już w 2013 r. dodano do nich markę Sinsay. W czasie kryzysu finansowego spółka musiała sobie pomagać emisją obligacji zamiennych na akcje, ale od początku poprzedniej dekady biznes i giełdowa kapitalizacja gwałtownie rosły. Obecnie wycena spółki jest 270 razy wyższa niż w momencie debiutu - przekracza 24 mld zł, a LPP wchodzi w skład indeksu WIG20. Kontrolę nad spółką ma założona przez Marka Piechockiego fundacja Semper Simul, do której należy obecnie 29-procentowy pakiet akcji o wartości 7 mld zł, dający ponad 60 proc. głosów na walnym. To efekt uzgodnionej w październiku ubiegłego roku transakcji, w ramach której Semper Simul przejęła większość pakietu związanej z Jerzym Lubiańcem fundacji Sky. Twórcy LPP mają też udziały we wnętrzarskiej sieci Home&You, a rodzina Piechockich inwestuje równolegle m.in. w nieruchomości i hotele, za co odpowiedzialny jest najstarszy syn, Piotr.

Strategiczna stabilizacja

W ostatnim roku finansowym sprzedaż czterech z pięciu marek LPP spadła o ponad 20 proc. Na tym tle wyróżnił się Sinsay, którego przychody wzrosły o 35,5 proc. i przekroczyły 1,7 mld zł, co jest połową wyniku osiąganego przez markę Reserved. To najmłodsza marka w portfelu LPP, stworzona w 2013 r. Na kolejne się nie zanosi.

- Nie mamy planów tworzenia nowych marek. To zbyt czasochłonne, wymaga co najmniej 1,5 roku prac koncepcyjnych, a potem ciągłych inwestycji. Po raz ostatni próbowaliśmy sił w 2015 r. w segmencie bardziej premium z marką Tallinder i nie była to próba udana. Lepiej poprawiać to, co jest. Mamy pięć brandów, które dobrze się uzupełniają i ciągle ewoluują – dla przykładu Sinsay zaczynał jako marka dla młodych kobiet, a teraz ma w ofercie asortyment dla kobiet, mężczyzn i dzieci, a także produkty z kategorii dom i uroda - mówi Marcin Piechocki.

LPP jest obecne ze sklepami stacjonarnymi na 25 rynkach europejskich, głównie w Europie Środkowej i Wschodniej, choć budowało przyczółki w Niemczech i otworzyło flagowy sklep Reserved przy londyńskiej Oxford Street.

- Wyleczyliśmy się z gigantomanii – chcemy być najlepsi tam, gdzie jesteśmy, a nie wchodzić wszędzie i próbować na siłę podbijać Europę Zachodnią. Nasze kluczowe rynki to Polska i Rosja. Gdy dodać do nich Ukrainę i Rumunię, mówimy o 180 mln ludzi, więc jest to olbrzymi potencjał. Oczywiście nadal będziemy się rozwijać geograficznie, otwieramy pierwsze sklepy w Macedonii Północnej, ale nie ma mowy o agresywnej ekspansji w sieci stacjonarnej. E-sprzedaż to inna sprawa, są kraje zachodnioeuropejskie, w których e-sklep Reserved radzi sobie bardzo dobrze – mówi Marcin Piechocki.

Biznesowe przygotowanie

Marcin Piechocki do zarządu LPP nie trafił na złotym spadochronie. Wcześniej przeszedł przez wszystkie szczeble kariery.

- Firma była w naszym życiu od zawsze. Jako nastolatek interesowałem się oczywiście deskorolką i hip-hopem, więc kiedy ruszała marka Cropp, wraz z bratem [Piotrem, obecnie członkiem rady nadzorczej LPP – red.] opiniowaliśmy kolekcję i mówiliśmy, co jest naszym zdaniem fajne, a co nie. Wcześnie też poszliśmy do normalnej pracy w magazynie – oczywiście pod zmienionymi nazwiskami, żeby nikt nie traktował nas wyjątkowo. Tylko najwyższy kierownik magazynu wiedział, kim jesteśmy, bo podpisywał umowy. Dzisiaj mój starszy brat, którego bardzo cenię za determinację i przedsiębiorczość, jest poza LPP i z sukcesem rozwija inne biznesy rodzinne, a ja, jak wszystko wskazuje, zostanę tu na dłużej – opowiada Marcin Piechocki.

Po studiach był kilkuletni epizod w Citi Banku przy obsłudze systemów kartowych dla globalnych rynków.

- Pracowałem tam trzy lata, awansowałem w tym czasie cztery razy. To był ciekawy okres, realizowaliśmy bardzo interesujące projekty informatyczne, ale nie chciałem siedzieć w banku do końca życia – mówi Marcin Piechocki.

Pod koniec 2016 r. menedżer wrócił do „firmy rodzinnej”, którą stawało się LPP.

- Zacząłem jako asystent kupca w dziale produktowym, bo w firmie odzieżowej produkt to fundament. Potem pracowałem na wyższych stanowiskach kupieckich, jeździliśmy np. do fabryk w krajach azjatyckich pilnować terminowości, jakości i standardów. Następnie zająłem się pracą w sklepach, odpowiadałem np. za stanowiska kasowe w salonie Reserved w Londynie i osobiście - jeszcze przed pandemią - zarządzałem sklepem w galerii Forum w Gdańsku. Od 2018 r. kieruję rozwojem Mohito i Sinsaya - odpowiadam od początku do końca za produkt, obszar handlowy, a także ekspansję zagraniczną i internetową - wylicza Marcin Piechocki.

Biznesowa sztafeta pokoleń

Na listach najbogatszych Polaków wciąż dominują przedsiębiorcy, którzy urodzili się w latach 50. i 60., a biznes zaczynali budować w okresie transformacji. Stery coraz częściej przejmują jednak ich potomkowie. W pierwszej dziesiątce zestawienia najbogatszych jest rodzeństwo Kulczyków: Dominika, która po podziale majątku pozostawionego przez Jana Kulczyka jest m.in. akcjonariuszką Polenergii, i Sebastian, który ma udziały m.in. w Ciechu i Autostradzie Wielkopolskiej. Wysoko notowany jest też Tomasz Domogała, rocznik 1985, kontrolujący m.in. giełdowy Famur i inwestujący w start-upy w ramach TDJ Pitango Ventures. Biznesowe stery przejął od ojca, Jacka, w 2010 r. Miliardowe aktywa ma rodzina Juroszków, do której należą deweloperski Atal i bukmacherski STS. Pierwszą firmą kieruje ojciec Zbigniew, a drugą syn Mateusz. Proces sukcesji wystartował też m.in. w grupie najbogatszego Polaka - Zygmunta Solorza. Przez cztery lata, do 2019 r., prezesem Cyfrowego Polsatu był Tobias Solorz, który teraz wraz z ojcem i drugim synem miliardera, Piotrem Żakiem, koncentruje się na nadzorze właścicielskim nad grupą.

Ekologiczny plan

Kontrola zakupów, którą przez pewien czas zajmował się nowy członek zarządu LPP, to dla spółki delikatny temat. Głośnym echem odbiła się sprawa z 2013 r., gdy w Bangladeszu zawalił się budynek fabryczny Rana Plaza, w wyniku czego zginęło ponad 1,1 tys. osób. W fabryce tej produkowano odzież m.in. na zlecenie LPP.

- Ta katastrofa wywróciła nie tylko nas, ale całą branżę. Chyba wszyscy przejrzeli na oczy, że tak nie można, i zaczęły się poważne zmiany. U nas bezpieczeństwo produktu i produkcji to pierwszy z czterech filarów strategii w zakresie ESG – mówi Marcin Piechocki.

Firma podkreśla też znaczenie bezpieczeństwa chemicznego produktów, ograniczenia wykorzystania plastiku i zarządzania budynkami w taki sposób, by zredukować emisję CO2.

- Jednym z naszych celów jest redukcja emisji CO2 o 15 proc. do 2025 r. W tym samym czasie zamierzamy też m.in. znacząco zwiększyć udział kolekcji bardziej przyjaznych środowisku i ograniczyć wykorzystanie zasobów naturalnych w procesie produkcji, co nie jest proste, bo współpracujemy z ponad tysiącem dostawców na całym świecie. Cele w zakresie ESG mamy raczej krótkoterminowe, żeby były realne i można było szybko ocenić, czy je dowozimy - mówi Marcin Piechocki.

Rodzinny charakter

Marek Piechocki przy tworzeniu formuły rodzinnej dla LPP inspirował się przykładami z Niemiec – takimi rodzinami, jak Quandt (właściciele BMW), Schwarz (stojący za Lidlem i Kauflandem) i Otto. Niektóre wprowadziły firmy na giełdę, a inne nie. Czy więc dla „rodzinnego” LPP giełda to dobre miejsce – a jeśli tak, to czy możliwy jest split akcji, który ułatwiłby wejście do spółki drobnym inwestorom i zwiększył płynność?

- Split akcji nie wchodzi w grę, nie mamy w ogóle takich planów. Uważamy jednak, że obecność na GPW jest korzystna dla spółki, choćby z powodu wymaganej przez giełdę transparentności. Nie mamy nic do ukrycia. Jesteśmy inwestorami długoterminowymi, wracamy do dywidendowego zwyczaju i uważamy, że LPP jest dobrą propozycją dla innych inwestorów długoterminowych – mówi Marcin Piechocki.

Założyciel i prezes LPP znany jest z chronienia własnej prywatności – media nie dysponują jego zdjęciami, podczas rzadkich wystąpień publicznych zastrzega, by go nie fotografować i nie nagrywać, nie pojawia się też na listach najbogatszych Polaków, bo formalnie kontrolny pakiet akcji w spółce ma posiadająca kilkunastu beneficjentów fundacja Semper Simul, a nie on sam. Czy wraz z przejmowaniem sterów w firmie przez drugie pokolenie coś się w tym zakresie zmieni?

- Podobnie jak tata cenię sobie prywatność. Lubię to, że mogę dojechać do pracy rowerem czy komunikacją miejską i nie chcę, żeby ktoś wytykał mnie palcami. Chciałbym też, żeby moje dzieci żyły normalnie. Więc nie, w kwestii publikowania wizerunku nic się nie zmieni – śmieje się Marcin Piechocki.

Analitycy nie docenili LPP

Tylko jeden z piętnastu analityków, zajmujących się akcjami LPP, uważa że akcje warte są więcej niż kosztują na GPW. Maksim Niekrasow z Goldman Sachsa wyznaczył cenę docelową na 13,6 tys. zł. To o 5 proc. więcej od kursu giełdowego. Średnia cen docelowych to niespełna 10 tys. zł , ale systematycznie idzie ona w górę. Analitycy Erste, PKO BP i Wooda uważają natomiast, że akcje są wyraźnie przewartościowane. Największym sceptykiem jest Konrad Grygo z Erste, który cenę docelową wyznaczył na 7,1 tys. zł, czyli o 45 proc. poniżej kursu z GPW.

W roku obrotowym 2021/2022 eksperci oczekują 11,6 mld zł przychodów spółki, wobec 7,85 mld zł w poprzednim roku. Zysk netto ma wynieść 628 mln zł.