Wciąż górą Nicea

Jacek Zalewski
opublikowano: 2008-06-16 00:00

Pół roku temu traktatowy komentarz — pisany na laptopie trzymanym na kolanach pięćdziesiąt metrów od grubej księgi, w której akurat składali podpisy prezydenci i premierzy — rozpocząłem słowami: „Statystycznemu obywatelowi Unii Europejskiej data 13 grudnia 2007 r. nie zapisze się w pamięci jako szczególnie ważna. Uroczyste podpisanie traktatu na wspaniałym dziedzińcu klasztoru Hieronimitów w Lizbonie było świętem głównie klasy politycznej, bo to jej posłuży reforma unijnych struktur i trybu podejmowania decyzji. Przyjmijmy jednak na wiarę, że wydarzyło się coś wielkiego i dla tych pociągających za lejce, i dla tych w zaprzęgu.”

I oto w miniony czwartek obywatele jednego z unijnych państw — małego, ale przewodzącego w tempie wzrostu — urwali się politykom z zaprzęgu. Przy frekwencji 53,13 proc., przeciwko ratyfikacji Lizbony wypowiedziało się 53,4 proc. głosujących Irlandczyków (czyli 862 415 osób), za było zaś 46,6 proc. (752 451). Czyli traktat przegrał nie o włos, lecz dość wyraźnie. Zszokowana Bruksela i unijna klasa polityczna roztrząsają powody — reprezentatywna dla tego nurtu jest zamieszczona obok wypowiedź Jana Kułakowskiego. Tymczasem główną przyczyną odrzucenia traktatu jest okoliczność, że Irlandia jako jedyne państwo nie mogła — z powodów konstytucyjnych — uciec od referendum! Notabene pytanie dotyczyło nie dosłownie ratyfikacji, lecz traktatowej poprawki do irlandzkiej konstytucji, co dodatkowo utrudniało przełamanie się do głosowania „tak”. Przykład Irlandii — a także Francji i Holandii, które odrzuciły wcześniejszy traktat konstytucyjny — potwierdza rozwarcie nożyc między mrzonkami polityków a przekonaniami ludzi. Osobiście jestem gotów postawić duże pieniądze, że wszystkie unijne traktaty odrzuciłoby społeczeństwo Niemiec, tyle że w ogóle nie ma ono referendalnego głosu.

W czwartek zbiera się w Brukseli planowy szczyt Rady Europejskiej. Wpisane od dawna do porządku obrad sprawozdanie z przebiegu ratyfikacji Lizbony niespodziewanie przekształciło się z punktu technicznego w strategiczny. Kończąca przewodnictwo Słowenia przestawi miodową listę tych, którzy już zakończyli procedury, skażoną irlandzką łyżką dziegciu. Jak wiadomo, Polska ratyfikowała „prawie” — różnicę czyni brak końcowego podpisu prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W Brukseli załamani prezydenci i premierzy zapewne zalecą dokończenie ratyfikacji przez 26 państw, a potem referendalną powtórkę w Irlandii, tak jak było przy okazji traktatu z Nicei.

O, właśnie… Gdyby Lizbona została definitywnie przekreślona, to na długie lata przedłużyłby się byt Nicei, która Polskę ustanowiła — matematycznie niezasłużenie! — mocarzem w unijnym systemie głosów ważonych. A zatem, oceniając wpływ czwartkowego referendum na partykularny interes Polski — nie ma drugiego państwa w UE, które przez bratnią Zieloną Wyspę zostałoby pośrednio tak dowartościowane...

Jacek Zalewski