Własny biznes dla spokoju i wygody

Sylwester SacharczukSylwester Sacharczuk
opublikowano: 2013-11-08 00:00

Przedsiębiorczość: Rozwój? Zbyt ryzykowny. Innowacje? To stąpanie po kruchym lodzie. Ogromnej większości przedsiębiorców nie zależy na rozruchu biznesu. Wolą spokój

Wiele się mówi o innowacyjności, o potrzebie rozwoju i podnoszeniu wskaźników konkurencyjności polskich firm. Tymczasem kolejne badania pokazują, że przedsiębiorcy traktują to jako górnolotne hasła i idee, a w prowadzeniu biznesu kierują się zupełnie innymi pobudkami. Takie wnioski można wysnuć z badania Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości (PARP).

None
None

Instytucja podzieliła działające nad Wisłą firmy pod względem wskaźnika rozwoju, innowacyjności i zaawansowania technologicznego. Powstały cztery grupy — „liderzy”, „doganiający”, umiarkowani” i kategoria określona jako „lifestyle”. Niestety, w pierwszych dwóch grupach jest tylko co dziesiąty przedsiębiorca. Zdecydowanej większości zupełnie nie zależy na rozwoju swoich biznesów.

Minimum ryzyka

Aż 60 proc. mieści się w grupie pod nazwą „lifestyle”, która skupia firmy statyczne. To przedsiębiorstwa, które nie dbają o wzrost, ale wręcz się go boją. Są zapóźnione technologicznie i prowadzą niewiele inwestycji.

— Celem istnienia takich firm jest głównie przynoszenie dochodów właścicielowi. Chodzi o dochody na niewysokim poziomie, najczęściej przez samozatrudnienie. Są to głównie mikrofirmy, które najczęściej nie zatrudniają dodatkowych pracowników. Konkurują niskimi kosztami i mają w związku z tym najmniejszy potencjał wzrostu — opisuje grupę Miłosz Marczuk, rzecznik PARP.

Przedsiębiorcy z tej kategorii co do zasady nie wprowadzają w życie żadnych innowacji, ale raczej traktują je jak ryzyko. Boją się też kredytów i stawiają głównie na finansowanie z własnej kieszeni. PARP szacuje, że mamy w Polsce od 1,05 mln do 1,15 mln takich firm.

Ostrożni i stabilni

O połowę mniejsza i nieco lepiej rokująca jest grupa „umiarkowanych”. Inwestują rzadko, a jeśli mają na swoim koncie innowacje — to w skali lokalnej. — To firmy w przeważającej mierze tradycyjne o ugruntowanej pozycji, które osiągnęły już pewien zadowalający dla właściciela poziom rozwoju i udziału w rynku.

Firmy te rosną wraz z rynkiem, na którym działają — mówi tłumaczy Miłosz Marczuk. Najczęściej to rynek dojrzały, choć część podmiotów prowadzi działalność na rynkach schyłkowych, na których panuje duża konkurencja. W tego typu firmach też próżno szukać planów rozwojowych. Zatrudnienie jest stabilne, a jeśli wzrasta, to powoli.

Tacy przedsiębiorcy również decydują się głównie na finansowanie z własnych funduszy. Konkurują przeważnie niskimi kosztami lub relacją jakości do ceny. Na wzrost stawia zaledwie jeden na dziesięciu polskich przedsiębiorców. 7 proc. firm to podmioty określone przez PARP jako „doganiające” (z ang. catching-up). Ich głównym motorem wzrostu jest innowacyjność.

Nie boją się wdrażać najnowszych dostępnych na rynku technologii, najlepsi z nich inicjują działania B+R. Na polskim podwórku to prawie czołówka — poziomem rozwoju odstają jeszcze od najlepszych, a w międzynarodowym wyścigu się nie liczą. Takie podmioty działają głównie na młodych i dojrzewających rynkach. Najmniej liczna, elitarna grupa to „liderzy” — w tym gronie znajduje się zaledwie 3 proc. przedsiębiorców.

— To firmy, które znajdują się blisko światowej granicy technologicznej lub sami tę granicę wyznaczają. Stawiają na inwestycje w badania i rozwój, konkurują głównie jakością produktów i zyskują premię cenową z tytułu przynależności do liderów — opisuje grupę Miłosz Marczuk.

Liderom nie brakuje odwagi, nie mają obaw, aby wprowadzać istotnie ulepszone lub nowe produkty i wzornictwo. Ale jest ich tylko garstka.

Bez aspiracji…

Słabą aktywność i bojaźliwość polskich przedsiębiorców pokazują także raporty obrazujące rodzimą przedsiębiorczość na tle innych europejskich krajów. I tak według najnowszego badania Global Entrepreneurship Monitor nasz kraj jest w europejskiej klasyfikacji bardzo wysoko, jeśli chodzi o strach przed niepowodzeniem biznesu.

— W Polsce ten wskaźnik utrzymuje się na skrajnie wysokim poziomie i wynosi 58,7 proc. osób. Wśród krajów europejskich wyższy wynik ma tylko Grecja, ale ze względu na trudną sytuację finansową tego kraju jest to przypadek wyjątkowy. Co gorsza, negatywna tendencja w Polsce pogłębia się w ostatnim roku o kolejne 5 proc. — podkreśla dr Przemysław Zbierowski z Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach, jeden z twórców polskiej edycji raportu.

Polacy bardzo słabo rozpoznają szanse biznesowe w swoim otoczeniu. Wysokość tego wskaźnika w naszym kraju wynosi 20 proc., co daje dopiero 20. miejsce wśród 28 badanych europejskich krajów. Co ciekawe, polskie kobiety częściej niż mężczyźni dostrzegają biznesowe szanse (wskaźnik u pań wynosi 22,6 proc., a u panów — 18,2 proc.). Jak można się było spodziewać po powyższych danych, na tle innych krajów polscy przedsiębiorcy wydają się dużo mniej ambitni, jeśli chodzi o rozwój biznesu.

— Miarą tych aspiracji jest chęć tworzenia nowych miejsc pracy w ciągu najbliższych lat. Deklaracje polskich przedsiębiorców dotyczące wzrostu zatrudnienia są raczej ostrożne. Prawie 30 proc. z nich zakłada stworzenie co najmniej pięciu miejsc pracy, a połowa z tej grupy deklaruje powstanie dziesięciu nowych miejsc pracy i wzrost zatrudnienia przynajmniej o połowę w ciągu kolejnych pięciu lat. Ten wynik planuje Polaków w końcówce europejskiego rankingu — podkreśla dr Przemysław Zbierowski.

…i współpracy

I na koniec słowo o chęci do współpracy. Według europejskiego badania polscy przedsiębiorcy traktują ją jako zło konieczne. Mają świadomość, że bez niej nie będą w stanie przetrwać, ale z czasem — po okrzepnięciu na rynku — coraz bardziej się okopują i rezygnują z kooperacji.