Rynki towarowe ciągle dyskontują szybką wojnę, mimo zapowiedzi Goerge’a Busha, prezydenta USA, że może być dłuższa, niż niektórzy oczekują. Nadal mocno spada cena ropy naftowej i złota. Na pozór wygląda na to, że zwyżka indeksów będzie trwała. Na pozór, bo dowolna informacja w ciągu dnia może zmienić kierunek indeksów. Na przykład wczoraj od rana krążyła pogłoska, że wicepremier Tariq Aziz przeszedł na stronę USA. Taka informacja podana w czasie sesji wywołałaby duży wzrost indeksów. Za to informacja np. o podpaleniu pół naftowych wywołałaby duży spadek. Przećwiczyliśmy to na żywo w czasie sesji w USA. Podpalenie kilku szybów naftowych wywołało spadki indeksów. Wystarczyła jednak plotka o tym, że Saddam Husajn jest ranny (tak jakby ktoś realnie mógł coś na ten temat wiedzieć), by rynek ruszył do góry, a indeksy przeszły na plusy. Poza tym rozpoczęła się inwazja lądowa i mocniejsze bombardowania, a to inwestorów bardzo ucieszyło.
Inwestorzy otrzymali wczoraj sporo danych makro. Były złe. Bezrobocie wzrosło bardziej niż prognozowano. Indeks wskaźników wyprzedzających LEI spadł pokazując, że gospodarkę czekają ciężkie czasy. Mocno spadł indeks aktywności gospodarki w rejonie Filadelfii. Jak można się było spodziewać dane zostały zlekceważone, a inwestorzy wpatrywali się w informacje z frontu. Informacje, z których wiele jest po prostu elementem wojny psychologicznej. Nie ma żadnej możliwości, by móc stawiać wiarogodną prognozę na dowolną sesję w ciągu najbliższych kilku dni. Jest też problem weekendu. Będą trwały działania wojenne i może nadejść mnóstwo informacji zarówno korzystnych, jak i niekorzystnych dla rynków akcji. W tej sytuacji zawsze bierze górę ostrożność, co może wywołać korektę. Przypominam, że piszę niejako „w ciemno”, bo już noc z czwartku na piątek mogła przynieść jakieś istotne wydarzenia.
W Europie inwestorzy mieli wczoraj duży problem. Wyprzedzili wybuch wojny wzrostami, więc nie było sensu kupować akcji tuż po jej rozpoczęciu. Czekano na rozwój sytuacji z lekkim optymizmem, bo przecież wszyscy wiedzą, że USA muszą tę wojnę wygrać. Tyle, że nie wiadomo, jakie mogą się pojawić problemy. Nic dziwnego, że indeksy krążyły wokół środowego zamknięcia osuwając się przed sesją w USA i zamykając się na lekkich minusach.
Polski rynek nadal zachowywał się nieco lepiej od Eurolandu, ale zmiany były niewielkie. Informacja o tym, że konsorcjum CSC/Prokom zostanie zaproszone do udziału w przetargu na informatyzację Grupy PZU pomagała sektorowi TMT. Jednak Prokom nie zachowywał się tak dobrze, jak przedtem Softbank, bo analitycy już zakładali, że taka będzie decyzja PZU. Nie wyciągałbym z zachowania rynku żadnych wniosków, chociaż coraz bardziej wydaje mi się, że mamy do czynienia z akumulacją akcji.
Dziś rynki otrzymają dane makro z USA, ale omawiam je jedynie z obowiązku, bo wpływ na ruchy indeksów będzie żaden. O 14.30 dowiemy się jaka w lutym była inflacja. Prognoza mówi o wzroście o 0,5 proc. (bazowa o 0,2 proc.). O 8.00 dowiemy się jak wyglądała inflacja w cenach producentów (PPI) w Niemczech (prognoza + 0,5 proc.), a o 8.50 CPI we Francji (prognoza +0,7 proc.). O 12.00 na rynek dotrze raport o zamówieniach fabrycznych w Niemczech (prognoza + 3,0 proc.).
W czwartek rozpoczął się szczyt Unii Europejskiej. Zachowanie przywódców UE i przebieg wojny z Irakiem ciągle są elementami niepewności. Skoro czekaliśmy na wybuch wojny prawie tego nie wyprzedzając, to najwyższy czas na wzrost. Nie jest to jednak wcale takie proste. Fundusze czekały tak długo, że mogą poczekać na rozwój sytuacji na froncie — mają zawsze dużo akcji w portfelu. Jedno jest pewne: wzrosty nastąpią nagle i bez ostrzeżenia. Dlatego nie dziwię się, że nie nastąpiły wczoraj. To byłoby po prostu zbyt oczywiste. Wczorajszy wzrost nie jest bowiem tym, czego możemy oczekiwać, kiedy fundusze podejmą decyzję. Skoro jednak popyt ma zaatakować z zaskoczenia to dzisiaj byłaby najlepsza okazja. Patrzmy na obrót i poziomy techniczne. Jeśli opory będą pękały, a obrót rósł to jest szansa na przełom. Czekamy na ruch rynku.