Wiceminister gospodarki Adam Szejnfeld zapowiedział, że do końca tego roku wejdzie w życie tysiąc przepisów, które rozszerzą wolność gospodarczą i zmniejszą biurokrację. Wygląda na to, że wiceminister nie rezygnuje ze starań o pakiet, którego stał się patronem. Można podziwiać determinację, ale trudno wyzbyć się wątpliwości — pakiet to 21 ustaw, z których ledwie jedna czwarta została przyjęta przez Sejm. Lada moment zaczną się zaś parlamentarne wakacje.
Obecny rząd nie jest pierwszym który walczy z biurokracją, miejmy jednak nadzieję, że rezultaty owej batalii będą znacznie lepsze niż jego poprzedników. Dotychczas bowiem było tak, że im bardziej rząd walczył z biurokracją, tym cięższe życie mieli przedsiębiorcy. Teraz walkę podjęto na dwóch frontach — w rządzie o nowych przepisach myśli Adam Szejnfeld, w parlamencie stare przepisy chce likwidować Janusz Palikot. Słuchając wypowiedzi obu polityków, można odnieść wrażenie, że trwa między nimi licytacja. Czy Szejnfeldowi uda się więcej korzystnych dla przedsiębiorców przepisów wyprodukować, czy Palikotowi posłać do kosza te niekorzystne. Brakuje tylko, by minister gospodarki stanął na stertach uchwalonych ustaw z pakietu dla przedsiębiorczości, na wzór swojego partyjnego kolegi z Sejmu.
Przedsiębiorcy mogą mieć jedynie nadzieję, że tym razem nie pogubią się w gąszczu przepisów, nad którymi pracuje resort gospodarki. Sęk w tym, że dotychczas rządowe działanie Szejnfelda, oraz parlamentarne Palikota sprawiają wrażenie wojny partyzanckiej. Obaj politycy pracują nad tysiącami przepisów, ale jak na razie rezultaty tych działań nie składają się w jakąś spójną całość. Być może weszło w życie jeszcze zbyt mało fragmentów tej legislacyjnej układanki, byśmy mogli zobaczyć obraz całości. Doświadczenia poprzednich gabinetów uczą jednak, by patrzeć rządowi na ręce, bo może się okazać, że — jak w piosence Wojciecha Młynarskiego — kawałki układanki nie pasują do obrazka.
Adam Sofuł