Tekst pochodzi z magazynu "Puls Biznesu Weekend" - pobierz cały magazyn>>
Bramkarz to jedyna pozycja, o którą selekcjoner reprezentacji Polski Franciszek Smuda jest w miarę spokojny. Produkcja fachowców od gry rękami stała się w ostatnich latach polską specjalnością. W kadrze Jerzego Engela gwiazdą był Jerzy Dudek, u Pawła Janasa i Leo Beenhakkera brylował Artur Boruc – właściwie jedyny pozytywny bohater przegranego mundialu w Niemczech i finałów mistrzostw Europy w 2008 roku. Ale fatalna gra Boruca w eliminacjach mundialu w RPA, a potem kłótnia z nowym trenerem kadry nikogo z kibiców specjalnie nie przeraża. Objawił się Wojciech Szczęsny, któremu fachowcy w Anglii już na starcie wróżyli, że dorośnie do klasy Petera Schmeichela. Młody bramkarz Arsenalu roztropnie odpowiadał, że wolałby być porównywany do legendarnego Duńczyka nie teraz, ale pod koniec kariery. Nikt go jednak nie słuchał.
Wydaje się „skazany na wielkość”, zwłaszcza po ostatnim sparingu z Niemcami, kiedy dokonywał cudów w bramce. W karierze Wojtka wszystko potoczyło się błyskawicznie. Już w 2006 roku 16-letni wychowanek stołecznej Agrykoli został zatrudniony przez angielskiego potentata, ówczesnego finalistę Ligi Mistrzów Arsenal Londyn. Na jednym z pierwszych treningów francuski mistrz świata i Europy Thierry Henry powiedział mu: „Cieszę się, że kiedy ty dorośniesz, ja już skończę karierę”. Dwa lata później Wojtek podpisał pierwszy zawodowy kontrakt, a po kolejnych dwóch zadebiutował w Premier League w hitowym starciu z Manchesterem United. W „Teatrze Marzeń” na Old Trafford gospodarze dostali karnego. Piłkę na jedenastym metrze ustawił Wayne Rooney. Wobec 75 tysięcy wrogich kibiców 20-latek z Polski, który w poprzednim sezonie grał jeszcze w trzeciej lidze, podszedł do najjaśniejszej angielskiej gwiazdy i coś jej szepnął do ucha. Po chwili Rooney kopnął piłkę metr nad poprzeczką. „To, co mu powiedziałem, było dowcipne, ale miał prawo dać mi po twarzy” – wyjaśnił Szczęsny. Przy niedawnym, kolejnym pojedynku z Rooneyem Wojtkowi nie było już do śmiechu. Szczęsny puścił osiem goli i nawet gdyby przy żadnym nie zawinił, dla bramkarza jest to głębokie upokorzenie. Zrehabilitował się już kilka dni później w starciu kadry z reprezentacją Niemiec. Swoimi paradami przyćmił nawet wielkich rywali, a wychwalany przez dziennikarzy dowcipnie zauważył, że miał może ze trzy dobre interwencje, bo poza tym Niemcy strzelali prosto w niego.
Na pytanie, kto jest najlepszym bramkarzem w Polsce, odpowiedział jednak: Wojciech Szczęsny. Nadmiar pychy? Kiedyś zagadywany o to samo wymieniał Boruca, za co wściekał się na niego selekcjoner. W końcu uznał, że nr 1 jest ten, kto stoi w bramce reprezentacji. Nad skromnością syna czuwa ojciec Maciej Szczęsny. „Ma taki młotek, gdyby zaszumiało mi w głowie, puknąłby mnie w nią tak, żeby zabolało” – mówi Wojtek, przestrzegając samego siebie. Kilka lat temu w jednym z pierwszych wywiadów przedstawiał się tak: „Bezczelny jestem, to wiadomo, w końcu nazywam się Szczęsny. Takim mnie zrobił mój tatuś. Nie potrafię jednak posunąć się tak daleko jak on, by dać rywalowi po gębie lub krytykować swoich trenerów. Może nauczyłem się na jego błędach?”.
Ojciec Wojtka Maciej Szczęsny to jedyny polski piłkarz, który zdobywał tytuł mistrza Polski w czterech różnych klubach (Legii, Widzewie, Polonii Warszawa i Wiśle Kraków). Zawsze uważano go za wielki bramkarski talent, ale też odludka. Poszukując własnego miejsca w polskiej piłce lat 80. i 90. przeżartej patologiami na czele z korupcją, kilkakrotnie rzucał się z pięściami na kolegów z drużyny, bo uznał, że sprzedali mecz. Nie odpuszczał też sprzedajnym sędziom ani pseudokibicom, którzy go obrażali. Zaatakowany po meczu jednemu z nich złamał nos. Nie był lubiany w środowisku, które otwarcie krytykował. W reprezentacji Polski zagrał zaledwie siedem razy, tylko raz o punkty eliminacji mistrzostw Europy ze Słowacją wygranym 5–0. Ostatni raz wystąpił w sparingu z Niemcami w Zabrzu przegranym 0–2 we wrześniu 1996 roku. Grał w Lidze Mistrzów z Legią i Widzewem, ale nigdy nie dostał zgody na wyjazd do zagranicznego klubu, co też przyczyniło się do opinii, że nie zrobił kariery na miarę talentu. Może tragiczna śmierć córki uczyniła z niego ekscentryka? Wydaje się jednak, że wszystko, czego los poskąpił Maciejowi, chce oddać jego synowi.
Wojtek został bramkarzem nr 1 w kadrze, zanim skończył 21 lat. Z wywiadów ze Smudą łatwo wyczytać, że bez mrugnięcia okiem wystawi go do bramki na Euro 2012. Z pozoru toczy się rywalizacja z Łukaszem Fabiańskim (Arsenal), Tomaszem Kuszczakiem (Manchester), Przemysławem Tytoniem (PSV Eindhoven) czy Grzegorzem Sandomierskim (Genk), ale Szczęsny ma nad rywalami kolosalną przewagę. Akurat w tym względzie kibice zgadzają się z selekcjonerem, uważając, że na mistrzostwach Szczęsny będzie nie tylko jednym z jedenastu graczy drużyny, ale wręcz jej zbawicielem. Najmniej zwariowany na punkcie Wojtka wydaje się jego ojciec. Maciej zawsze chciał, by chłopak robił karierę na własne konto. Gdy był powoływany do reprezentacji młodzieżowych, ojciec dzwonił do trenerów, prosząc, by nie było taryfy ulgowej. Maciej zrezygnował z posady asystenta Smudy do spraw bramkarzy, by sytuacja była czysta. Unika wywiadów, uznając, że jego historia nie powinna przysłaniać dokonań Wojtka.
Z jeszcze większą czułością mówi o drugim synu Janku, który też grał w piłkę, ale nie zrobił kariery. Wyznał nawet kiedyś, że jego rozwód z matką chłopców większą krzywdę wyrządził właśnie starszemu synowi. W jednej z rozmów dawno temu Maciej zwierzył się również z tego, jak przeżył rozstanie z synem, gdy ten w 2006 roku wyjeżdżał do Londynu pierwszy raz. Pożegnali się na Okęciu. „Powiedziałem mu tylko, że jak przejdzie przez bramkę lotniska, to nie będę mu machał, bo się rozkleję. Poszedłem do samochodu, usiadłem na krawężniku i zacząłem ryczeć. Siedziałem i ryczałem, że syn mi wyjechał”. Wojtek dowiedział się, że Polska i Ukraina dostały organizację Euro 2012, gdy był w angielskiej szkole. I dopiero ktoś z kolegów podczas przerwy w zajęciach uświadomił mu, że będzie miał wtedy już 22 lata. Wystarczy na bohatera?
