Wraca koniunktura dla wideopiratów
Legalni dystrybutorzy kaset stracili 25 mln dolarów
POLAK POTRAFI: Część dystrybutorów koduje swoje taśmy. Złamanie takiego zabezpieczenia nie stanowi dla naszych piratów problemu. Żadnej kasety nie da się w pełni zabezpieczyć, łamane są nawet najlepsze kody — narzeka Lech Warecki, wiceprezes sieci wypożyczalni Hollywood Video. fot. Borys Skrzyński
Liczba pirackich filmów na rynku wzrosła w stosunku do 1996 roku o połowę. Nielegalne kopie trafiają głównie do małych wypożyczalni i prywatnych mieszkań. Często powstają w kinach.
Polskie piractwo audiowizualne ma swoje korzenie jeszcze w drugiej połowie lat 80. Tak jak i dzisiaj kwitło głównie na bazarach. Do roku 1992 walczyła z nim instytucja o nazwie RAPID. Jej pracownicy byli dosyć skuteczni, jednak postawiono im zarzut korupcji. Sprawa obiła się o Sejm. RAPID rozwiązano.
Z nielegalnym kopiowaniem filmów walczył przez dwa lata Komitet Kinematografii. W 1994 roku weszła w życie ustawa o prawie autorskim. Od tego momentu, do dzisiaj z wideopiratami walczy Fundacja Ochrony Twórczości Audiowizualnej (FOTA). Tymczasem rynek wideo przeżył wielką rewolucję. Pojawiły się nowe stacje telewizyjne. Do łask widzów wróciły kina. Wszystko razem złożyło się na sporą redukcję pirackiego rynku. Niestety, dzisiaj piraci złapali oddech i ponownie ruszyli do natarcia. W ciągu dwóch ostatnich lat ich udział w rynku wzrósł o 20-30 proc.
Po godzinach
Ostatnio jednym z głównych źródeł pirackich kopii filmowych były kina.
W trakcie seansu robiono je za pomocą kamer wideo.
— Teraz seanse wynajmuje się od operatora po godzinach pracy kina. Najczęściej bez wiedzy właściciela. To daje większą swobodę działania — mówi Mariusz Kaczmarek, dyrektor generalny FOTA.
— Technika realizacji kinowej wersji pirackiej jest już dzisiaj dużo lepsza. Przede wszystkim przestępcy używają kamer cyfrowych. Poza tym stosują tzw. metodę lustra, by zmniejszyć format ekranu. W efekcie powstaje dużo lepsza jakość obrazu — opowiada Lech Warecki, wiceprezes sieci wypożyczalni Hollywood Video.
— Kiedyś bileter nie dostrzegał wnoszonej kamery. Obecnie to raczej niemożliwe. Odpowiedzialność załogi kina za tego typu przestępstwa jest wysoka. Operator może zostać zwolniony i dostać wilczy bilet — komentuje Zbigniew Żmigrocki, prezes Stowarzyszenia Kina Polskie (SKP).
Jego zdaniem, nielegalne kopie filmów powstają jeszcze przed ich ukazaniem się na ekranach. Dzieje się to gdzieś na etapie przygotowania filmu do wejścia na rynek. Na przykład podczas obróbki dźwiękowej.
— Film dla dzieci pt. „MulanŐŐ widziałem na Stadionie X-lecia przed premierą kinową. Nie mógł być zatem skopiowany w kinie — tłumaczy prezes SKP.
Według fachowców, nielegalne taśmy docierają do nas również z zagranicy, bywają też nagrania z płatnych telewizji.
Pirackie filmy trafiają głównie do prywatnych mieszkań i wypożyczalni. Duże sieci ich nie kupują, tylko małe podmioty.
— Jest to grupa małych wypożyczalni, które z założenia działają nielegalnie — twierdzi Mariusz Kaczmarek.
— Kupujemy towar tylko od legalnych dystrybutorów. Przy skali naszej działalności, po prostu nie możemy sobie pozwolić na piractwo — zapewnia Lech Warecki.
Cmentarze i komisariaty
Na razie nikt dokładnie nie badał rynku audiowizualnego w Polsce. To oczywiście dodatkowo utrudnia określenie strat ponoszonych z tytułu piractwa. Jedynymi danymi dysponuje FOTA. Według niej, nielegalne kasety stanowią około 30 proc. rynku, starty szacuje się na ok. 25 mln USD. Dyrektor fundacji podkreśla jednak, że są to tylko dane szacunkowe. Opierają się głównie na statystykach policyjnych. By je bardziej uwiarygodnić, fundacja stara się pomagać organom ścigania.
— Organizujemy dla policji szkolenia i seminaria z zakresu piractwa audiowizualnego. Dysponujemy też grupą biegłych sądowych, którzy identyfikują czasami producenta podejrzanej taśmy — wymienia Mariusz Kaczmarek.
A z producentami bywa różnie.
— Często opakowanie pirackiej kopii jest łudząco podobne do oryginału. Bywało, że używano też nazw legalnych dystrybutorów. Zmieniano jedynie ich adresy. Zazwyczaj były to adresy cmentarzy bądź komisariatów policji — śmieje się Lech Warecki.
W środowisku różnie się ocenia pracę jednostek zajmujących się ściganiem piratów. Zbigniew Żmigrocki jest z niej wyraźnie niezadowolony.
— Prokuratura i policja reagują tylko na nasze zgłoszenia. Same nie szukają przestępców. A wystarczyłoby odnaleźć np. lektorów. Przecież ich głosy są bardzo charakterystyczne i powszechnie znane — mówi Lech Warecki.