Elektorat Platformy Obywatelskiej i samego Donalda Tuska pewnie nie zrozumie, dlaczego odmówił on kandydowania na marszałka Sejmu. Byłby to wybór oczywisty dla całej Polski, w tym dla polityków i wyborców Prawa i Sprawiedliwości — srebrny medalista wyścigu prezydenckiego objąłby w naturalny sposób stanowisko konstytucyjnego zastępcy głowy państwa. Poza tym jeśli PO chodziło o przeciwdziałanie monopolowi PiS na władzę oraz o zrównoważenie koalicji zgodnie z wynikami wyborów — to trudno sobie wyobrazić na tym froncie mocniejszy przyczółek, jak marszałkostwo Tuska!
Dlatego z przykrością stawiam tezę, że za wczorajszą klęskę Platformy Obywatelskiej w sejmowej rozgrywce odpowiedzialność ponosi jej przewodniczący. Trzymanie się z uporem kandydatury Bronisława Komorowskiego na marszałka — który przecież spokojnie mógłby ponownie objąć resort obrony narodowej — także doprowadziło do wymknięcia się sytuacji spod kontroli, i to chyba obu skonfliktowanych „koalicjantów”.
Upojone zwycięstwem Prawo i Sprawiedliwość bez wstydu ostatecznie odkryło wobec całej Polski, jaka była cena ustalona przez Andrzeja Leppera za jego poparcie dla Lecha Kaczyńskiego w drugiej turze wyborów prezydenckich. Dzięki głosom wiernego mu klubu PiS, Lepper został wczoraj wybrany wicemarszałkiem Sejmu. I tak partia Kaczyńskich zanegowała wartości wpisane do jej nazwy.