Czasem taka, jaka dzieli artystę malarza od malarza pokojowego. Jest spora szansa, że pierwszego mało kto zrozumie, a drugiego mało kto doceni. Pewne natomiast jest to, że obaj potrzebują się nawzajem.
Pora najwyższa. Po pierwsze — na wiosnę, po drugie — na dobry film i po trzecie — na nowego Mercedesa klasy A. Obiecali wszystko. Jadę. Mercedes zaprosił na nie lada wyżerkę. Nowy mercedes w sosie z niezależnej produkcji filmowej, uważony na ogniu szanownego smoka. Słowem — premiera Mercedesa klasy A przy okazji festiwalu kina niezależnego Off Plus Camera w Krakowie.
I co? Chce się wyjść z kina? Owszem, bo krakowska opera oszczędziła na fotelach. Siedzenie boli. Cała nadzieja w tym, że na nowej klasie A nie oszczędzali. Ale cichutko. Zaczyna się. Gala otwarcia Off Puls Camera.
Przed wejściem czerwony dywan (tak, tak, spacerowałem), zdezorientowani fotoreporterzy (tak, tak, robili mi zdjęcia), masa niezależnych twórców (po butach ich poznawałem), trochę gwiazd i z siedem tuzinów sponsorów (tak, tak, komercyjnych). Ale to nieważne. Kurtyna w górę.
Twarde stołki
Witamy Państwa bla, bla, bla, bardzo nam miło bla, bla, bla etc. To już piąta edycja naszego festiwalu, dowcip w tle itp. Mównica, pani wiceprezydent miasta Krakowa i… konkursy sponsorów. Czad. A niezależność?
— Spokojnie, będzie — poinformował mnie sąsiad z fotela obok.
Po dwóch godzinach z okładem niezależności nadal brak. Nie ma też sąsiada. Zrezygnował. Ja nie. Czekam.
Po prawie trzech godzinach od startu — jest. Niezależność w pełnej krasie. Film w reżyserii zwycięzcy pierwszej (tej sprzed pięciu laty) edycji Off Plus Camera — kudłatego gościa o sympatycznej twarzy, czyli Amerykanina Azazela Jacobsa. Niestety, słabo pamiętam tytuł (był o nadwadze i pidżamie), słabo pamiętam też puentę.
Przysnąłem. Wyczerpały mnie sponsorskie konkursy, mówki i twarde siedzisko. Wstyd mi? Umiarkowanie. Nie jestem fanem ambitnego kina, choć wolę określenie, że jestem od niego… niezależny.
Jestem fanem samochodów, a na razie nic o nich nie mówią. Nie przespałem jednak — na szczęście — krótkiego wystąpienia Azazela Jacobsa.
— Wracając tutaj, czuję się jak pięć lat temu — mówił ze sceny uśmiechnięty gość z czupryną w stylu afro.
Trzeba zaznaczyć, że jego pierwsza wizyta w Krakowie wiązała się z nieziemskim zaskoczeniem. Przekonany był bowiem, że jego nagroda to dyplom, zaszczyt i sto dolarów. Dyplom był. Zaszczyt — owszem. Stu dolarów nie dali. Dali sto tysięcy euro. Czy nowa klasa A zaskoczy mnie jak Azazela zaskoczył czek?
Spadkobierca łosia
Zaczynamy test łosia. Wszyscy, którzy wiedzą, o co chodzi, już się trzymają. Tym, którzy jeszcze sobie nie przypomnieli, radzę: złapcie się czegoś. Może być niebezpiecznie.
Mercedes klasy A to auto ze wszech miar zasłużone. Przede wszystkim dla edukacji. No bo kto by dziś mówił to teście łosia, gdyby nie ono? Gdy w 1997 r. debiutująca klasa A nie zaliczyła tego testu (ominięcie przeszkody przy około 60 km/h), ówczesnym dyrektorom ze Sttutgartu nie było do śmiechu. Słowo „nie zaliczyła” jest dosyć delikatne.
Auto podparło się lusterkiem bocznym i wycięło pięknego orła — i to w trzy dni po rynkowej premierze! Ryzyko, że miliony zainwestowanych w produkcję deutsche marek zeżre łoś, skutecznie spędziło uśmiech z dyrektorskich warg. Do historii przeszły słowa, które wygłosił wtedy Jurgen Schrempp, szef koncernu.
— Nie chcemy produkować auta, o którym już dziś wiemy, że można by je produkować lepiej — wyznał skruszony. Klasę A — decyzją skruszonego szefa — wycofano z produkcji.
Co się działo na piętrach mercedesowskiego biurowca możemy sobie tylko wyobrazić. Chociaż może lepiej sobie nie wyobrażać? Produkcję wstrzymano na trzy miesiące.
Tym samym dano czas inżynierom (zapewne wcześniej wychłostanym) na poprawienie błędów. Mieli udoskonalić konstrukcję i wyeliminować wszelkie niedoskonałości stanowiące zagrożenie dla bezpieczeństwa — tak podróżnych, jak i łosi. W lutym 1998 r. ruszyła sprzedaż zmodernizowanego auta.
Zmieniono nastawy zawieszenia, stabilizatory, amortyzatory, rozmiar obręczy kół i ogumienie. Niżej zawieszona i zdecydowanie utwardzona, otrzymała również w standardzie system stabilizacji toru jazdy ESP, co na owe czasy (jak i przez kilka następnych lat) w autach tego segmentu było ewenementem.
Zmiany przyniosły zamierzony efekt — samochód zdecydowanie lepiej się prowadził i bez kłopotu ominął „łosia”. No i zaczął się sprzedawać. Gdy w 1997 r. pierwsza generacja klasy A walczyła z prześladującym ją łosiem, była wyjątkiem na rynku.
Ciekawą alternatywą i to znanego producenta. Krzyżówka hatchbacka i MPV dosyć sprawnie opakowana w dynamiczną linię przekonała do siebie nawet poruszonych przegranym spotkaniem z łosiem klientów. Odwieczny rywal — BMW — nie oferował niczego, co mogło być alternatywą.
Sprzedaż mercedesów rosła. Gdy jednak w 2004 r. na parkiety salonów wjechała druga generacja klasy A, klienci znali już BMW 1. Jego długa maska i małe gabaryty naprawdę się podobały, a klasa A nadal inwestowała w „mikrovanowatość”. BMW 1 się rozpanoszyło. A dla Mercedesa oznacza to jedno. Wojnę. Na modele oczywiście.
Zaszczyt z zaskoczenia
Linia frontu? Polska. Przyczółek? Kraków. Działo? Klasa A. Ale jaka! Niemcy to jakoś lubią Polskę. Historia uczy, że nawet bardzo. Tym razem jednak docenili nas jako klientów. Znaczy zaszczyt, nie inwazja.
Kraków wybrali na pierwszy publiczny pokaz nowego modelu (wcześniej pokazali klasę A tylko na genewskiej wystawie motoryzacyjnej w marcu 2012 r.). I co? Kraków oniemiał. Serio! Nikt nic nie mówił — patrzył.
Szczęki — na wzór tej Azazela Jackobsa — blisko posadzki. Oczy w słup. W kącikach ust ślina. Po mikrovanie nie ma śladu. Krakowskie słońce oświetla sylwetkę mogącą (jak kompakt z kompaktem) stanąć w szranki z BMW 1 i nie mającą nic wspólnego z poprzednikiem.
W ramionach szeroka, z twarzy ostra, ze spojrzenia zalotna. I ten zadek, nieco opuszczony jak u (nomen omen) owczarka niemieckiego. Słowem: kompakt na miarę Mercedesa.
Auto jest teraz dłuższe o 487 mm (4292 mm), szersze o 15 mm (1780 mm), ale obniżona linia dachu powoduje, że niższa (o 163 mm) karoseria wygląda superatrakcyjnie. I tu klapa. Szans na pojeżdżenie nie ma. Można za to iść do kina. To idę.
Film? Jaki film? Dwie godziny w ciemnej sali to doskonały czas na kilka przemyśleń. Dotyczących tak kina niezależnego, jak i niezależnej motoryzacji. Fakty: nowa klasa A wygląda powalająco. Pod maskę trafi aż sześć silników. Trzy benzynowe (113, 154 i 208 KM) i trzy diesle (107,134 i 168 KM).
Motory będą współpracowały z nową 6-biegową przekładnią mechaniczną lub dwusprzęgłową skrzynią zautomatyzowaną 7G-DCT. Wszystkie wersje nowej klasy A są seryjnie uzbrojone w funkcję ECO start/stop. Będzie też klasa A w osławionej wersji AMG z 350-konnym silnikiem.
Teorie: nowa klasa A świetnie się prowadzi. To na razie wyłącznie teoria, bo pojeździć nie dali. Model ma też być prekursorem zupełnie nowej linii samochodów Mercedesa i planowanej ofensywy w segmencie kompaktowym. Cóż, to też teoria — pożyjemy, zobaczymy. Cena? Wyłącznie teoretyczna. Poznamy ją we wrześniu, gdy ma ruszyć sprzedaż.
Krakowski rynek szeptał coś, że od 100 tys. zł. Ocena: filmowa, jak na festiwal filmowy przystało (no i z uwagi na fakt, że w kinie siedzę). Jeszcze dziesięć lat temu panowało przekonanie, że jeśli ktoś robi film niezależny, to jest to koniec jego kariery. Teraz jest odwrotnie. Dla znanych aktorów role w produkcjach niezależnych to wyzwanie zawodowe. Chcą się sprawdzić i udowodnić, że potrafią grać nie tylko w głupich filmikach.
Podobnie w motoryzacji. Każdy, kto jeszcze 30 lat temu powiedziałby, że Mercedes będzie budował kompakty, trafiłby w kaftan. Dziś już prawie nie ma marek premium bez kompaktu w ofercie, tak jak nie ma festiwali kina niezależnego bez komercyjnych sponsorów. Ambitne kino potrzebuje mniej ambitnego wsparcia. Gdzie w tym wszystkim znajdzie się Mercedes klasy A?
Przecież jest i wysokobudżetowy, i masowy? Otóż nie. By kupić mały kompakt za bardzo duże pieniądze, trzeba patrzeć na auto sercem. Bo rozum zabierze cię do salonu Opla albo na premierę „Harry’ego Pottera”.
Telefon do Azazela
To jeden z najmniej udanych wyjazdów na premierę auta w mojej karierze. Po pierwsze — oślepiony urodą nowego samochodu nie mogłem skupić wzroku na żadnym filmie.
Po drugie — szycie brody po tym, jak wydzwoniła w krakowski bruk, po trzecie niedosyt — nie pojeździłem i po czwarte… pachnę jak mercedes! Tak — linia perfum Mercedes-Benz nie pozwoli mi zapomnieć, że 15 września powinienem stawić się w salonie z odliczoną gotówką w dłoni.
Na szczęście wiem, od kogo pożyczyć.
Azazelu, chyba nie przepuściłeś całej sumki? &