Gdy chcesz zarobić, najlepiej nic nie rób albo kieruj się zasadą: żyj szybko, umieraj młodo. Na taką wolność zaczął od jakiegoś czasu pozwalać rynek kolekcjonerskich zegarków, na którym ewidentnie odchodzi się od kultu takich wyglądających jak nowe, a liczących jednocześnie kilkadziesiąt lat. Jeśli wiekowy egzemplarz zachowałby się kompletnie nieużywany — owszem — miałby najwyższą wartość, ale zaraz po nim, w kolekcjonerskiej hierarchii, byłby ten przyniszczony, wyblakły i porysowany. Na ostatnim miejscu plasowałby się natomiast stale aktywny, ale wiecznie młody, wypielęgnowany jak telewizyjny gwiazdor, który traci oryginalność, bo jego rysy co sezon są restaurowane.



Zdrowy leseferyzm
Żeby zaobserwować jakikolwiek trend, potrzebna jest dosyć duża próba i zauważalna powtarzalność zjawiska, dlatego na niektórych rynkach tropienie tendencji może trwać latami. Tak właśnie bywa na rynku rzadkich zegarków, bo początki zainteresowania egzemplarzami w naturalnym stanie były widziane przez ekspertów już 5 lat temu, ale o jednoznacznym przełożeniu na ceny i inwestycyjną wartość mówi się dopiero od niedawna.
Wyraźnie zużyte roleksy, omegi czy patki weszły już na dobre do oferty najprężniejszych zagranicznych domów aukcyjnych, a Eric Wind, specjalista Christie’s, przekonuje już kolekcjonerów, że przełomowa tendencja może się nawet utrzymać w następnych dekadach. Dla wielu pasjonatów zwrot na rynku jest dramatyczny — przeznaczyli przecież sporo pieniędzy na profesjonalne restaurowanie i wymianę najdrobniejszych części, tymczasem na rynku rzadkością stały się akurat te zegarki, którymi w ogóle się nie przejmowano. Zarysowane stalowe koperty, wyblakłe tarcze i elementy, które w ciemności nie emanują już sterylną bielą, tylko są żółtawe, to zdaniem Erica Winda największe rarytasy.
Po części dzięki temu, że większość kolekcjonerów wykazała gorliwość w przywracaniu zegarkom młodego wyglądu, ale również w wyniku podejścia, które narodziło się w Japonii. W zgodzie z ideą wabi-sabi, wedle której niedoskonałości nie należy niczym tuszować, tamtejsi inwestorzy zaczęli kupować stare sportowe roleksy, wśród których największy entuzjazm budziły te z tzw. tropikalną tarczą — blaknącą przez lata z głębokiej czerni aż do jasnych odcieni brązu. Jeden z takich roleksów z początku lat 50. został wylicytowany w ubiegłym roku do 161 tys. USD (641 tys. zł). Kolor tarczy? Kawa z mlekiem.
Asymetria informacji
Przykładowego roleksa, za którego można byłoby kupić mieszkanie, na samym początku nabył pilot, żeby po kilku latach używania stwierdzić, że nie działa. Typ 8171 był wtedy jednym z najbardziej skomplikowanych i kosztownych w naprawie — wskazywał nawet fazy księżyca i dni w kalendarzu — dlatego właściciel postanowił po prostu go odłożyć. Przez lata, do niewodoodpornej jeszcze koperty dostawała się wilgoć, która w ciepłych warunkach doprowadziła do całkowitej zmiany barwy tarczy, a nawet do powstania osobliwych plamek — wszystko w cenie, jak się okazało, 161 tys. USD (641 tys. zł).
Jak wskazują eksperci, emocje są w dodatku tym większe, im model popularniejszy, dlatego oprócz roleksa pilota warto zwrócić uwagę przede wszystkim na Submarinera i Omegę Speedmaster, na które zadziałał tak prosty mechanizm rynkowy, że aż nikt się nie spodziewał. Modele są tak kultowe, że właściciele w naturalny sposób zatracali się w dążeniach do nieskazitelności, odświeżając nawet blask świecącego w nocy materiału — a tym samym wykreowali wyraźnie inwestycyjną niszę, bo zegarki kultowe, ale zaniedbane, zrobiły się rzadkie.
Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia, a w grudniu niezaprzeczalnie uszkodzona Omega Speedmaster z 1967 r. osiągnęła na aukcji cenę 30 tys. USD (120 tys. zł). Jak tłumaczą eksperci, dlatego że wśród speedmasterów z lat 50. i 60. prawie nie da się znaleźć takiego z niewypolerowaną kopertą.
Wartość omegi podniosła również wspomniana tropikalna tarcza, podobnie zresztą jak cenę patka — czyli zegarka osławionej marki Patek Philippe — którego gorzej zachowany model z 1944 r. osiągnął poziom 77,5 tys. USD (309 tys. zł), a to ponad dwa razy tyle, ile się spodziewano.
Mimo że szybkie umacnianie się tej tendencji może budzić wśród kolekcjonerów poczucie zmarnowanego kapitału, myśląc o zegarku do portfela aktywów, warto potraktować ją poważnie. Kiedy więc znajomy znajdzie przypadkiem na strychu wypłowiałego roleksa i stwierdzi, że do niczego się nie nadaje, niby bez powodu, można go przygarnąć. Na przykład w ramach badań, jak leseferyzm przeradza się w bezwzględny kapitalizm.