Martwicie się o zmiany klimatu, inwazję zjadliwych kleszczy i uwolnienie nowych wirusów z topniejących lodowców na Arktyce? Że emisje dwutlenku węgla z polskich elektrowni będą nas słono kosztować? Że nie dostaniemy europejskich pieniędzy, bo bronimy węgla jak niepodległości?
Nie martwcie się. W 2021 r. wszystko się zmieni. Oto cztery ważne powody, dla których Zjednoczona Prawica zmieni w tym roku nazwę na Zielona Prawica i postawi na ekoideologię.
Po pierwsze - Ameryka. Jedną z wielu zasług Donalda Trumpa było wycofanie Stanów Zjednoczonych z porozumienia paryskiego w sprawie zmian klimatu i usunięcie wielu przepisów dotyczących ochrony środowiska, wydanych w czasach Obamy. Miłą atmosferę współpracy Polski z USA w tym obszarze psuje objęcie władzy przez Joego Bidena. Demokrata nie tylko chce powrócić do porozumienia paryskiego, ale też zorganizować szczyt klimatyczny i ogłosić nowe, ambitne cele. Dla amerykańskiej przyjaźni Polska może zrobić wiele - nawet pokochać “eko”.
Po drugie - pieniądze. Komisja Europejska wygospodarowała miliardy na wsparcie odbudowy gospodarki po pandemii. Problem w tym, że odbudowa ma być przyjazna dla klimatu, co oznacza, że nowy węglowy blok, planowany w Puławach, nie pasuje, a obietnica neutralności klimatycznej w 2050 r. pasuje. Taką obietnicę złożyły już wszystkie kraje Unii oprócz Polski. Być maruderem? Lepsza awangarda! Dlatego Zielona Prawica obiecuje neutralność już w 2040 r. A pieniądze popłyną.
Po trzecie - język. Po kilku latach renesansu słowo „narodowy” traci moc, ale słowo „zielony” wydaje się godnym następcą. Sprawy związane z klimatem mają wpływ na wszelkie aspekty życia - od energetyki przez transport po rolnictwo. Dlaczego więc nie stworzyć Zielonej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego, Zielonego Koncernu Naftowego czy Zielonego Holdingu Spożywczego? Kwarantanna, oznaczająca pozostanie w domu zamiast wsiadania do samolotu, też może być zielona.
I wreszcie, zupełnie na końcu - siła nauki. Od 2015 r. słabnie głos wyborców, którzy kontestują wpływ człowieka na wzrost średniej temperatury planety. Janusz Korwin-Mikke zdania wprawdzie nie zmienia, ale kolegów ma coraz mniej. Drogę prawicy na tym polu obrazuje przejście od exposé premier Beaty Szydło, która w 2015 r. mówiła: „bezpieczeństwo energetyczne to zachowanie polskiego węgla jako źródła energii”, do exposé premiera Mateusza Morawieckiego z 2019 r., w którym słowa „węgiel” nawet nie wymówił. Po drodze Witold Waszczykowski, jako szef Ministerstwa Spraw Zagranicznych, wspomniał jeszcze o „chorobach”, z których Polskę trzeba wyleczyć: rowerzystach i wegetarianach, używających wyłącznie odnawialnych źródeł energii. Brzmi głupio? Czas na zmiany.
To jest szokująca prognoza w stylu ASZ, ale niech się spełnia.