Rząd codziennie zadłuża nas na ponad 150 mln zł
Zegar długu publicznego już tyka. Licznik ma uświadamiać społeczeństwo i być sumieniem rządu.
Warszawa od wczoraj ma nową atrakcję, którą warto pokazać zagranicznym gościom. W samym centrum miasta — u zbiegu ul. Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich — zawisł zegar odmierzający dług publiczny Polski. Licznik składa się z 12 cyfr — trudno za nimi nadążyć, bo wartość, którą pokazują, przyrasta w tempie ponad 150 mln zł na dobę. Dziś dług publiczny Polski to 724,3 mld zł.
— Obecny stan finansów państwa jest największym zagrożeniem dla rozwoju gospodarki. Nie można biernie patrzeć, jak narasta dług publiczny — tłumaczy Leszek Balcerowicz, który osobiście uruchomił zegar.
Ekonomista przewodniczy Koalicji na rzecz Zmniejszenia Długu Publicznego — inicjatywy obywatelskiej, która ma uświadamiać społeczeństwo, że państwo żyje na kredyt (a ten spłacać będą przyszłe pokolenia). W skład koalicji wchodzi Forum Obywatelskiego Rozwoju, PKPP Lewiatan, Polska Przedsiębiorcza, Samorząd Studentów SGH, Studenckie Forum BCC oraz Stowarzyszenie Polska Młodych.
Psy szczekają…
Twórcy inicjatywy nie ukrywają, że pomysł nie jest nowy. Podobny licznik — mierzący dług publiczny USA — wisi w Nowym Jorku. Zawiesił go w 1989 r. Seymour Durst — potentat w branży deweloperskiej na Manhattanie. Od 2004 r. można podobny zobaczyć w Berlinie. W kwietniu wielki zegar długu jeździł "na pace" TIR-a po Wielkiej Brytanii.
W Polsce również zegar długu już wcześniej tykał. Od roku można go śledzić w internecie, na stronie www.zegardlugu.pl.
— Cieszę się, że licznik bije już również w Warszawie, to świetna inicjatywa. Taki zegar powinien stać przy każdej ulicy w Polsce. Chciałbym, żeby ludzie zdawali sobie sprawę, jakie konsekwencje niesie dług publiczny — mówi Marek Łangalis, ekonomista i przedsiębiorca z Olsztyna, twórca licznika.
Internetowe strony odliczające rządowy dług są popularne na Zachodzie (patrz poniżej). Zwłaszcza w USA silny jest obywatelski ruch pilnowania poczynań fiskalnych rządu. Przedstawiciele organizacji typu "watchdog" (pies stróżujący) mogą raz w roku wystąpić przed Kongresem i przedstawić swój punkt widzenia. Podobny ruch zaczyna być widoczny też w Polsce. Inicjatywę Leszka Balcerowicza, poza partnerami z koalicji, jeszcze przed uruchomieniem licznika poparło wiele instytucji pozarządowych, m.in. Instytut Sobieskiego i Krajowa Izba Gospodarcza.
— Problem narastania długu istnieje i warto o nim mówić. Choć nie ukrywam, że mam inną wizję rozwiązywania tego problemu niż Leszek Balcerowicz — mówi Ryszard Bugaj, ekonomista PAN.
— Miejsce, gdzie wisi tablica, powinno być obowiązkowym miejscem zwiedzania przez rodziny z dziećmi. To dzieci będą spłacały dług, który zaciąga dziś rząd Donalda Tuska — dodaje Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP, wykładowca SGH.
…karawana jedzie dalej
Ekonomista również stara się pobudzić masową świadomość ekonomiczną. Ostro krytykuje rząd za nadmierne zadłużanie, porównując m.in. dług Donalda Tuska do długu zaciągniętego przez Edwarda Gierka. Uderz w stół, a nożyce się odezwą — niedawno w ciągu jednego dnia Rybińskiemu dostało się od premiera, ministra finansów i prezesa banku centralnego.
Idzie jednak za ciosem. Zapowiada stworzenie — jak sam to nazywa — miejsca dla ludzi, którzy chcą reformować kraj. O co chodzi?
— Będzie to projekt, dzięki któremu zmieni się sposób mówienia o reformach. Każdy, kto będzie miał pomysł na zmianę kraju na lepsze, będzie mógł go przedstawić i podyskutować w odpowiednim gronie. Na razie tyle mogę zdradzić. Wystartujemy do końca października — odpowiada enigmatycznie Krzysztof Rybiński.
Rząd zapewnia, że warczenie "psów stróżujących" przyjmuje ze spokojem.
— Zegar to ciekawa inicjatywa. Gdyby został zawieszony z inicjatywy Ministerstwa Finansów (MF), dedykowalibyśmy go wszystkim, którzy krytykują podejmowane przez rząd działania w celu ograniczenia naszego zadłużenia, oraz tym, którzy żądają zwiększenia wydatków budżetowych — mówi Magdalena Kobos z MF.
Parlamentarzyści Platformy Obywatelskiej też nie mają pretensji do ekonomistów.
— Stan zadłużenia państwa to obiektywny fakt, więc nie ma co się obrażać. Szkoda tylko, że profesor nie uruchomił licznika, kiedy wprowadzanie reform było znacznie łatwiejsze niż obecnie — mówi Krystyna Skowrońska, wiceszefowi Sejmowej Komisji Finansów Publicznych.
Rząd będzie się ślizgać po granicy bezpieczeństwa
Budżet zakłada poprawę dochodów, a dług ma nie przekroczyć
niebezpiecznych poziomów.
Rząd zajął się przyszłorocznym budżetem. Według projektu Ministerstwa Finansów, ma zamknąć się 40,2 mld zł deficytu. Dochody wyniosą 273,3 mld zł, a wydatki — 313,5 mld zł.
Dochody podatkowe mają wzrosnąć o 8,7 proc. w porównaniu z budżetem na 2010 r. Najszybciej (o 12,3 proc.) —w związku z podwyżką stawek — mają pójść w górę wpływy z VAT. Wolniej, choć i tak w przyzwoitym tempie, mają rosnąć dochody z CIT (6 proc.), PIT (5,8 proc.) i akcyzy (10,5 proc.).
— Założenia makroekonomiczne (zwłaszcza 3,5 proc. wzrostu PKB) są zbliżone do naszych prognoz, dlatego budżet można uznać za realistyczny — mówi Cezary Chrapek, ekonomista Citi Handlowego.
Pod obrady rządu trafiła też "Strategia zarządzania długiem publicznym w latach 2011- -2014". Główne przesłanie jest optymistyczne — poziom zadłużenia w relacji do PKB będzie niższy, niż rząd przewidywał jeszcze dwa miesiące temu. W 2010 r. wyniesie (według krajowej metodologii) 53,2 proc. PKB, w 2011 r. — 54,2 proc., a w 2012 r. — 54,3 proc. To ścieżka o prawie 1 pkt proc. niższa niż prognozowana latem. Nie przekraczamy więc progu ostrożnościowego 55 proc. PKB.
— Rząd będzie ślizgać się po granicy 55 proc. Najprawdopodobniej rzeczywiście uda mu się tej granicy nie przebić, ale ryzyko cały czas istnieje — mówi Dariusz Winek, główny ekonomista BGŻ.
Ryzykiem jest np. kurs złotego. Rząd zakłada średnio 3,9 zł za euro w 2010 r., 3,7 zł w 2011 r., 3,6 zł w 2012 r. i po 3,5 zł w 2013 i 2014 r. Jeśli prognozowane umocnienie nie nastąpi, dług będzie wyższy od zakładanego.