Żółć zalewa rynek sztuki

Weronika KosmalaWeronika Kosmala
opublikowano: 2016-08-22 22:00

Pod względem znaków dla Polaków typowa jest żółć. Jeśli już inwestować 10 tys. zł w kwiaty, najbardziej opłacalne są żółte

Na krajowym rynku sztuki są takie kategorie prac, których zawsze można się spodziewać w witrynie którejś z galerii. Inwestor wchodzi do tonącego w przykurzonych antykach saloniku i rozgląda się po ścianach — aż w którymś kącie znajduje żółte kwiaty oprawione w tradycyjną ramę. Wiedząc, że mistrzem lekko przyklapniętych różanych bukietów w tym kolorze był Alfons Karpiński, może pokazać rozeznanie, pytając, po ile martwa natura Karpińskiego. Z innego kąta galerii niezawodnie dobiegnie odpowiedź, że po kilka do kilkunastu tysięcy złotych — bez zaskoczenia, bo to jedna ze stabilniejszych lokat.

PRODUKT FLAGOWY:
PRODUKT FLAGOWY:
„Róże żółte” to znak rozpoznawczy Alfonsa Karpińskiego — w marcu wylicytowano je w Agrze-Art z 5 tys. zł do 8,5 tys. zł.
AGRA-ART

Boczny trend

W ubiegłym roku przeciętna cena żółtych róż Alfonsa Karpińskiego była na poziomie 9,6 tys. zł — za te malarsko dopracowane płacono kilkanaście tysięcy złotych, a kilka tysięcy złotych kosztowały mniejsze, bardziej szkicowe. W tym roku na 19 prac autora wystawionych na aukcjach 13 było z żółtymi różami — i chociaż podobne statystyki na rynku sztuki dowodzą zwykle ignorancji, w tym przypadku mogą pokazać, że w obiegu zdarzają się elementy względnie przewidywalne.

Rekordowy aukcyjny obrót malarstwem Karpińskiego odnotowano co prawda w 2012 r. i, według danych Artprice, z każdym następnym rokiem malał, ale przeciętna cena przez trzy ostatnie lata nie odbiegała od 20,5 tys. zł. W związku z tym, że rozgrzane do białości licytacje XX-wiecznej awangardy przyzwyczaiły nas do tego, że dobre malarstwo to takie, którego ceny układają się w stromo rosnący wykres, kwiatki Karpińskiego za 20 tys. zł mogą wydawać się trochę blade. To jednak pozorne, bo myśląc o długoterminowej lokacie, trudno przecież założyć, że tempo wzrostu wartości cenionych abstrakcji będzie się utrzymywało przez kilka lat, natomiast łatwo przyjąć, że na te najbardziej rozchwytywane potrzebne będzie raczej kilkaset tysięcy złotych, a nie kilkanaście.

Czynnik ludzki

Jak na większości rynków, stabilność cenowa żółtych róż wynika ze względnej stałości popytu. W porównaniu z zainteresowaniem sprzed paru lat nastrojowe bukieciki rzeczywiście nie są teraz przez kolekcjonerów rozrywane, ale nie zmienia to faktu, że na te najlepsze warsztatowo zwykle znajdzie się amator — a na obrazy zupełnie nietypowe, nawet więcej amatorów.

Skoro większość podaży to róże żółte i białe, a część to nagietki i astry, niewielki wycinek pozostaje na obrazy nieprzedstawiające kwiatów. Idąc tym tropem, najwyżej ceniony powinien być na rynku portret. Namalowany około 1940 r.

„Portret Pani Sch.” trafi na aukcję w warszawskim Rempeksie 24 sierpnia z ceną startową 35 tys. zł. Skrupulatny analityk stwierdziłby, że to wyżej od średniej, ale „Portret Pani Sch.” pojawił się w obiegu w zeszłym roku w marcu i został sprzedany za 54 tys. zł w Polswiss-Art — co właściwie nie powinno zaskakiwać, bo o tyle mniej więcej cenę obrazu podniósł namalowany człowiek. Dla entuzjastów korelacji — na dziesięć najdrożej sprzedanych prac Karpińskiego na aukcjach ani jeden nie miał na pierwszym planie kwiatów, a rekord 32 tys. GBP (159 tys. zł) ustanowiła w londyńskim Sotheby’s zalana ciepłym światłem scena z zatłoczonej kawiarni.

Value for money

Chociaż dla inwestycyjnej wartości urokliwość bukiecików czy portretowanych dam wydaje się nie mieć aż takiego znaczenia, rynkiem sztuki od zawsze rządziła prosta zasada: niezależnie od nazwiska autora, mniej regularne rysy i gorzej wymodelowane kwiatowe płatki trudniej się sprzedają. Stojąc więc w galerii i patrząc na znalezioną w rogu różaną kompozycję, nie pozwólmy sobie wmówić, że wszystkie martwe natury Karpińskiego są jednakowo świetne jak ta przed nami, o którą zresztą wielu już rozpytywało. Efekt, za który najbardziej się je ceni, to zwyczajna salonowa dekoracyjność i nieprzesadzony, wyczuwalny rodzaj melancholii.

Tak jak ciężko się spodziewać, że kwiaty będą wyciszone, tak w tym przypadku są — jaskrawe żółcienie mocno dojrzałych płatków zacierają się z mocno stonowanym tłem, a wszystko rozprasza się często w przygaszonym, ale połyskującym blacie. W tle jest ściana z jakimiś ramami i powieszonymi zegarami, ale na tyle rozmyta, że scena natychmiast robi się kameralna, jakby zastana. Jeśli dzieło z kąta galerii sprawia inne wrażenie, lepiej się jeszcze zastanowić albo chociaż próbować opuścić cenę.

Historycy sztuki rozwodzą się na okoliczność obumierających kwiatostanów o ciszy przemijania, ale inwestor nie musi być aż tak poruszony — Karpiński zresztą nie słynął z ckliwostek, tylko m.in. z zarobkowego podejścia i oszczędności. Malował w wyciskającym łzy romantyków Paryżu, ale na zimę wracał do Krakowa, mając świadomość wysokich we Francji kosztów ogrzewania.