Zrobiłem już ponad 30 tys. kilometrów

Małgorzata GrzegorczykMałgorzata Grzegorczyk
opublikowano: 2024-04-25 06:00
zaktualizowano: 2024-04-26 06:00

Bacówka i apetyt na dwie kolejne, koncerty, festiwale plus trzy firmy i kilka nowych projektów — Waldek Ochodek, czyli gazda Jaworzca, twierdzi, że tylko dzięki ADHD udaje mu się wszystko połączyć.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

PB: Podobno prowadzenie schroniska było pana marzeniem od zawsze?

Waldek, gazda Jaworzca: Jednym z wielu marzeń, choć bardziej bym to określił jako kryzys wieku średniego, gdy skończyłem 40 lat.

Wtedy zaczął pan chodzić po górach?

Nie, zaczęło się w podstawówce. Miałem niesamowitą nauczycielkę chemii, która zaszczepiła mnie tą miłością. Chodziłem po górach bardzo intensywnie, starałem się w nich spędzać każdy weekend. Do momentu objęcia bacówki. Teraz nie mam na to czasu i wypady są epizodami.

Co trzeba zrobić, żeby zostać dzierżawcą schroniska? Czego wymaga PTTK?

Schronisk jest 114 czy 118, w niektórych dzierżawcy zmieniają się często, w innych rzadko lub nigdy, albo gdy się zmieniają, to robi się afera ogólnopolska, jak teraz w Karkonoszach. W większości kadra mocno rotuje, więc trzeba trzeba śledzić strony internetowe, sprawdzać przetargi i wziąć udział. Taki jest standard, w moim przypadku było całkowicie inaczej.

O jakiej aferze pan mówi?

Samotnia. Po ponad 40 latach odchodzą gospodarze, bo zmieniły się kryteria PTTK. Trochę nieładnie. Schronisko będzie przystosowywane pod duży hotel, wejdzie duży gracz z dużymi pieniędzmi. Państwo, którzy je prowadzili, nie mieli takich pieniędzy. Schronisko to jest pewien stan umysłu, ale na pewno nie biznes.

Dlaczego w pana przypadku było niestandardowo?

To przede wszystkim była długa rozmowa z PTTK. Wiedziałem, że gospodarz, zresztą mój kolega, odchodzi, więc obiekt jest do wzięcia. Nie było chętnych, bo był mocno zdewastowany i wyeksploatowany. Do dziś się zastanawiam, w co się uderzyłem, że zrobiłem taki ruch. Jak patrzę na zdjęcia sprzed ośmiu lat, nie mogę uwierzyć. Przejmowałem schronisko bez dachu, bez okien, z taką ilością śmieci, że chyba patrzyłem na to przez kolorowe okulary. Długo ustalaliśmy umowę z PTTK — została zawarta na 10 lat z przedłużeniem na 20, z dużym planem inwestycyjnym obu stron. Realizujemy ten trudny projekt, współpraca nie jest łatwa, ale widzimy efekty.

Ile inwestujecie?

Mogę powiedzieć, ile zainwestowaliśmy z PTTK Bieszczadzkie Schroniska i Hotele przez osiem lat: 2 mln zł.

Inne schroniska też mają takie inwestycje?

Schroniska PTTK mają ten problem, że przez wiele lat były traktowane po macoszemu: były mocno eksploatowane, a słabo na bieżąco remontowane. Przez ostatnie 10 lat to się mocno zmieniło, bo zmieniło się też podejście PTTK. Uznało, że to jednak dobre obiekty, które zarabiają, więc dobiera sobie gospodarzy, którzy są w stanie nie tylko zarządzać i zarabiać, ale też inwestować. W ostatnich latach mocno zmienił się profil turysty. To już nie jest turysta plecakowy, któremu wystarczy kąt pod stołem, oczekuje dobrego łóżka, dobrego jedzenia oraz atrakcji po zejściu z gór.

Prowadzi pan bacówkę Jaworzec. Czym bacówka różni się od schroniska?

Bacówka to projekt, który stworzył Edward Moskała, wielki propagator turystyki w Karpatach. W latach 70. zakłady pracy wysyłały pracowników w góry. Brakowało więc miejsca dla turysty kwalifikowanego, który chodził z plecakiem. Edward Moskała wymyślił projekt budowy 40 bacówek w Karpatach z 24-30 miejscami noclegowymi, o niskimi standardzie, bez przeliczenia metrów na osobę. Udało się wybudować 11. Bacówka Jaworzec jest pierwszą w Bieszczadach, a trzecią w Polsce. Natomiast schroniska to duże obiekty, przeważnie znajdują się przy dużych szlakach, zapewniają nocleg, wyżywienie i sanitariaty, czego w bacówkach na początku nie było albo w bardzo ograniczonym stopniu.

W bacówce Jaworzec są 24 miejsca w głównym budynku i 14 w sąsiednim, latem 38 miejsc, a obłożenie przez 200 dni w roku wynosi 100 proc. Jak pan to zrobił?

Nie jesteśmy ewenementem. Są bacówki, jak Rycerzowa czy Maciejowa, które mają bardzo dobrych gospodarzy. Mają też ten duży plus, że są przy głównym szlaku. To jest i atut, i minus. Atut, bo można u nas odpocząć — do najbliższej miejscowości jest 3,5 km, nie mamy prądu stałego, mamy najciemniejsze niebo, mamy dolinę rzeki. Minusem jest to, że nie jesteśmy przy głównym szlaku. Dlaczego się udało? Myślę, że odpowiedzią są pomysł na obiekt i ludzie, z którymi współpracuję. Organizujemy mnóstwo koncertów, wydarzeń, wiążemy się z turystami, budujemy relacje, co powoduje, że ludzie do nas wracają. Nie mogę już powiedzieć, że nie mamy prądu, bo mamy prąd wszędzie z generatorów i fotowoltaiki, a za dwa lata już tylko z fotowoltaiki. Internet mamy o określonych porach. Nie jesteśmy już taką zapomnianą bacówką.

Wspomniał pan o ciemnym niebie jako atucie...

Tak, to bardzo ważne. Znajdujemy się jeszcze w strefie najciemniejszego nieba w Polsce. Dzięki Markowi Wójcikowskiemu poznałem jego walor: przyjeżdżają do nas ludzie, którzy obserwują to niebo, fanatycy, którzy potrafią to robić przez całą noc przy minus 5 stopniach. Niesamowite jest zobaczyć z własnej polany Saturna.

Jakie wydarzenia kulturalne pan organizuje?

Stworzyłem pięć festiwali, które odbywają się co rok. Największy to U Studni organizowany w okolicach 15 sierpnia. Jest z nami od początku, powstał w podziękowaniu dla turystów, że są z nami, od początku gra na nim zespół U Studni, dla którego przekazuję wielkie podziękowania. To największy festiwal, darmowy, na którym bywa nawet 1200 osób. Spotkanie muzyczne z Polą U Studni koncertujemy na polanie. Pozostałe festiwale odbywają się częściowo w środku, zwłaszcza jesienią i zimą, i są płatne. Poza tym gramy bardzo dużo koncertów — w zeszłym roku było ich 64, w sumie 94 wydarzeń. Jak na bacówkę, to bardzo dużo.

Pracuje pan jeszcze zawodowo, więc jak pan to wszystko robi?

Często nad tym się zastanawiam. Chyba mam wysokie ADHD i bardzo dobrych współpracowników. Mam trzy firmy, które zarabiają na to moje marzenie. Jaworzec nie jest dochodowy, ale daje mi fan. Jak ten domek w Karkonoszach, tylko z lepszą puentą. Jestem cały czas w ruchu. Dzielę czas między Bieszczady, Bielsko-Białą i ostatnio Warszawę. W tym roku zrobiłem już ponad 30 tys. km.

Co pan jeszcze planuje?

Bardzo dużo rzeczy. Od 14 miesięcy pracujemy z moim zespołem nad dużym projektem Bieszczady Bez Przesady. Tworzymy portal i papierowy kwartalnik kulturalny, który ma informować o wszystkich wydarzeniach. Bieszczady troszeczkę przegrywają z innymi regionami turystycznymi, bo nie mają dużych scen, term i tym podobnych atrakcji, ale jak się skomasuje wszystkie możliwości, okazuje się, że dzieje się sporo, tylko turysta musi o tym wiedzieć. Przymierzam się też do ewolucyjnego przejęcia kolejnych bacówek, żeby stworzyć trójstyk turystyki kwalifikowanej w wysokich Bieszczadach. Pracuję nad 50-leciem bacówki za dwa lata. Poza tym pracujemy nad książką o kobiecie Bieszczad, która przez wiele lat gospodarzyła w Chatce Puchatka, piszę książkę o Jaworzcu...

Chce pan przejąć kolejne bacówki?

Oczywiście. Od początku mówiłem, że chcę zostać gospodarzem wszystkich trzech bacówek w Bieszczadach, czyli bacówki Jaworzec, od której zacząłem, bo tam jest moje serce, bacówki PTTK Pod Rawkami i bacówki PTTK Pod Honem. Spokojnie czekam na przetargi. Mam zamiar je wygrać.

Szukaj Pulsu Biznesu do słuchania w Spotify, Apple Podcasts, Podcast Addict lub Twojej ulubionej aplikacji,

dziś: „Rzuć wszystko, jedź w góry!”

goście: Waldek Ochodek – gazda Jaworzca, Jerzy Kapłon – PTTK, Sławomir Grzelczak – trasygorskie.pl, Andrzej Przybyło – Grupa AB, Katarzyna i Marcin Głowaccy – turyści górscy