Ta historia to klasyczny przykład tego, jak nastoletnia fascynacja całkiem nieprzypadkowo przeradza się w biznes. I to dochodowy, bo roczne obroty Akademii Rocka, prywatnej szkoły oferującej w stolicy lekcje muzyki, sięgają już miliona złotych. To niezły wynik, zważywszy, że działa na rynku dopiero od siedmiu lat.
Przepis na sukces? Trzy sale — na Pradze, Mokotowie i Żoliborzu — w niepozornych budynkach (w środku jednak w pełni profesjonalne, m.in. z miękkimi ścianami tłumiącym dźwięk). Do tego pakiet instrumentów — od trąbek i saksofonów przez gitary i klawisze po perkusje. I jeszcze dwa najważniejsze składniki udanego biznesu w tej branży — doświadczona kadra i… pasja. To ostatnie przede wszystkim — pasja do muzyki. Poprawka: do muzyki rockowej. Bo twarde brzmienie to jest to, co najbardziej kocha Maciej Michniewicz, twórca i jedyny menedżer Akademii Rocka. Dziś — jak mówi — trudno mu jednak znaleźć granicę między pasją a pracą. — Zaczęło się od tego, że po prostu rzuciłem pracę w korporacji — rozpoczyna opowieść Maciej Michniewicz. Ale o stawianiu wszystkiego na jedną kartę — za chwilę.
Korepetycje z rocka
Zajrzyjmy najpierw do szkoły. 400 uczniów — to tylu, ilu mogłoby liczyć przeciętne stołeczne gimnazjum. Tylko że do Akademii Rocka zaglądają raczej po lekcjach. A znacznie częściej po pracy (nomen omen często w korporacjach), bo większość adeptów tej nietypowej szkoły to dorośli. Zresztą jedna z jej trzech filii, największa, mieści się w starym magazynie przy ul. Postępu na Mokotowie, czyli w samym sercu słynnego Mordoru, warszawskiego centrum korporacji.
— Bardzo często na zajęcia zapisują się do nas ludzie grubo po trzydziestce, kiedy ustabilizowane życie rodzinne i zawodowe pozwala w końcu na to, by pomyśleć o skrywanych pasjach — mówi Maciej Michniewicz. Oferuje im indywidualne korepetycje z rocka. Sam nie skończył szkoły muzycznej, choć kiedyś grywał w niejednej rockowej kapeli. Nigdy też nie był „panem od gitary” — też potrzebował mentora. — Muzyka? Nigdy nie sądziłem, że zwiążę z nią życie zawodowe. To było moje zajęcie po pracy, a pracę na pełen etat zacząłem już na studiach. Jeśli chodzi o muzykę, to przez długie lata byłem samoukiem — opowiada Maciej Michniewicz.
Na pierwszą lekcję gry na gitarze poszedł, gdy miał 20 lat. — Przez dwa lata z nauczycielem zrobiłem więcej niż przez poprzednie 13 w pojedynkę. To mi pokazało, że warto słuchać bardziej doświadczonych muzyków. Wtedy też zobaczyłem, że pasja rozwijana pod czyimś doświadczonym okiem może rozwinąć skrzydła. Mój pomysł na biznes narodził się jednak z zupełnie innych pobudek — mówi prezes Akademii Rocka.
Pan od gitary
Jakie to pobudki? Banalne. Wypalenie pracą w korporacji. Tak bardzo doskwierało, że siedem lat temu Maciej Michniewicz, dziś 33-latek, zagrał va banque. Rzucił etat w agencji marketingowej i ruszył w pogoń za białym królikiem, który wyczarował mu własną firmę. Miał biznesplan, ale czasu dał sobie niewiele — w lipcu złożył wymówienie z pracy, od września biznes miał ruszyć pełną parą.
— Zakładałem, że szkoła musi zacząć przynosić zyski najpóźniej w listopadzie — inaczej: totalne bankructwo. Odłożonych pieniędzy wystarczyło tylko na zainwestowanie w kadrę, sprzęt i salę, reszta była przeznaczona dla mnie, na utrzymanie się przez kilka miesięcy bez stałego dochodu — wspomina. Wyjść z szablonu nie było łatwo — studia, praca i… nagle bum!
Trzeba wszystko wywrócić do góry nogami. Udało się: królik zaprowadził znudzonego speca od reklamy, który dopiero co obronił pracę magisterską z socjologii (oczywiście temat zahaczył o muzykę rockową, pisał o odbiorze tego gatunku przez Polaków), do tego, na co od dawna czekał. Zarządza przedsiębiorstwem, które nieźle radzi sobie na bardzo konkurencyjnym rynku korepetycji muzycznych i wciąż się rozwija, m.in. w branży „incentive” (chce wyjść z ofertą imprez i pakietów motywacyjnych dla pracowników firm). Niedawno Maciej Michniewicz otworzył profesjonalne studio nagrań, które stwarza mu nowe możliwości.
A dwójka dzieci, które na chwilę przerwały jego długoletni romans z gitarą, podrosła na tyle, że stary, dobry instrument i próby z kolegami z kapeli mogą wrócić do codziennego grafiku. W końcu każdy artysta muzyk — żartuje biznesmen — dąży do tego, żeby nie pracować. — Ja nie potrafię wyznaczyć granicy między pasją a pracą — dodaje. Biznesem nadal zarządza sam — jak dyrygent orkiestrą.
Rock’n’biznes
Perkusja, gitara, bas, saksofon — tak, bez problemu wystarczy ich dla wszystkich podopiecznych Akademii Rocka. O bardziej klasyczne instrumenty, np. wiolonczelę, w szkole Macieja Michniewicza trudniej.
— Zawsze chodziło mi właśnie o rocka. Środowiska akademickie często traktują tę muzykę pogardliwie. Klasyka, jazz — tak. A rock to niby gorszy sort. W mediach też go dziś nie usłyszysz. Owszem, może stare rockowe zespoły, dorobek lat 70., od czasu do czasu archiwalny koncert Kazika na Żywo, ale nie przypominam sobie, żeby w ostatnim czasie jakaś stacja radiowa zaczęła promować młodego muzyka rockowego. A ja chciałem pokazać, że rock naprawdę budzi sympatię ludzi. Takiej szkoły, miejsca, gdzie można się nauczyć, jak gra się rocka profesjonalnie albo jak nagrać pierwsze profesjonalne demo, naprawdę brakowało — mówi właściciel szkoły.
I dodaje: — Po paru latach mogę powiedzieć, że kadrę mamy super. Nasi nauczyciele grają w zespołach Wader, Wilki, Wawamuuffin. Jeśli to jest taka liga, to z pewnością można powiedzieć, że mają coś do przekazania osobom, które do nas przychodzą. A dla muzyka stała praca, którą gwarantujemy, to jest coś. W tej branży żyjesz od koncertu do koncertu albo od płyty do płyty. Do Akademii Rocka przychodzą amatorzy albo samoucy. Żeby się zapisać na lekcje, nie trzeba mieć doświadczenia ze śpiewem czy instrumentem. Ba, akademia przyjmuje nawet „osoby, którym słoń nadepnął na ucho”. Najważniejszy jest zapał.
— Jeśli ktoś na muzykę może poświecić tylko godzinę tygodniowo, żeby po prostu rozerwać się po pracy lub odpocząć od dzieci — w porządku. Nie robimy mu kartkówek ani egzaminów na koniec roku. Ktoś np. może chcieć się nauczyć zagrać jednego covera na gitarze, żeby zaimponować rodzinie i znajomym na imprezie. Ale jeśli ktoś ma więcej zapału i chce się rozwijać muzycznie, to oferujemy mu wewnętrzne metody zaliczeń i stopnie, które może sukcesywnie pokonywać. To jest zawsze indywidualna decyzja klienta — mówi Maciej Michniewicz.
Większość lekcji odbywa się od poniedziałku do środy, bo końcówka tygodnia dla uczących tu muzyków to najczęściej czas koncertów. Godzinna lekcja wokalu z nauczycielem kosztuje 75 zł. Taka sama jest stawka dla nauki na gitarze, perkusji, basie, saksofonie i pianinie. Egzamin na certyfikat Akademii Rocka, dla bardziej ambitnych, kosztuje 90 zł. Szkoła oferuje też homerecording (nagrywanie w domowych warunkach) i produkcję muzyczną albo wynajem sali do samodzielnych ćwiczeń na perkusji.
Oferta ewoluuje — nowe studio nagrań pozwala np. zwiększyć liczbę propozycji dla firm. Co dalej? Akademia Rocka to już dość znane w Warszawie „ognisko muzyczne”, konkurujące z profesjonalnymi publicznymi i prywatnymi szkołami. Ale Maciej Michniewicz widzi na horyzoncie nowe pomysły na „biznes swój ogromny”. Na razie to jednak tajemnica. &
