Najważniejsze dla klimatu liczby z wczorajszego orędzia Ursuli von der Leyen, szefowej Komisji Europejskiej, był znane już od poniedziałku, dzięki półoficjalnym przeciekom. Przewodnicząca zapowiedziała, że aby Europa była pierwszym kontynentem neutralnym dla klimatu, musi zwiększyć cel redukcji emisji do 2030 r. z dzisiejszych 40 proc. do 55 proc.

— Zachęcałbym Polskę do przyjęcia w tej dyskusji postawy pozytywnej, poszukującej rozwiązań, a nie do symbolicznego kontestowania propozycji — komentował to wczoraj Marcin Korolec, były minister środowiska w rządzie PO-PSL, dziś zaangażowany w rozwój zielonych technologii i elektromobilności.
Negocjować, ale pieniądze
Ryzyko kontestowania jest realne, skoro Polska, jako jedyny kraj UE, nie zaakceptowała wciąż celu osiągnięcia neutralności emisyjnej w 2050 r. Według Marcina Korolca Polska nie powinna
robić sobie nadziei na zablokowanie nowych celów, ponieważ docelowo o ich przyjęciu zadecyduje głosowanie większością głosów, a nowe zasady będą obowiązywały również Polskę.
— Lepiej negocjować tak, by polska koperta [czyli pieniądze na transformację — red.] była korzystniejsza niż dla innych państw — mówi Marcin Korolec.
Zwłaszcza że polska wyjątkowa sytuacja wyjściowa, czyli ogromna zależność od węgla, nie jest — jego zdaniem — wcale taka wyjątkowa.
— Słowacja, dla przykładu, ma 80 tys. pracowników zatrudnionych w przemyśle motoryzacyjnym, który odpowiada za 12 proc. PKB. Rewolucja związana z samochodami elektrycznymi będzie dla niej prawdziwą rewolucją przemysłową. Innym przykładem jest Irlandia, z potężnym rolnictwem i sektorem hodowli krów, który też będzie musiał ulec przeobrażeniu. Polskie wyzwania nie są trudniejsze od owych wyzwań — uważa Marcin Korolec.
Uprawnienia po 76 EUR?
Bezpośrednią konsekwencją ambitniejszych celów Komisji będzie, przekonuje Marcin Korolec, reforma systemu ETS, czyli handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla.
— Uprawnień w systemie będzie mniej, a ich cena będzie wyższa — uważa Marcin Korolec.
Podobne przewidywania ma Wojciech Dąbrowski, prezes PGE, największej polskiej firmy energetycznej, produkującej prąd głównie w elektrowniach opalanych węglem.
— Opieramy się o analizy KOBIZE [państwowe centrum analiz — red.], które wskazują, że nowe cele emisyjne przełożą się na wzrost cen uprawnień do emisji CO 2 do 76 EUR za tonę. Dziś jest to ok. 27 EUR. Konieczna jest transformacja, na którą mamy nadzieję pozyskać środki unijne — powiedział wczoraj Wojciech Dąbrowski przy okazji publikacji wyników finansowych pierwszego półrocza 2020.
PGE cała zielona
Transformacja, którą planuje PGE, opiera się w głównej mierze na przeniesieniu aktywów węglowych do osobnego podmiotu, który ma mieć szyld: Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Energetycznego.
— Zaproponowaliśmy takie rozwiązanie, podtrzymujemy tę propozycję i mamy nadzieję, że po rekonstrukcji rządu koncepcja ta zostanie dopięta — mówi Wojciech Dąbrowski.
Na tej samej konferencji wynikowej Wojciech Dąbrowski zapowiedział, że strategicznym celem PGE będzie dostarczanie klientom w 2050 r. energii w 100 proc. zielonej. Zielony cel wpisuje się wprawdzie w ambitne trendy Unii Europejskiej, ale dla samej PGE nie musi być wyzwaniem. Jeśli wszystkie aktywa węglowe znajdą się w NABE, w energetycznej firmie zostaną tylko źródła gazowe, uważane za przejściowe, oraz właśnie odnawialne.
Szczyt w październiku
O propozycjach zawartych w orędziu Ursuli von der Leyen wypowiedzieć się musi teraz Parlament Europejski. Wyrazi swoje stanowisko w głosowaniu plenarnym na sesji zaplanowanej w tygodniu rozpoczynającym się 5 października. Europejscy przywódcy omówią nowe cele na szczycie 15-16 października. Komisja Europejska zaostrza klimatyczny kurs, ponieważ — jak wskazują naukowcy — świat jest dziś na drodze do ocieplenia o 3 stopnie Celsjusza. W porozumieniu paryskim z 2015 r. określono zaś ogólnoświatowy plan działania zmierzający do ograniczeniu globalnego ocieplenia do wartości poniżej 2 stopni Celsjusza.