Na poniedziałkowej sesji notowania PZU spadły do 40,4 zł, o 4,5 proc. względem kursu (tego dnia był on skorygowany o przyznane właśnie prawo do dywidendy), ale w godzinach popołudniowych spora część strat została odrobiona.
Możliwe 0,5 mld zł strat
Powódź jeszcze się nie skończyła, więc trudno mówić o dokładnym oszacowaniu strat. Mimo to analitycy spodziewają się, że będzie to kwota rzędu kilkuset milionów złotych przypadająca na PZU.
- Koszty mogą sięgnąć kilkuset milionów złotych, może pół miliarda, ale to są takie szacunki na bardzo dużym poziomie ogólności – mówi Łukasz Jańczak, analityk Erste Securities.
- W przypadku tak dużej katastrofy naturalnej większość szkód powinna pokryć reasekuracja. Duża powódź z 2010 r. kosztowała spółkę 240 mln zł na udziale własnym, podczas gdy szkody materialne w kraju szacowano na 10 mld zł. Nie widziałem jeszcze szacunków strat dla tegorocznej powodzi. Biorąc pod uwagę wzrost gospodarczy przez 14 lat straty mogą być nawet większe. Koszt dla samego PZU prawdopodobnie też – mogą wynieść kilkaset mln zł, raczej ponad 500 mln zł – mówi Maciej Marcinowski, analityk Trigon DM.
Porównanie z powodzią z 2010 r. wydaje się trafne, choć wtedy objęła ona głównie dorzecze Wisły, podczas gdy obecnie bardziej zagrożone jest dorzecze Odry. Czternaście lat temu także przekraczane były poziomy wody z powodzi z 1997 r., ale od tego czasu przybyło wiele nowych zabezpieczeń i zbiorników retencyjnych, choć obecnie również one nie wytrzymują naporu wody.
Samo PZU podkreśla, że obecnie najważniejsza jest szybka pomoc dla klientów dotkniętych powodzią, a w wielu regionach walka z powodzią dopiero się zacznie, więc jest za wcześnie na szacowanie strat.
"Kondycja i siła kapitałowa PZU jest bardzo stabilna i bezpieczna, a jako lider rynku jesteśmy dobrze przygotowani na podobne sytuacje, kiedy w wyniku działania żywiołów pogodowych materializują się ryzyka katastroficzne. Tego rodzaju ryzyka są w dużym stopniu reasekurowane" - napisało w odpowiedzi na nasze pytania biuro prasowe PZU.
Ryzyko podzielone
Zabezpieczając się na wypadek tak dużych zdarzeń ubezpieczeniowych jak powodzie, ubezpieczyciele korzystają z reasekuracji, czyli dzielą się ryzykiem z innymi ubezpieczycielami lub reasekuratorami.
- Jest to szkoda katastroficzna, co oznacza, że włącza się udział reasekuratora. Stąd trudno oszacować, jakie będą koszty dla PZU, bo nie wiemy, jakie są podpisane umowy z reasekuratorami. Takie umowy powodują przeniesienie części ryzyka – czasami w formie odcięcia powyżej pewnej wysokości, gdy szkoda jest duża, czasami też przenoszą część ryzyka, gdy jest dużo szkód w jednym momencie. Jeżeli powódź skończy się w tym tygodniu, to na pewno reasekurator przejmie sporo tych szkód – mówi Marta Jeżewska-Wasilewska, analityk Wood & Company.
Np. podczas powodzi w 2010 r. szkody z tytułu polis PZU wyniosły niemal 653 mln zł (to tzw. koszty brutto), a na samo PZU przypadło 230 mln zł, a resztę pokryli reasekuratorzy. Tymczasem w II kwartale 2024 r. PZU odnotowało niemal 1,2 mld zł zysku netto, a w całym I półroczu z usług ubezpieczeniowych wynik wyniósł 1,6 mld zł, podczas gdy rok wcześniej było to 2 mld zł - ubezpieczyciel tłumaczył, że to efekt większej liczby szkód związanych ze zjawiskami pogodowymi.
- To jest duże zdarzenie, które powinno być objęte reasekuracją. Nie wiemy jeszcze, jaka jest skala strat powodziowych, ale dramatu w wynikach PZU nie powinno być. Ubezpieczyciel ma też utworzone rezerwy na takie wypadki, które mogą zostać rozwiązane – mówi Marcin Materna, analityk Millennium BM.
– Kluczowe jest to, co PZU powie o udziale reasekuratora, bo firma ma bardzo dobrze zabezpieczone tego typu ryzyko. Historycznie zawsze wychodziło to nieźle – dodaje Marta Jeżewska-Wasilewska.
W ostatnich 30 latach duże powodzie w Polsce zdarzały się co 13-14 lat, podczas gdy wcześniej powódź o tak dużej skali wystąpiła w 1979 r. po zimie stulecia oraz w 1947 r., gdy po wojnie infrastruktura przeciwpowodziowa była w wielu miejscach uszkodzona.
- Myślę, że to się skończy podwyżką cen u ubezpieczycieli. Skoro naukowcy mówią, że są zmiany klimatu i takie sytuacje będą zdarzać się częściej, to nie ma innej drogi – mówi Marcin Materna.