Aniołowie o amharskich twarzach

Karolina Guzińska
opublikowano: 2004-09-24 00:00

Tu przechowuje się Arkę Przymierza, a skalne kościoły Lalibeli pomagały budować anioły. I ponoć w Etiopii znajdował się biblijny Eden...

Słyszysz: Etiopia, myślisz: głód.

— Stereotyp! Choć kraj biedny, to — gdy przyjdzie susza — klęska zagraża tylko 10 procentom ludności, nomadom na południu kraju — przekonują Anna Olej-Kobus i Krzysztof Kobus, fotografowie i podróżnicy.

Podczas trzech wypraw poznali różne oblicza Tybetu Czarnego Kontynentu.

— Nieskażony masową turystyką. I nie tak wąskospecjalizowany jak np. Kenia, kojarzona z foto safari. Są tu zabytki z listy UNESCO, mozaika grup etnicznych, 3 tys. lat historii. I zróżnicowany krajobraz: od gór Siemen przez płaskowyż o przyjemnym klimacie, po pustynię z siarkowymi wykwitami. A bodaj 70 proc. tutejszej fauny żyje tylko w Etiopii... Nie sposób się znudzić! — twierdzi Krzysztof Kobus.

Śladami Biblii

Aksum. Miasto legenda. Pierwsza stolica Etiopii. Stąd wyruszyła królowa Saby na spotkanie z królem Salomonem. I tu powrócił ich syn z Arką Przymierza. Zabrał ją z Jerozolimy. Pościg wysłany przez Salomona zbiegów nie dogonił: Menelik uznał, że Arka prawowicie należy się Etiopczykom. Podobno spoczywa w jednym z kościołów w Aksum.

— Znakomity PR! Jest tak pilnie strzeżona, że nikt jej nie widział... Tylko jednemu kapłanowi wolno obcować ze świętością. Wchodzi do świątyni przewiązany sznurem — bo gdyby umarł, byłoby za co go wyciągnąć — tłumaczy Anna Olej-Kobus.

Chrześcijaństwo przyszło z Aleksandrii. Kościół etiopski stanowił część koptyjskiego, póki nie ustanowiono niepodległego etiopskiego kościoła prawosławnego.

— Uczestnictwo — od 5 rano! — w 3-godzinnej mszy to niezapomniane przeżycie — zapewnia Anna Olej-Kobus.

Zwłaszcza nabożeństwo w skalnych kościołach Lalibeli. Kamienne wnętrza rozbrzmiewają śpiewem kapłanów, a jedyne światło pada z trzymanej przez diakona świecy — przy niej czyta się Pismo Św. To jak przeniesienie w czasie — Etiopczycy odprawiają liturgię w kanonie z IV wieku. Wybijające rytm modlitewne bębny, sistrumy (podobne metalowym kołatkom) potrząsane przez mnichów. I wierni — przytuleni do murów, skuleni w jaskiniach na zewnątrz...

Do kościoła wchodzi się bez butów, a po mszy ludzie raczą się podpłomykami kita. Rozdają je kapłani — wiernych czeka długa droga do domu... Lalibela — 12 wykutych w skale kościołów to ósmy, najmniej znany cud świata. Kilka to monolity, inne uzupełniono cegłami i blokami skalnymi. Najsłynniejsze — Bet Giorgis (Kościół św. Jerzego) na planie krzyża i Bet Medhane Alem (Kościół Odkupiciela Świata).

Biała kupuje kurę

— W XII wieku Bóg polecił pobożnemu królowi Lalibeli wybudować skalną Jerozolimę. W miejscowości Roha — zmienionej potem na Lalibela. Przez 24 lata pracowało nad tym 40 tys. robotników. Nocami pomagało im tysiąc aniołów. Wykonywały podwójną pracę. Tak w XVI wieku pisali dwaj Portugalczycy: podróżnik Bermudez i ksiądz Alvarez. Patrząc na te kościoły, trzeba im wierzyć... — dodaje Anna Olej-Kobus.

Podróżnicy zaprzyjaźnili się z mieszkańcami Lalibeli — sponsorowali nawet jedną z dwóch miejscowych drużyn futbolowych. Pożałowali chłopców, od 2 lat zbierających na prawdziwą, skórzaną piłkę. Dołożyli się, ale to nie załatwiło sprawy — do najbliższego sklepu, gdzie da się ją kupić, jedzie się dwa dni... Piłka przyleciała więc z Polski — Kobusowie przywieźli ją podczas kolejnej wyprawy. Ale w Lalibeli zna ich nie tylko miejscowa dzieciarnia...

— Wedle lokalnych wierzeń, szczęście w Nowy Rok przynosi biała kura. Obiecałam kupić taką żebrakowi spod kościoła. I po bazarze poszedł hyr, że biała kurę kupuje! Targowisko zareagowało jak nowojorska giełda — cena drobiu podskoczyła trzykrotnie! Ale kupiłam, targował się nasz przewodnik — śmieje się Anna Olej-Kobus.

To niecodzienny zakup jak na podróżniczkę; przyjezdni poszukują raczej ozdobnych, stylizowanych krzyży. Typowe dla Lalibeli to krzyż okrągły, złożony z trzech okręgów wykończonych krzyżykami symbolizującymi 12 apostołów, drugi zaś — schowany w odwróconej łzie, ze skrzydłami u podstawy. Wyobraża anioły, które pomogły budować skalną Jerozolimę.

— Etiopskie krzyże to arcydzieła wyobraźni. Ornamenty mówią o Odkupieniu i płynącej stąd nadziei, o poświęceniu Boga, Rajskim Drzewie, Chrystusie... W etiopskich kościołach odnajdzie się setki rozmaitych krzyży, często tak odległych od pierwowzoru, że ich pochodzenia i symboliki wyjaśnić nie sposób — tłumaczy Krzysztof Kobus.

Małpy rasistki

Gonder, jedna z dawnych stolic Etiopii. W XVII wieku, pod wpływem opowieści portugalskich misjonarzy, król Fasilides pozazdrościł europejskim władcom ich siedzib. I zbudował rezydencję godną swego majestatu. W jego ślady poszli potomkowie i przez 200 lat wznosili imponujące pałace, zdobne drogocennymi kamieniami, kością słoniową i złotem. Przetrwały tylko mury — dają świadectwo minionego splendoru.

— Gonder nazywa się Camelotem Czarnego Lądu. Zamki wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Kamienne warownie to w Afryce ewenement — uznaje Anna Olej-Kobus.

Gonder jest bazą wypadową w góry Siemen. Do zdobycia m.in. Ras Dashan — trzeci szczyt Afryki (4620 m).

— Siemen to fantasy na jawie. Tak mógł wyglądać świat po stworzeniu — samotne amby, pionowe urwiska, ścieżki wiodące skrajami przepaści... I nieprawdopodobna przestrzeń — zachwyca się Anna Olej-Kobus.

Najciekawsi mieszkańcy gór to gelada baboon, dzięki czerwonemu znamieniu na piersi zwane małpami z krwawiącym sercem.

— Spotyka się je powyżej 3 tys. m. Etiopczycy żartują, że gelady to rasistki — uciekają na widok czarnych twarzy, białych się nie boją. Proste: Etiopczycy polowali na nie. Pasąc się, gelady wydają odgłos jak gigantyczna kosiarka. Gdy uznają, że człowiek podszedł za blisko, ziewają, pokazując kły — wspomina Anna Olej-Kobus.

W pamięci utkwiło jej zaproszenie na kawę — strażnicy Parku Narodowego Siemen miażdżyli ziarna nietypowym tłuczkiem. Samochodową półośką...

Piękne twarze

Etiopskie zdobnictwo: różnorodność barw. Na ścianach kościołów nakleja się kolorowe tkaniny z malunkami — czarnoskóra Święta Rodzina w białych, tradycyjnych szatach etiopskich, anioły o amharskich rysach — smagłych, krągłych buziach z wielkimi, migdałowymi oczami.

— Amharowie, główny lud Etiopii żyjący w środku i północy kraju, to — wraz z Sudańczykami — najpiękniejsi ludzie Afryki. Szlachetne, europejskie rysy, oliwkowa skóra... Jeśli ktoś pasjonuje się fotografią portretową, powinien tu zawitać — radzi Krzysztof Kobus.

Ten kraj to ludzka mozaika: inne niż amharski typy spotka się na południu, przy granicy z Kenią i Ugandą. Z 12 plemion w Dolinie Omo — różniących się strojem i obyczajami — najbardziej niesamowici są Mursi i Hamerowie.

— Półdzikie plemiona, dla których synonim postępu to własna żyletka do skaryfikacji — a nie jedna dla wszystkich... Skaryfikacja — nacięcia na skórze posypywane popiołem, by powstały wypukłe blizny — to ich sztuka zdobnicza. Konkurować z nią może upodobanie kobiet Mursi do wkładania w górną wargę glinianych krążków — ponoć zwyczaj ten datuje się z czasów polowań na niewolników: tak oszpecone kobiety nie były atrakcyjnym towarem... Albo skręcanie włosów w dredy za pomocą błota, z czego słyną Hamerki. W tym plemieniu cenioną biżuterią w uszach i nosach są rolki po filmach, łańcuszki od zegarków, klucze... — opowiada Krzysztof Kobus.

Mursi i Hamerowie to wojownicy. Chłopcy paradują z kałachami. Wiedzą też, do czego służy turysta — ustalili cennik: fotografowanie kosztuje 1 birra (około 50 gr). Ale do Doliny Omo zawita rocznie ledwie 2 tys. gości — dotrzeć da się tylko wynajętym jeepem (z Addis do Jinka, punktu wypadowego do Doliny Omo).

— Koszmarne, pyliste drogi. W dodatku odpadło nam koło w trakcie jazdy! Ale wspaniałe pejzaże rekompensują niedogodności — zaznacza Krzysztof Kobus.

W Etiopii — w okolicach jeziora Tana — żyją również Felaszowie. Etiopscy Żydzi przybyli jako eskorta Menelika I wprost z dworu króla Salomona. Uważani za potomków starożytnych Izraelitów, przez stulecia przestrzegali szabasu i obrzezania. Jeszcze 20 lat temu było ich blisko 60 tys. Dziś zostało kilka rodzin. W czasie klęski głodu w 1985 r. Izrael tajnym mostem powietrznym sprowadził do siebie 7 tys. Felaszów, kilka lat później, podczas wojny domowej, zabrano zaś pozostałych.

— Ci, którzy w owym czasie byli na targu w odległym mieście, po powrocie zastali puste chaty i przygasłe ogniska.... Ale oglądając Fellasha Village, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że niezwykła historia i sprzedaż pamiątek to dobry biznes dla tych, którzy spóźnili się na samoloty — uważa Anna Olej-Kobus.